Świat, w którym chcieliśmy żyć. Rozdział dziesiąty, część druga.

 

***

Gdy tym razem usłyszał krzyk Pewdsa, ocknął się od razu i uniknął spotkania z twardą podłogą. Podniósł się do siadu, zaalarmowany i gotowy do walki lub ucieczki. Pewdie trzymał go mocno za ramię i brzmiał na spanikowanego. Cry nie widział zbyt wiele, ale na szczęście nie byli atakowani; szybko wymacał więc okulary na stoliku nocnym i włożył je na oczy, próbując zobaczyć, co takiego spowodowało krzyk u jego towarzysza. Gdy w końcu ogarnął wzrokiem sypialnię, doskonale wiedział, co było przyczyną paniki.

Pokój był pogrążony w chaosie. Leżeli przykryci zakrwawionym, żółtym kocem z Bloody Trapland. Na podłodze leżały porozrzucane przedmioty: dziwne buteleczki, bukiety czerwonych kwiatów, różne dokumenty. Ściany pozaklejane były plakatami – niektóre z nich zapowiadały wystawę sztuki, niektóre były koślawymi rysunkami ze Slendermanem. Drzwi były otwarte na oścież i prowadziły do reszty mieszkania, które również zostało zupełnie zdemolowane.
- Co się stało? – spytał w końcu Pewdiego, głosem zachrypniętym ze snu i emocji.
- Nie mam pojęcia – Szwed nawet na niego nie patrzył, rozbieganym wzrokiem rozglądając się po całym tym bałaganie. – Obudziłem się dosłownie kilka sekund przed tobą. Myślisz, że to początek gry? Ostateczna rozgrywka to połączenie wszystkich poprzednich?
- Wątpię, żeby tak nagle zmieniła zasady – odparł Cry, chociaż nawet nie był pewien własnych słów. Próbował myśleć logicznie, ale nagła zmiana otoczenia wprowadziła w nim niepokój i ledwie potrafił zebrać myśli. – Myślę, że to zwykła zabawa, wyprowadza nas z równowagi, chce nam namieszać w głowach. Inaczej zaatakowałaby od razu.
Przekonany czy nie, brzmiał na tyle rozsądnie, że Pewdie skinął głową twierdząco i wziął głęboki oddech, uznając jego argumenty za sensowne.
- Ale co do rozgrywki nie jestem pewien – powiedział po chwili, odpowiadając na drugie z pytań. To nie było wcale takie głupie. Zebrać wszystko na raz, stworzyć z tego ostateczne wyzwanie. Chciałby wierzyć, że im się uda, ale możliwość napotkania wszystkich przeszkód
i wrogów z ostatnich dziewięciu rozgrywek przyprawiała go o mdłości. Wziął głęboki wdech i przymknął oczy, nim znowu przemówił: - Zobaczymy. Na razie trzeba się ubrać, zjeść coś. Wtedy się będziemy zastