Epilog

 Epilog

Otworzył oczy. Pierwsze, co do niego dotarło, to że żyje. Oddychał, biło mu serce, czuł chłód porannego powietrza i wilgoć ziemi, na której leżał. Czuł zapach igliwia. Niebo było zaróżowione, ptaki zaczęły już swój śpiew. Drzewa górowały nad nim, rzucając cień; mimo widocznej nad koronami jasności, w lesie panował półmrok. Pewdie nie był pewien, gdzie jest i czy naprawdę wrócił do rzeczywistości, czy wciąż tkwił w koszmarze, samotny i bezbronny. Próbował się ruszyć, ale nie czuł własnych kończyn. Noga bolała go jak cholera, głód skręcał mu żołądek i czuł suchość w ustach. Kręciło mu się w głowie i gdyby był w stanie się ruszyć, prawdopodobnie szybko wróciłby do pozycji leżącej. Nie wiedział, gdzie jest Cry. Ogarniała go panika i chciał krzyczeć, ale stać go było tylko na przeciągły, pełen bólu jęk.

Jak gdyby w odpowiedzi na jego błagania pojawiło się nagle światło latarki, a wraz z nim jakieś ludzkie głosy.

- Mike, tu jest jeszcze jeden, powiedz im, że mamy dwóch! - pojawiła się przed nim kobieta w średnim wieku, wyraźnie podenerwowana. Klęknęła obok niego i zaczęła go przeszukiwać. Pewds chciał zaprotestować, ale dźwięk wydobywający się z jego ust nawet nie przypominał ludzkiego głosu. Kobieta drgnęła, zaskoczona. - Mike, ten tu jest przytomny!

Drugi głos, zapewne należący do mężczyzny imieniem Mike, przywołał kobietę do siebie. Pewdie próbował patrzeć za nią, ale nie potrafił nawet przekręcić głowy. W napięciu czekał na dalszy rozwój wydarzeń. Myśli galopowały mu w szaleńczym tempie. Czyli jednak to już była rzeczywistość? Ból był jak najbardziej prawdziwy, ale wciąż znajdował się w środku lasu, zmarznięty i przerażony. Kobieta powiedziała, że jest ich dwóch; czy w takim razie Cry wrócił z nim?

Natłok myśli nagle się zatrzymał. Cry. Pamiętał go. Pamiętał całą rozgrywkę, pamiętał, jak ukochany umierał mu w ramionach. Jeśli wrócił do rzeczywistości... Jednak przeżył...

- Tak, już przy nim jestem, jest przytomny - kobieta znów pojawiła się przy nim, tym razem z telefonem przy uchu. Była wyraźnie spanikowana, ale starała się trzymać spokój. Pewds cieszył się tylko, że został odnaleziony przez kogoś, kto nie chce go zabić. - Młody, na oko po dwudziestce... Nie wiem, chwila... - pochyliła się nad nim i spojrzała mu w oczy. - Czy może Pan mówić?

Pewdie starał się odpowiedzieć, ale głos odmówił posłuszeństwa: wydał z siebie przeciągły jęk i skrzywił się z bólu. Czuł się, jakby połknął szkło. Chciał się spytać, kim jest drugi znaleziony, a tymczasem nie potrafił powiedzieć nawet jednego słowa.

- Tak, jest z nim kontakt - kobieta przez chwilę słuchała głosu z słuchawki, nim znów się do niego zwróciła. - Czy coś Pana boli? Czy jest Pan ranny?

Z trudem podniósł dłoń, tylko na tyle, by wskazać zakrwawioną nogę.

- Coś jeszcze?

- Yhmm - wydobył z siebie z trudem, po czym skinął głową w stronę ramienia. Kobieta zrozumiała gest i szybko przekazała informacje do słuchawki. Znowu nastała cisza, przerywana tylko rytmicznym stukaniem palca o obudowę telefonu, gdy nieznajoma czekała na dalsze wskazówki.
- Za chwilę przyjedzie karetka, proszę się nie martwić – rzuciła do niego, najpewniej chcąc mu dodać otuchy, ale zabrzmiało to, jakby uspokajała samą siebie. Gdyby Pewds był w stanie się odezwać, zapewne spróbowałby ją pocieszyć, ale zamiast tego leżał po prostu i dziękował wszystkim siłom wyższym, że został znaleziony przez kogoś, kto mógł wezwać pomoc. Szczególnie, jeśli Cry tu z nim był.
- Czy on… - wyrzucił z siebie, zmuszając w końcu usta do ułożenia się w słowa. – Żyje…?
Kobieta przez chwilę patrzyła na niego, trochę zaskoczona tym, że przemówił, a trochę zdezorientowana jego słowami. W końcu jednak zrozumiała jego pytanie.
- To pana kolega? – skinął głową. – Tak, żyje, ale jest ciężko ranny, mój mąż próbuje go ratować, karetka będzie za chwilę, proszę się nie martwić, lekarze na pewno mu pomogą…

Pewds przestał słuchać, uwieszony na tych dwóch, najważniejszych słowach: tak, żyje. Poczuł, jak łzy zbierają mu się w kącikach oczu i chociaż nie był w stanie się ruszyć, szczęście i ulga zabrały mu oddech i pozostawiły go krztuszącego się powietrzem i wzbierającymi łzami. Kobieta natychmiast zareagowała paniką i chwyciła go za dłoń, którą ścisnęła mocno. Jej ręce były przyjemnie ciepłe.
- Już za chwilę będą, proszę oddychać, wszystko będzie dobrze…

Jak na wezwanie, do jego uszu dobiegło wycie syren. Po chwili drzewa zabłysły czerwono-błękitnym światłem, usłyszał zatrzymujący się pojazd, otwierane drzwi, kroki kilku osób. Po chwili było przy nim kilku ratowników; obejrzeli go szybko, przynieśli nosze, położyli go na przenośnym łóżku i przykryli kocem termicznym. Gdy pchali go w kierunku samochodu, zobaczył kątem oka drugi pojazd. Nie zdążył dojrzeć, co działo się z Cry’em; w cieple, zmęczony walką o przetrwanie po prostu stracił przytomność.

***

Kiedy znowu się ocknął, niemalże od razu oślepiło go mocne, ciepłe światło. Odruchowo zasłonił twarz. Czuł się ospały, ale jednocześnie głowa bolała go od snu; jakby nie spał przez tydzień i spał cały dzień jednocześnie. Słyszał jakieś dźwięki, odgłosy kroków i rozmowy, dziwne pikanie i szum. Znajdował się w jakimś pomieszczeniu, leżał na łóżku, przykryty kołdrą. Bolało go całe ciało, ale przestał czuć przeraźliwe zimno i potrafił się poruszać bez większego problemu. W powietrzu unosił się zapach jakichś chemikaliów zmieszany z nieprzyjemnym odorem spoconego ciała. Ile tu już był? I gdzie znajdowało się „tu”?

Jego oczy przyzwyczaiły się do ostrego światła, więc powoli je otworzył, mając nadzieję, że znajdzie odpowiedź na swoje pytanie. Przez chwilę był zdezorientowany, ale wystarczyło jedno spojrzenie na pokój. Leżał na szpitalnej sali, wraz z dwoma innymi pacjentami. Promienie słońca padały przez okno i to właśnie one były odpowiedzialne za jego chwilowe oślepienie. Gwar dobiegał zza ściany, zapewne z korytarza, a pikanie i szumy wydawane były przez różnoraką aparaturę, do której był podłączony. Z przegubu lewej ręki wychodziła cienka rurka, prowadząca do stojącej obok kroplówki. Prawą rękę miał w gipsie, ale na szczęście mógł poruszyć palcami, więc nie mogła być bardzo uszkodzona. Czuł też pieczenie w nodze; gdy przy sporym wysiłku udało mu się w końcu wygrzebać ją spod kołdry, zobaczył, że została dokładnie zabandażowana. Wszystko wskazywało na to, że był bezpieczny – odpowiednio się nim zajęto, opatrzono jego rany. Miał tylko nadzieję, że Cry również otrzymał opiekę medyczną. Miał nadzieję, że żył.

Ignorując przeszywający ból, podniósł się do siadu i spuścił nogi na ziemię. Podłoga była nieprzyjemnie zimna, ale nie miał czasu na szukanie obuwia. Poodłączał wszystkie przyczepione do niego rurki i diody. Spróbował wstać, ale gdy tylko przeniósł ciężar na nogi zachwiał się niebezpiecznie i w ostatniej chwili udało mu się chwycić stojaka z kroplówką i nie zaliczyć upadku. Nogi trzęsły mu się z wysiłku; musiał tak leżeć już od dłuższego czasu. Zrobił krok, potem kolejny. Ciągnąc stojak ze sobą i używając go jako podpórki, powoli szedł w stronę drzwi. Musiał znaleźć Cry’a, zobaczyć na własne oczy, że też jest bezpieczny i cały. Czuł ścisk w klatce na samą myśl, że może zastać go martwego, ale nie chciał wpadać w rozpacz, póki go nie zobaczy. Żywego czy też nie.
- Co pan robi? Proszę natychmiast wracać do łóżka! – nim zdążył otworzyć drzwi i wyjść na korytarz, do pokoju wyszła starsza kobieta w pielęgniarskim uniformie. Mówiła po angielsku, ale z ciężkim akcentem. Pewdie stanął natychmiast, próbując przetworzyć jej słowa. – Słyszy mnie pan? Do łóżka, już!
Nie chcąc sprzeciwiać się nieznajomej, zwrócił się z powrotem w stronę posłania i zaczął powoli iść. Kobieta złapała go nagle za ramię i pozwoliła mu oprzeć się na sobie.
- Oszczędzać nogę, rana jest głęboka – zganiła go, a Szwed potulnie doskoczył do łóżka na zdrowej nodze i wrócił do leżenia. Pielęgniarka krzątała się przy nim przez chwilę, ponownie podłączając wszystko i upewniając się, że nie zrobił sobie krzywdy swoją małą wycieczką.
- Przepraszam… - powiedział zachrypłym głosem. Mimo suchości w ustach i gardle, cieszył się, że mówienie sprawia mu trochę mniej bólu. – Gdzie jestem?
- Pan poczeka – mruknęła pielęgniarka, po czym bez dalszych wyjaśnień wyszła z pokoju. Pewds czekał cierpliwie, zbyt zdezorientowany i przestraszony, by znowu próbować iść. Kobieta wróciła po kilku minutach ze szklanką wody i lekko wyłysiałym mężczyzną. Ubrany był w kitel, nosił okulary w grubej oprawce. W ręce trzymał pulpit, z którego coś czytał.
– Pan doktór wszystko wyjaśni, a pan się napije – pielęgniarka podała mu szklankę i zostawiła go samego z lekarzem. Plakietka na jego kitlu mówiła, że ma do czynienia z doktorem Hudsonem.
- Witam, jak się pan czuje? – spytał doktor, wciąż przeglądając jakieś kartki, zapewne dokumentację medyczną. – Doskwiera panu ból w nodze, ramieniu?
- Tylko trochę, da się żyć – odparł szybko, niezainteresowany własnym zdrowiem. Miał kilka ważniejszych pytań. – Przepraszam, ale gdzie jestem? Znaleziono przy mnie kogoś jeszcze?
- Widzę, że obaj chcemy coś od drugiego wiedzieć – doktor Hudson uśmiechnął się pod nosem, po czym zajął miejsce na krześle stojącym przy łóżku. – Co pan powie na wymianę? Jedno pytanie ja, drugie pan.
- W porządku – Pewdie był w stanie przystać teraz na każdy warunek. – Czy znaleziono kogoś przy mnie?
- Był z panem inny mężczyzna, ciężko ranny. Na oko w pana wieku, biały, brunet, nosił okulary. Zna go pan?
- To mój przyjaciel. Żyje?
Doktor Hudson patrzył na niego chwilę, jakby coś analizował. Pewds czuł, jak serce wali mu w piersi. Chciał znać odpowiedź, ale im dłużej lekarz milczał, tym bardziej bał się ją usłyszeć.
- Jest w ciężkim stanie, odpoczywa po operacji. Na razie udało się go uratować, ale rana jest głęboka i prawdopodobnie będzie potrzebował kilku operacji jak już wydobrzeje. Na razie mamy nadzieję, że nie wdało się zakażenie – mężczyzna westchnął ciężko, po czym zerknął do swoich dokumentów. Chyba zadał jakieś pytanie, ale Pewdie nawet go już nie słyszał. Mimo niezbyt pozytywnych informacji, czuł absolutną euforię. Cry walczył dalej. Była nadzieja. -…pan? Proszę pana, potrzebuję pana danych osobistych, słyszy mnie pan?
- Ah, tak – ocknął się w końcu, ale łzy i tak zebrały się w kącikach jego oczu. Chciał krzyczeć z radości, chociaż wiedział, że jeszcze nic nie było przesądzone. – Już panu mówię.

Pomógł uzupełnić lekarzowi swoją kartotekę i podał wszystkie informacje na temat przyjaciela, jakie tylko były mu znane. Dowiedział się, że znajdują się w szpitalu uniwersyteckim w Middlesbrough i że zostali znalezieni przez parę, która wyprowadzała psy na spacer wczesnym rankiem. Do szpitala przywieziono ich 23 października, a obecnie było popołudnie 24 października. Pewdie został przywieziony z raną kłuto-szarpaną nogi, złamaniem trzonu kości ramiennej z lekkim przesunięciem, wyziębiony i wygłodzony. Nogę lekarze zastali zszytą, ale i tak musieli poprawić szwy i przemyć ranę. Wszystko wskazywało na to, że nie ma zakażenia, a kość powinna się zrosnąć bez dodatkowych operacji. O stanie Cry’a nic nie mógł mu powiedzieć, Pewds przestał więc pytać. Wiedział tylko, że żyje. Na razie musiało mu to wystarczyć.
- Proszę nie wychodzić z pokoju, jest pan po operacji i naprawdę nie powinien się pan nigdzie ruszać – upomniał go, wstając z krzesła i zabierając ze sobą uzupełnioną kartę. – Pielęgniarka przyniesie panu jedzenie, powoli zaczniemy wprowadzać pokarmy. Jeśli będzie jakiś problem, wystarczy nacisnąć ten przycisk i ktoś się panem zajmie.
- Dziękuję – odpowiedział. Nie wiedział, o co jeszcze mógłby spytać ani jak inaczej mógłby wyrazić wdzięczność. Uśmiechnął się więc lekko i skinął głową. Doktor Hudson również się do niego uśmiechnął.
- Nie ma za co, to moja praca – już miał wychodzić, kiedy nagle odwrócił się, przypomniawszy coś sobie. – Może do pana zajrzeć oficer policji. Okoliczności i miejsce znalezienia pana są dość dziwne, a ostatnio dużo jest przypadków zniknięć. Proszę się nie martwić, to tylko rutynowe przesłuchanie, nikt nie będzie pana męczył. Tak tylko ostrzegam.

Wyszedł z pokoju, zanim Pewdie zdążył zapytać o więcej. Ludzie znikają? Czyżby chodziło o innych graczy? Co tak właściwie ma powiedzieć policji? Nic nie pamiętał; przed rozgrywką położył się spać w swoim domu, w Brighton. Następnie obudził się gdzieś w północnej Anglii, ciężko ranny, z równie poszkodowanym przyjacielem u boku, który w ciągu jednej nocy magicznie przeniósł się zza oceanu do Wielkiej Brytanii, bez żadnych dokumentów, pieniędzy, czy chociażby telefonu. Jeśli powie im o rozgrywce, dopiszą do listy chorób zaburzenia psychiczne, a wystarczyło mu już, że doktor Hudson z zaintrygowaniem wpatrywał się w niego, gdy mówił mu, że nic nie pamięta i nie wie, jak się znalazł w środku lasu setki kilometrów od domu. Mimo tego, że lekarz zapewniał go, że nie ma się czym martwić, Pewds czuł nieprzyjemny ucisk w żołądku na samą myśl, że będzie się musiał tłumaczyć.

Natłok myśli przerwało ponowne otwarcie drzwi. Serce zamarło mu w piersi, ale ku jego wielkiej uldze do pomieszczenia weszła znowu ta sama pielęgniarka, która przyłapała go na próbie ucieczki. Niosła w rękach tacę z niewielką miską i łyżką. Sprawnie rozłożyła mu na kolanach stoliczek i postawiła jedzenie przed nim. Była to zwykła zupa z kurczaka z makaronem, ale Pewdie czuł, jak ślina cieknie mu na sam widok.
- Da pan radę czy pomóc? – spytała z lekkim uśmiechem, nagle o wiele bardziej miła. Tak długo jak z nią współpracował, kobiecina wcale nie była taka straszna.
- Dziękuję, poradzę sobie – odparł, niepewnie chwytając łyżkę lewą ręką. Zjedzenie tej zupy zajmie mu wieki, ale wolał to, niż być karmionym przez pielęgniarkę jak dziecko. – Mam jeszcze jedno pytanie – czy mógłbym skorzystać z telefonu? Chciałbym poinformować bliskich, a nie mam ze sobą komórki.
- W waszym pokoleniu to się rzadko zdarza – rzuciła, kiwając głową. – Na pewno mamy jakiś telefon, z którego mógłby pan skorzystać, za chwilę przyniosę. Proszę jeść.

Ostrożnie zabrał się za jedzenie, niezdarnie ściskając łyżkę w dłoni i ledwie trafiając nią do ust. Zupa nie smakowała najlepiej, ale była ciepła i skutecznie zaspokajała ścisk w żołądku. Przynajmniej do momentu, aż pielęgniarka wróciła z telefonem. Gdy tylko zobaczył to niewielkie, stare urządzenie z klapką, brzuch znowu zaczął go boleć. Musiał zadzwonić do Marzii, dać jej znać, że żyje. Tylko co potem? Nie chciał z nią zrywać przez telefon, ale musiał to zrobić. Chociaż zachował się jak totalny dupek i przez kilka tygodni (a tak właściwie przez jedną noc) udawał, że dziewczyna nie istnieje i że może sobie pozwolić na nowy romans jak gdyby nigdy nic, miał jeszcze resztki godności i szacunku dla niej. Jak inaczej miałby to rozegrać? Niezależnie od tego, czy Cry przeżyje i jak długo, nie mógł udawać, że nic się nie wydarzyło. Zdradził ją. Musiał się przyznać i zakończyć to niezależnie od tego, co wydarzy się potem. Musiał zrobić to teraz, przez telefon. Nie mógł czekać aż wydobrzeje i wróci do domu, tylko po to, żeby jej powiedzieć, że nie chce tego kontynuować. Nie mógł pozwolić jej na jazdę przez pół kraju tylko po to, żeby powiedzieć jej to w twarz. Nie mógł być tak okrutny. Już i tak wiedział, że złamie jej serce, nieważne jak postąpi.

Stres odebrał mu całkowicie apetyt, ale nie chcąc podpaść pielęgniarce wmusił w siebie resztę zupy. Powstrzymując nudności, oparł się o poduszkę i westchnął głęboko, nim wpisał na klawiaturze serię cyfr. Wpatrywał się kilka minut w numer na wyświetlaczu. Chciał się wycofać, zadzwonić pierw do matki, do kogokolwiek innego; ale Marzia musiała odchodzić od zmysłów i chociaż nie wiedział jeszcze, jak się jej wytłumaczy, wcisnął zieloną słuchawkę i przyłożył aparat do ucha. To jest jak plaster, trzeba go zerwać szybko i zdecydowanie-
- Halo? Marzia Bisognin z tej strony – gdy tylko usłyszał jej głos, poczuł, jak łzy zbierają mu się w kącikach oczu. Słodki, ciepły głos przyniósł ze sobą obraz; niemalże widział, jak siedzi z słuchawką przy uchu, podpierając brodę drugą ręką. Zakuło go w piersi i musiał naprawdę się powstrzymać, żeby zupełnie się nie rozkleić.
- Hej, to ja, Felix – odparł w końcu. Dziewczyna zaniemówiła na krótką chwilę, a gdy przemówiła znowu, w jej głosie wyraźnie było słychać przejęcie:
- Felix! Gdzie jesteś, co się stało, tak strasznie się o ciebie martwiłam! Jesteś bezpieczny? Dlaczego nie dałeś mi znać, że wychodzisz? Nikt nie wiedział, gdzie się podziałeś, zgłosiłam zaginięcie na policji… Teraz tyle ludzi ginie, co chwilę słyszę w wiadomościach o tym, że ktoś znajduje ciało, bałam się, że nie żyjesz…
- Hej, już, spokojnie – powiedział, chociaż jemu samemu było daleko do spokoju. Serce waliło mu jak oszalałe, poczuł, że się poci i drżą mu ręce. – Sam nie wiem, co się stało, obudziłem się wczoraj w lesie niedaleko Middlesbrough. Nie martw się, wszystko jest dobrze, leżę obecnie w szpitalu uniwersyteckim imienia Jamesa Cooka-
- Jesteś w szpitalu? – mimo zapewnień, Marzia brzmiała na jeszcze bardziej spanikowaną. Pewdie pożałował, że nie ugryzł się w język. – Przyjadę do ciebie, potrzebujesz czegoś? Coś ci się stało?
- Zraniłem się w nogę, złamałem ramię. Szpital się wszystkim zajął. Nie wiem, jak to się stało, ale to nie ma znaczenia. Jestem bezpieczny i dobrze się tu mną opiekują, nie musisz przyjeżdżać-
- Ale chcę! Jesteś sam w jakimś mieście, daleko od domu, chcę ci chociaż dotrzymać towarzystwa! Jest coś, co mogę dla ciebie zrobić, potrzeba ci czegoś z domu?
- Nie przyjeżdżaj – westchnął głęboko. Marzia zamilkła na chwilę, zapewne zszokowana jego prośbą. – Mam ci do powiedzenia coś ważnego. Wysłuchaj mnie i wtedy zadecydujesz, czy chcesz mnie jeszcze widzieć.
- Okay – szepnęła. Słyszał strach w jej głosie albo po prostu go sobie wyobrażał. Serce łamało mu się na samą myśl o tym, co za chwilę powie.
- Chcę zakończyć naszą relację – wyrzucił z siebie w końcu, zaciskając mocno oczy, jakby to miało go uratować przed jej reakcją. Marzia nie odezwała się, więc kontynuował: - Miałem ci to powiedzieć twarzą w twarz, ale zanim będę miał okazję, minie zapewne kilka tygodni, a nie chciałem, żebyś przyjeżdżała tu tylko po to, żebym odprawił cię z kwitkiem. Zakochałem się w kimś innym i… nie chcę cię zdradzać, Marzia. Nie wiem, czy ta nowa relacja wyjdzie i być może popełniam właśnie błąd, ale… Nie mam zamiaru udawać, że nic się nie dzieje. Podejmę to ryzyko i spróbuję, czy coś z tego wyjdzie, ale nie będę tego robić za twoimi plecami. Nie chcę, żebyś była drugą opcją, planem zapasowym. Emocjonalnie jestem zaangażowany z kimś innym i nie zasługujesz na takie traktowanie. Przepraszam, Marzia.

Cisza po drugiej stronie panowała jeszcze przez kilka niesamowicie długich sekund i Pewdie już zwątpił, czy przypadkiem nie zerwało połączenia. W końcu jednak usłyszał cichy szloch i poczuł, jak bardzo go to zabolało. Zapomniał o złamanej ręce i rozciętej nodze; teraz był tylko płacz Marzii i to potworne kłucie w sercu, jakby właśnie ktoś próbował go zasztyletować. Wziął głęboki oddech, a potem jeszcze jeden. To nie on jest tutaj poszkodowany. Musiał się wziąć w garść i nie robić z siebie ofiary.
- Dlaczego? – wykrztusiła w końcu, ale Pewds nie miał dla niej odpowiedzi. Po prostu tak się stało. Czy było to nieuniknionym skutkiem wieloletniej przyjaźni i przebywania ze sobą bez przerwy? Czy całkowicie sztucznym uczuciem zrodzonym przez ciągłe niebezpieczeństwo i ryzyko utraty towarzysza gry? Kto wie? Pewdie nie miał pojęcia, nie wiedział nawet, czy podejmuje dobrą decyzję. Przez krótką, ulotną chwilę myślał nawet, by się wycofać, stwierdzić, że gada od rzeczy i nie powinna go słuchać. Ale przypomniał sobie łagodny uśmiech Cry’a, ciepły dotyk jego dłoni, kontrast miękkich ust i szorstkiego zarostu; pamiętał jego spokój, odwagę, rozsądek, pogodność. Targało nim tysiąc emocji, ale wystarczyło, że wrócił wspomnieniami do ostatniego momentu gry, gdy ściskał jego ciało w ramionach i obiecywał mu, że go nie zapomni – i w jednej chwili podjął decyzję. Nie mógł tego zrobić Marzii, nie mógł tego zrobić Cry’owi. Nie mógł tego robić sobie samemu.
- Nie wiem, naprawdę – odpowiedział, zgodnie z prawdą. Nie wiedział, dlaczego, ale wiedział, że nie ma innego wyjścia. – Serce nie sługa, najwyraźniej. Naprawdę nie chciałem cię zranić, ale musiałem ci to powiedzieć teraz, nie przeciągać tego dalej. Zasługujesz na więcej, lepiej. Kocham cię i dziękuję ci za ten związek, ale kontynuowanie go nie byłoby wobec ciebie sprawiedliwe. Przepraszam cię.

Marzia nie odpowiedziała, zajęta płaczem. Pewds nie odłożył słuchawki, nie odsunął nawet telefonu; cierpliwie słuchał jej szlochu, pozwalając też płynąć własnym łzom. Serce mu pękało, ale podjął decyzję. Jedyne co mógł teraz zrobić, to zaakceptować własny wybór i iść dalej. Z poczuciem winy, ale jednocześnie z czystym sumieniem. Z Cry’em lub sam. Bez Marzii.
- Przepraszam.

***

Nie miał pojęcia, ile czasu minęło, odkąd zakończył rozmowę z Marzią; leżał z twarzą w poduszce i płakał, aż nie zabrakło mu łez. Wyczerpany, odwrócił się na plecy i spojrzał na zegar. Był już wieczór i zaczęło padać. Siedział w szpitalu w nieznanym mu mieście, modlił się, by Cry wyszedł z tego cało i słuchał monotonnego dźwięku deszczu uderzającego o szyby. Chciał zawołać pielęgniarkę, by oddać jej telefon, ale postanowił wykonać jeszcze jedno połączenie. Wpisując numer domowy swoich rodziców, miał tylko nadzieję, że rachunek nie wyjdzie zbyt wysoki. Odebrała jego mama i bardzo się ucieszyła, słysząc jego głos. Pewds też nie posiadał się z radości i ulgi, że znów może z nią porozmawiać. Po wszystkim, co przeżył w ostatnich dniach potrzebował powiedzieć wszystkim, jak bardzo ich kocha.

Okazało się, że Marzia zadzwoniła do jego rodziców tego samego dnia z informacją, że zaginął i szuka go policja, więc telefon wprost od ich syna znacznie ich uspokoił. Mama oczywiście wypytała go o zdrowie i pięć razy upewniła się, że dobrze się nim opiekują. Obiecał jej, że będzie dzwonił codziennie, że przyjedzie w odwiedziny jak tylko wypuszczą go ze szpitala i że będzie uważał na siebie w przyszłości. Mógłby tak z nią rozmawiać godzinami, znajdując komfort w jej opiekuńczych słowach, ale niestety konwersacja musiała się skończyć szybciej niż by tego chciał: do pokoju weszło dwóch oficerów policji, jeden z nich z notesem w ręce. Rzucili mu porozumiewawcze spojrzenie i zaczęli iść w jego stronę.
- Jag måste sluta, mamma, oroa inte dig. Älskar dig. Hej hej – rzucił do słuchawki, po czym odłożył telefon na bok. Jeden z policjantów zajął miejsce przy łóżku, natomiast drugi stanął obok i przygotował długopis.
- Pan Felix Kjellberg? – Pewds skinął głową. – Mamy do pana parę pytań, jeśli pan pozwoli.
- Oczywiście, pomogę jak tylko będę mógł.
- Co robił pan nocy z 23 października na 24 października?
- Spałem – odparł prosto, a policjant spojrzał na niego podejrzliwie. – To tyle. Wieczorem obejrzałem film z dziewczyną, następnie porozmawiałem z przyjacielem i poszedłem spać. Następnie ocknąłem się o świcie w lesie, z krwawiącą nogą i złamanym ramieniem, ze wspomnianym przyjacielem leżącym tuż obok, również rannym. Nie wiem, jak przetransportowałem się z Brighton w te okolice, nie wiem, co robi tutaj mój przyjaciel, który mieszka na drugim końcu świata, ogólnie nie wiem, co się stało. Nie jestem w stanie bardziej pomóc.
- Para, która pana znalazła mówiła, że leżeli panowie dość daleko od siebie, a mimo to wiedział pan, że drugim znalezionym jest pański przyjaciel – siedzący na krześle mężczyzna zmrużył oczy, przeszywając go wzrokiem. – Chcemy się tylko dowiedzieć prawdy i prosimy o współpracę. Czy to naprawdę jest pański przyjaciel, czy może jednak miał pan z nim jakieś zatargi?
- Czy pan właśnie sugeruje, że skrzywdziłem swojego przyjaciela? – Pewds czuł, jak wzbiera w nim wściekłość i żal. Miał dość sugestii, że byłby zdolny do zamordowania osoby, którą kocha nad własne życie. – Jeśli tak, to proszę to natychmiast cofnąć i nigdy więcej nie wmawiać mi, że to ja go zraniłem. Jestem przytomny od kilku godzin i nie wiem nic o jego stanie zdrowia i jest mi niedobrze na samą myśl, że może nie przeżyć. Więc jeśli mógłby się pan powstrzymać od takich insynuacji, byłbym naprawdę kurewsko wdzięczny.
- Panie Felixie, spokojnie – drugi z policjantów interweniował, podchodząc trochę bliżej. Uśmiechał się przyjaźnie i Pewdie zaczynał podejrzewać, że przyjmują taktykę dobrego i złego gliny. – Przeżył pan zapewne ciężką traumę i wierzymy, że to, co nam pan mówi jest prawdą. Być może potrzebuje pan trochę czasu na przypomnienie sobie wydarzeń minionej nocy i to jest jak najbardziej zrozumiałe. Nie poruszymy już tego tematu, póki nie będzie pan gotowy na mówienie o nim, w porządku? Tymczasem, mamy kilka innych pytań, być może będzie mógł nam pan pomóc z nimi…
- W przeciągu ostatnich dwudziestu czterech godzin na całym świecie pojawiło się mnóstwo przypadków zniknięć. Co chwilę odnajdywane są też ciała ludzi, w różnych miejscach, martwe z różnych przyczyn i żadne z nich nie zostało zidentyfikowane. Nie ma ich w bazach DNA, żadna rodzina się do nich nie przyznaje. Mamy zdjęcia kilkunastu osób znalezionych w obrębie Wielkiej Brytanii i chcielibyśmy je panu pokazać. Może kogoś pan rozpozna. Niektóre zdjęcia pochodzą z autopsji, więc jeśli nie życzy sobie pan oglądania martwych ludzi to proszę dać znać, odłożymy je na bok.
- Chyba dam radę – mruknął Pewds, czując, jak przechodzi mu wściekłość. Był zaintrygowany tym, kto jeszcze prawdopodobnie padł ofiarą Alice i brał udział w jej chorej grze. Może będzie mógł się z nimi skontaktować?

Pierwsze kilka zdjęć było mu zupełnie obcych. Twarze należały do ludzi w bardzo różnym wieku, od nastolatków po osoby starsze. Niektóre z nich uśmiechnięte, pozujące do aparatu, inne blade, rozłożone na metalowym stole prosektorium. Czasem wydawały mu się znajome, ale nie potrafił znaleźć imienia, przypomnieć sobie skąd mógłby je znać. Brodaty mężczyzna z rozerwaną klatką piersiową, kobieta o blond włosach z roztrzaskaną czaszką i przegnitym w niektórych miejscach ciałem, nienaturalnie blada kobieta o brązowych włosach z charakterystycznym fioletowym pasemkiem. Skąd ich kojarzył? Znajomi ze wspólnych gier, fani, inni youtuberzy? Byli martwi, więc wiedział, że mimo usilnych starań nie przypomni sobie, kim dla niego byli. Miał tylko niewyraźne poczucie, że nie są mu obcy. Alice wymazała wszystko i nawet Pewdie nie potrafił pomóc w identyfikacji znalezionych. Prawie się poddał, chciał przestać oglądać zdjęcia, poirytowany swoją niemożnością rozpoznania twarzy, gdy kolejne przykuło jego uwagę. Przedstawiało dziewczynę w kolorowej sukience, o lekko ciemniejszej karnacji, długich brązowych włosach i radosnym uśmiechu.
- Krism… - wyszeptał, od razu zwracając na siebie uwagę policjantów.
- Kristen, tak, zna ją pan? – oficer z notatnikiem zaczął notować gwałtownie. – Co może nam pan powiedzieć o pana relacji z tą kobietą?
- Znajoma z Internetu – odpowiedział, tylko trochę kłamiąc. – Oboje tworzymy filmy, gramy w gry, poznaliśmy się poprzez podobny zawód. Nie jesteśmy bardzo blisko, ale widziałem ją raz i zamieniliśmy kilka słów poza wspólną grą. Żyje?
- Została znaleziona kilka godzin wcześniej od pana, w galerii sztuki, poważnie ranna. Sprzątacz akurat miał myć podłogi, kiedy zauważył ją na ziemi. Wymagała reanimacji, udało się ją przywrócić do życia, ale nie wiem, w jakim jest teraz stanie, lekarze chyba wciąż ją operują. Tu, w tym szpitalu – mężczyzna na krześle wrócił do jednego ze zdjęć i jeszcze raz pokazał mu kobietę z fioletowym pasemkiem. – Znaleziono ją obok. Zatrzymał się pan na tym zdjęciu, rozpoznaje pan tą kobietę?
- Wygląda znajomo, ale… - mimo tego, że jego mózg pracował na najwyższych obrotach, nie potrafił sobie przypomnieć nawet imienia. Pokręcił głową, zrezygnowany. – Niestety, nie wiem o niej niczego, co mogłoby się przydać.
- No cóż, gdyby sobie pan przypomniał, proszę się z nami skontaktować – podali mu kartkę z zapisanym numerem telefonu. – Proszę wypocząć, dziękujemy za pomoc.
Pewdie skinął tylko głową. Odłożył karteczkę i telefon na szafkę obok łóżka i wyjrzał przez okno. Minęło zaledwie kilka godzin, ale działo się tyle, że miał wrażenie, że minął cały tydzień. Był padnięty, zestresowany i pełen emocji. Nie czekał nawet na kolację; położył głowę na poduszce i zapadł w głęboki sen.

***

Obudziła go znajoma pielęgniarka – pani Rowland, jak się dowiedział – która po uprzednim zganieniu go za niezjedzenie kolacji w końcu mu odpuściła i podała śniadanie, również w formie zupy, tylko tym razem mlecznej. Uciął z nią przyjemną, aczkolwiek krótką pogawędkę: pani Rowland bardzo lubiła mówić i jeśli tylko aktywnie się jej słuchało, potrafiła być bardzo przyjazna. Oczywiście spytał o stan zdrowia Cry’a, ale nie potrafiła mu nic powiedzieć. Po wielu, wielu błaganiach i lekkim przekomarzaniu się w końcu obiecała, że spróbuje się czegoś dowiedzieć od koleżanek. Po tym zabrała mu pustą miskę, upewniła się, że wszystko jest w porządku i zostawiła go samego, wracając do innych obowiązków. Nie przyznałby się do tego na głos, ale zatęsknił za jej towarzystwem, gdy tylko wyszła z pokoju.

Godzinę później doktor Hudson również zrobił swój obchód i przyszedł wypytać się Pewdiego o zdrowie. Pooglądał go chwilę, sprawdził stan rany na nodze i obiecał przysłać pielęgniarkę, żeby wymieniła mu opatrunek i wykonała zastrzyk przeciwzakrzepowy na unieruchomioną rękę. On również nie chciał mu powiedzieć nic na temat stanu Cry’a, tylko że w przeciwieństwie do pielęgniarki nie łatwo było przekonać go do zdradzenia jakiejkolwiek informacji. Pewdie, niechętnie, poddał się w końcu i podziękował za pomoc. Chwilę później po wyjściu lekarza przyszła jakaś nieznajoma pielęgniarka, która zgodnie z obietnicą zajęła się jego raną i złamanym ramieniem, po czym przyniosła mu jakieś leki i szklankę wody i znów zostawiła go samemu sobie.

Niemalże cały dzień był potwornie nudny i poza krótkimi konwersacjami z panią Rowland w godzinach posiłku nie działo się nic szczególnego. Zawitał do niego jeden z policjantów, ten, który poprzedniego dnia notował zaciekle w swoim notatniku. Spytał się o kilka innych osób, ale żadne z pokazanych zdjęć nie ruszyło jego pamięci. Poinformował go, że Krism przeżyła operację i odpoczywała na oddziale intensywnej terapii, tak jak Cry. Była to najbardziej konkretna informacja, jaką dostał od wczoraj, więc przyjął ją z wielką radością. Cry dalej żył, Krism również, nie był sam ze swoimi szalonymi wspomnieniami. Teraz miał tylko nadzieję, że nie będzie komplikacji. Obudzą się i będzie mógł z nimi porozmawiać. Wszystko się ułoży.

Zbliżała się pora kolacji, gdy nagle do pokoju przyszedł jeszcze jeden niespodziewany gość. Marzia stała niepewnie w progu, patrząc się na niego ze smutkiem. Zaprosił ją bliżej skinieniem ręki i przez chwilę po prostu byli, on leżący na łóżku, ona wpatrzona we własne stopy. Chciał zapytać, dlaczego przyjechała, ale zanim zastanowił się, co tak właściwie chce powiedzieć, dziewczyna odezwała się pierwsza:
- Wiem, że nie chciałeś, żebym przyjeżdżała, ale stwierdziłam, że przyda ci się kilka rzeczy – ściągnęła z ramienia torbę i postawiła ją na krześle. Zaczęła wyciągać jej zawartość. – Portfel, telefon, dokumenty, piżama, trochę twoich książek… Nie wiem, co możesz jeść, ale spakowałam też trochę twoich ulubionych przysmaków… Po resztę przyjedź, jak wyjdziesz ze szpitala, po prostu pomyślałam, że te rzeczy mogą być potrzebne.
- Dziękuję, naprawdę – uśmiechnął się do niej słabo, czując, jakby znowu miał się rozpłakać. Przyjrzał się jej twarzy: mimo idealnego makijażu, widział, że oczy ma spuchnięte, a dolną wargę pogryzioną. Chciałby jej ulżyć, ale teraz mógł jedynie trzymać dystans. Sam to na siebie sprowadził.
- Czy to naprawdę koniec? – spytała, jej głos załamał się niebezpiecznie i musiała odwrócić na chwilę wzrok, by się uspokoić. Kiedy znów na niego spojrzała, skinął po prostu głową, bez słowa. Marzia powtórzyła jego gest, dając znać, że rozumie. Wypuściła głośno powietrze i przymknęła oczy. Niemalże widział, jak liczy w myślach do dziesięciu. – Czy mogę chociaż wiedzieć, dla kogo mnie zostawiasz? Znam ją?
Pewdie milczał przez chwilę. Nie chciał tego zdradzać, nie chciał jej ranić jeszcze bardziej; ale może właśnie tego potrzebowała, jasnej informacji, żeby mogła pogodzić się z rozstaniem.
- To Cry – wyrzucił z siebie. Ku jego zaskoczeniu, Marzia nie wyglądała nawet na zdziwioną tym wyznaniem. Jeszcze raz skinęła głową, wzięła głęboki wdech i przetarła twarz wierzchem dłoni. Walczyła z samą sobą, by się przed nim nie rozpłakać.
- Rozumiem – powiedziała tylko i wyszła z pomieszczenia. Już nie wróciła.

***

Kolejne dni mijały mu już trochę szybciej, wypełnione czytaniem, rozmowami z panią Rowland i lekarzami, jedzeniem nieprzyprawionych zup i martwieniem się o Cry’a. Pani Rowland była już tak przyzwyczajona do jego ciągłych pytań o stan zdrowia przyjaciela, że zamiast się z nim witać, zaczynała rozmowę od „nie mam żadnych wieści na temat pana Ryana”. Sądził, że jeśli miałoby się wydarzyć coś godnego jego uwagi, zostałby o tym poinformowany, ale nie potrafił przestać się wypytywać. Lektury zajmowały jego umysł tylko na chwilę, nim znów odpływał myślami i zaczynał się stresować, czy jeszcze kiedyś zobaczy ukochanego. Nie mógł nic na to poradzić i gdyby nie fakt, że ciężko było mu się ruszyć bez zwracania na siebie uwagi, prawdopodobnie spróbowałby się wymknąć i znaleźć OIOM, nawet jeśli miałby zobaczyć Cry’a tylko przez maleńkie okienko.
- Jest pod dobrą opieką, pan się nie martwi – rzuciła pani Rowland podczas jednej z wizyt. Musiał wyglądać na podenerwowanego. – Jak będzie można odwiedzić, to przyjdę i powiem.

Leżał tam już nieco ponad tydzień. Doktor Hudson mówił, że rana na nodze goi się bez większych problemów i że po wykonaniu serii badań być może wypiszą go już za niedługo. Nie sprecyzował, o jak długim okresie czasu była mowa, ale Pewdiemu nie zależało bardzo, żeby opuścić szpital. Nawet po wypisaniu go i tak siedziałby tu całymi dniami, czekając aż Cry się ocknie.
- Mogę panu zdradzić, że jest stabilny i wygląda na to, że rana jest czysta, co naprawdę jest cudem – rzucił doktor Hudson, zanim wyszedł z pokoju. – Będziemy go przenosić z intensywnej opieki, jak uznamy, że jest w stanie i wtedy też będziemy go wybudzać.
Kończąc na tym, zostawił Pewdiego samego z myślami. Chociaż jeszcze nic nie było pewne, nie mógł powstrzymać się od uśmiechu. Wyglądało na to, że wszystko się jeszcze ułoży. Teraz musiał modlić się, żeby nic się nie zmieniło.

W międzyczasie oczekiwania na nowe wiadomości o stanie zdrowia Cry’a znów odwiedzili go policjanci z tymi samymi rutynowymi pytaniami. Zniknięcia cały czas trwały i wciąż znajdywano nowe ciała. Policja na całym świecie pracowała dwadzieścia cztery godziny na dobę, żeby znaleźć logiczne wyjaśnienie dla całej sytuacji, ale każdy napotkany trop prowadził do niczego. Więcej było teorii spiskowych o porwaniach przez kosmitów oraz globalnej sekcie porywającej ludzi z domów, by wykorzystać ich do tajemnych rytuałów niż przydatnych wskazówek. Wyglądali na zmęczonych i zestresowanych i chociaż Pewds czuł żal, że musieli się z tym zmagać, postanowił nie podsuwać im żadnych pomysłów. Gra komputerowa wysyłająca ludzi do innego wymiaru wcale nie była logicznym wyjaśnieniem, przynajmniej nie takim, jakiego oczekiwali oficerowie policji.
- Pani Kristen wybudziła się po operacji – wspomniał jeden z policjantów, gdy Pewds skończył przeglądać nową serię zdjęć odnalezionych. – Nie powiedziała nam wiele więcej niż pan, ale również rozpoznała pana jako znajomego po fachu i pytała, czy nie mógłby jej pan odwiedzić. Jest obecnie przykuta do łóżka, ale mógłbym podwieźć pana do jej sali na krótką pogawędkę, jeśli ma pan ochotę.
- Oczywiście – Pewds natychmiast się wyprostował, czując nagle, jak serce zaczyna mu mocniej bić. Miał nadzieję, że będzie mógł się z nią zobaczyć, gdy już się obudzi. – Zaprowadź mnie do niej.

Krism była niemalże cała w bandażach. Widział tylko jej twarz, również opatrzoną plastrami. Uśmiechnęła się na jego widok, ale natychmiast syknęła z bólu i chwyciła się za policzek. Policjant dowiózł go do samego łóżka i skinął głową na pożegnanie, po czym wyszedł na korytarz, dając im trochę prywatności.
- Widzę, że też miałeś ciężką noc – zagadała pogodnie, chociaż w porównaniu wyglądała tysiąc razy gorzej od niego. – Co ci się stało?
- Doszliśmy do ostatniej gry i trochę mnie tam poturbowało. Szkoda, że Alice nie raczyła wyleczyć moich ran zanim mnie tu wysłała – mruknął, ale nie chciał narzekać. Czuł się winny, że Krism skończyła w takim stanie. – Przepraszam, że cię zostawiliśmy, myśleliśmy, że zginęłaś…
- Nie winię was, sama się w to wkopałam i mam za swoje – odparła, wzruszając ramionami. Znowu syknęła z bólu. – Cudem udało się mnie uratować i to się teraz liczy. Oszukałam system i nie chcę teraz udawać, że nie jestem wdzięczna.
Pewdie skinął tylko głową, ale nie potrafił pozbyć się poczucia winy. Może dotrwaliby do końca w trójkę. A może czwórkę?
- Znaleziono przy tobie kobietę, prawda? – zagadnął, przypominając sobie słowa policjanta i zdjęcie dziewczyny z fioletowym pasemkiem. – Pamiętasz, kto to?
- Niestety nie – Krism posmutniała nagle i zerknęła na szafeczkę obok łóżka. Podniosła z niego jakiś mały przedmiot: pierścionek z niewielkim diamentem. – Musiała być dla mnie ważna, jak sądzę. Nie pamiętam jej z rozgrywki, nie pamiętam jej sprzed niej. Znaleźli na jej palcu ten właśnie pierścionek z grawerem wewnątrz. „Krism i”… No właśnie nie ma drugiego imienia. Została wymazana. Oświadczyłam się jej? Nie wiem, nie pamiętam. Nie pamiętam, żebym była w jakimkolwiek związku, a co dopiero narzeczeństwie. Mam tylko tą pamiątkę i przeczucie, że jej twarz wygląda znajomo. Być może ją kochałam, być może byłam z nią szczęśliwa, a nawet nie wiem, jak ma na imię.
- Przykro mi, Krism – szepnął Pewdie, ale dziewczyna powstrzymała go ruchem dłoni.
- Czemu? Przecież nie wiem, kim ona jest – odparła, rozkładając ręce. – Dobija mnie to, ale jednocześnie nie mam żadnych uczuć do tej kobiety. Bardziej dołuje mnie fakt, że mogłam tak po prostu stracić wszystkie wspomnienia o kimś, kto najwyraźniej coś dla mnie znaczył. To naprawdę okrutne, że Alice wymazuje wszystkich przegranych ze świata. Znaleziono martwą kobietę, która jeszcze dwa tygodnie temu była moją narzeczoną, czyjąś córką, może nawet siostrą. Tylko ja wiem, że istnieje i to tylko dlatego, że znaleziono ją przy mnie. Jej rodzina nie ma pojęcia, że stracili właśnie członka. Wydaje im się, że nigdy nie istniała. To naprawdę podłe.
- Nie wiem, czy Alice też tak o tym myśli – Pewds usiadł wygodniej, pogrążając się w myślach. – Dowiedzieliśmy się, że jest uwięzioną między wymiarami duszą. Jej ojciec stworzył fikcyjną postać wzorowaną na jego martwej córce i przez to pozostała po niej dusza utknęła w stanie między życiem a śmiercią. Jeśli wymaże wszystkie wspomnienia, nikt nie popełni błędu jej ojca. Być może w jej oczach to łaska?
Krism skinęła głową i uśmiechnęła się lekko. Wciąż obracała pierścionek w palcach.
- Chyba wolałabym, żeby ten jeden raz oszczędziła mi łaski.

***

Nie rozmawiał z nią długo; Kristen szybko się męczyła, jeszcze trochę wycieńczona operacjami. Chwyciła go za dłoń na pożegnanie i mocno ścisnęła. Chociaż chciał już iść, przytrzymała go w miejscu zdecydowanie i spojrzała mu prosto w oczy. Kryła się w nich desperacja.
- Boję się, że jak zasnę, to znowu tam wrócę – rzuciła. Głos jej drżał, tak samo jak trzymające go dłonie. – Obiecaj mi, że jeszcze mnie odwiedzisz. Gdybym miała zniknąć, zapamiętaj mnie. Proszę? Pewds, zrób to dla mnie.
- Oczywiście, przyjdę tu jutro z rana – uśmiechnął się do niej pocieszająco, ale wiedział, że obietnice były na nic. Jeśli zapomni, to zapomni. Nie miał jak się przed tym uchronić. – Będzie dobrze, Krism. Śpij spokojnie.

Puściła w końcu jego dłoń i skinęła mu głową na pożegnanie. Pewdie niezdarnie podjechał wózkiem pod drzwi i otworzył drzwi. Stojący za drzwiami policjant powitał go uprzejmie i pomógł mu wrócić z powrotem do swojego oddziału.
- Przypomniało się coś panu? Jakieś wskazówki?
Pewds patrzył się na niego przez dłuższą chwilę. Co miał mu powiedzieć? Mógł tylko próbować naprowadzić go na właściwy trop.
- Jedyne co nas łączy to granie w gry. Oboje graliśmy w tą samą grę, Shadows, przed zaginięciem. Nie wiem czy to jakakolwiek pomoc, ale żadnych innych podobieństw nie widzę.
Policjant mruknął coś pod nosem, ale wydawał się rozczarowany. Felix tego właśnie się spodziewał. Przydatne czy nie, przynajmniej próbował mu pomóc.

   Już prawie dotarli do jego pokoju, gdy nagle z drugiego końca korytarza usłyszeli wołanie. Pewds usłyszał, że ktoś krzyczy jego imię i od razu odwrócił się w stronę dźwięku. Doktor Hudson biegł do nich, wyraźnie podenerwowany i próbował zwrócić na siebie uwagę.
- Co się stało? - Pewdie niemalże poczuł, jak czas zwalnia. Oblał go zimny pot. Próbował nie myśleć o tym, że być może doktor chce go właśnie poinformować, że wystąpiły komplikacje i Cry znów walczy o życie. Lub że już tą walkę przegrał. - Nic mu nie jest?
- Wybudziliśmy go - wydyszał doktor. - Ma atak paniki, anestezjolog kazał dać leki uspokajające, ale prosiłem, żeby zaczekali.
Nie musiał mówić nic więcej: Pewds poprosił, by lekarz jak najszybciej go tam zawiózł i już po chwili pędzili korytarzem prosto do sali, gdzie był obecnie Cry.

  Tak jak mówił lekarz, brunet siedział na swoim łóżku maksymalnie odsunięty od stojących obok medyków. Oddychał szybko, wyraźnie roztrzęsiony, ale nawet mimo tego Pewdie nie potrafił powstrzymać towarzyszącej mu euforii. Poczuł łzy w kącikach oczu i nawet nie próbował ich wycierać. Po tygodniu pełnym strachu, czy ujrzy go jeszcze żywym nie miał zamiaru udawać.
- Cry! - Amerykanin odwrócił się na dźwięk jego głosu i zamarł w miejscu, zaskoczony. Doktor Hudson podjechał z nim bliżej i gdy tylko Cry znalazł się w jego zasięgu, chwycił go za dłoń i mocno ją ścisnął. - To ja. Żyjemy.
- Czy to rzeczywistość? - wychrypiał, patrząc się mu prosto w oczy. Gdyby nie całkiem spora publika, już dawno by go pocałował.
- Tak, naprawdę tu jesteśmy.

Cry też nie powstrzymywał już łez. Na tyle, na ile pozwalał im ich obecny stan, wpadli sobie w ramiona. Pewds nie chciał go puszczać już nigdy więcej, zbyt przerażony, że znów go straci, jednak głośnie chrząknięcie doktora Hudsona zdołało odwrócić jego uwagę.
- Pan Ryan naprawdę nie powinien siedzieć w tej pozycji z tą raną, powinien leżeć - i w ten sposób Pewdie odsunął się od niego, pozwalając mu na położenie się. Jego dłoni jednak nie puścił. - Widzę, że już wszystko w porządku, dziękuję za współpracę - ukłonił się lekko w stronę anestezjologa, który wraz ze swoim asystentem natychmiast opuścili pokój. - Mam do przeprowadzenia kilka badań kontrolnych, chciałbym też sprawdzić stan pana ran, jeśli można.
- Mogę tu zostać? - poprosił Pewdie, a doktor Hudson pokręcił tylko głową z rozbawieniem.
- Nawet gdybym chciał pana stąd siłą zabrać, to jestem stu procentowo pewny, że nie pozwoliłby mi pan na to- odparł. - Odsunę pana pod ścianę, panie Felixie, ale poza tym oczywiście może tu pan przebywać. Tylko ma pan wrócić do własnego łóżka w porze spania.

   Wezwawszy pielęgniarkę, lekarz szybko uwinął się z wywiadem i obowiązkowymi badaniami. Oświadczył, ku uldze obu graczy, że wszystko wyglądało dobrze i nie mieli powodów do obaw. Kazał zgłaszać wszelkie problemy i stosować się do poleceń personelu, ale pozwolił im zostać razem. Znów u boku ukochanego, Pewdie chwycił go ponownie za dłoń.
- Jak długo spałem? - spytał Cry. Głos miał szorstki, zachrypnięty; Pewdie podał mu szklankę wody.
- Bijesz rekordy bycia śpiochem, to już lekka przesada - zażartował w odpowiedzi. - Ponad tydzień trzymali cię w śpiączce farmakologicznej po operacji. Umierałem ze stresu, a nikt mi nie chciał powiedzieć w jakim jesteś stanie.
- Przepraszam, że starałem się nie umrzeć - odparł Cry, równie żartobliwie. - A tobie co się stało?
- Złamanie, rana cięta na nodze. Nic poważnego, mnie nie musieli usypiać. Popatrz lepiej na siebie: dziura w brzuchu, a się mną przejmujesz.
- Nic na to nie poradzę, za bardzo cię kocham - Cry oparł głowę o poduszkę, ale nie przestał patrzeć się na przyjaciela. Pewds uśmiechnął się do niego i złożył pocałunek na wierzchu jego dłoni.
- Ja ciebie też kocham. Cieszę się, że tu jesteś.

Przez chwilę siedzieli w ciszy, wpatrzeni w siebie z czystą miłością w oczach. Dotrwali do końca. Wszystko się układało. Chociaż nieźle poturbowani, przeżyli. Tylko to się teraz liczyło. Pewds wychylił się niezdarnie ze swojego siedzenia i złożył na ustach bruneta krótki, ale intensywny pocałunek. Poczuł, jak brunet uśmiecha się i kładzie dłoń na jego policzku. Gdy w końcu się od siebie oderwali, nie mogli się powstrzymać od pełnego ulgi śmiechu. Cry niezdarnie ocierał zbierające się w kącikach łzy, Pewdie poddał się i pozwolił łzom płynąć. Jeszcze chwilę po prostu patrzyli się na siebie, chłonąc tą chwilę, uśmiechając się do siebie w całkowitej euforii. W końcu Cry przerwał ciszę, poprawiając się na swoim legowisku i ponownie zaczynając rozmowę:

- Opowiadaj, co takiego przegapiłem przez ostatni tydzień.

Opowiedział mu więc. O tym, jak się ocknął w lesie, o pani Rowland i jej pogaduszkach, o niedobrej zupie, którą w niego wymuszano. O Marzii. O policjantach i ich śledztwie, o Krism. Cry słuchał uważnie, ale zmęczenie w końcu wygrało i usnął. Pewdie wpatrywał się w jego śpiącą twarz z uśmiechem. Po tygodniach walki w końcu mógł odetchnąć. Żył. Cry żył. Byli razem. Mógł nareszcie odpocząć.

  Przysunął się bliżej przyjaciela i położył głowę na jego łóżku. Wciąż ściskając jego dłoń powoli pogrążył się w głębokim śnie. Szczęśliwy, bezpieczny, spokojny. Nie zauważył, że do pokoju weszła młoda kobieta w białym stroju. Pozostali pacjenci również nie zwrócili na nią uwagi, biorąc ją za pielęgniarkę. Dziewczyna wolnym krokiem podeszła do łóżka, w którym spali gracze. Przez chwilę ich obserwowała, bez słowa, wpatrzona na ich pogrążone w śnie sylwetki. W końcu się poruszyła; przegładziła koc, pod którym spali i uśmiechając się lekko pod nosem, szepnęła:
- Witajcie, chłopcy, w mojej grze...

---------------------------------------------------------------------------------------
Znowu formatowanie jest jakieś dziwne, szlag mnie czasem trafia z tym bloggerem xD

Witam ponownie i po raz ostatni! Z góry przepraszam za opóźnienie, ale licencjat pisałam i broniłam i generalnie studia mnie jadły trochę. Chociaż epilog napisany był już dawno (przed końcem 2020), to cały czas czegoś mi w nim brakowało, cały czas chciałam coś poprawić. Dalej nie jestem z niego zadowolona w 100%, ale że nie potrafię zdefiniować co mnie tak uwiera w tym zakończeniu, wstawiam to tak jak jest (jest dobry, generalnie, ale mój perfekcjonizm czasem mi przeszkadza ehhh). Mam nadzieję, że jest satysfakcjonującym zakończeniem - a jeśli nie, jestem zwolennikiem "śmierci autora", możecie napisać własny happy end <3

Jednocześnie ogłaszam, że plany wydruku tego "dzieła" dalej są aktualne! Dwa rozdziały przeszły już korektę, a teraz, mając więcej wolnego czasu, zamierzam przysiąść i poprawić całość, by z czystym sumieniem móc wysłać tekst do drukarni i postawić sobie tą biblię tysiąclecia na półce (żartuję, ale tylko trochę - w obecnej formie ten fanfik ma ponad 1000 stron xD). Jeśli ktoś chciałby za relatywnie niewielką opłatą posiąść takiego wydrukowanego fanfika, proszę o zgłoszenia w wiadomościach na fanpage
,wiadomość prywatną na moim fejsbuku Maru Nakamura albo wiadomość na maila: tsumaranai2703@gmail.com. Na razie chcę zobaczyć, jakie jest zainteresowanie, jak książka pójdzie do druku to będę się kontaktować ze wszystkimi formalnościami. Niezależnie od zainteresowania i tak to wydrukuję na swoją prywatną półeczkę, ale nie zaszkodzi spytać, czy ktoś jeszcze ma ochotę na własny egzemplarz :D

Dziękuję wam wszystkim za cudowne 7 lat, za komentarze i fanarty które zawsze potwornie mnie cieszyły i wzruszały i napędzały do dalszego pisania, motywowały, by się nie poddawać i nie rzucić tego w cholerę po pierwszych kilku rozdziałach. Dziękuję za niesamowitą cierpliwość, którą okazywaliście, kiedy znowu musieliście czekać rok, bym w końcu coś wstawiła. Dziękuję za wsparcie w każdej formie, jako początkująca pisarka nie mogłabym prosić o lepszy start w karierze <3

Do zobaczenia (mam nadzieję) w przyszłości,
Bro day everyday <3
~Maru <3

Komentarze

  1. Wiedziałam, że koniec jest zbyt piękny.
    Osobiście szlag by mnie trafił jakbym znowu musiała wrócić do tak pokręconego świata w dodatku nie wiedząc przez jakie gry tym razem musiałabym przejść, a przecież jest ich mnóstwo!
    Aż trudno uwierzyć, że jest to już koniec, ale jeśli zdobędę druk fanficzka, na pewno przeczytam wszystko jeszcze raz xD

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty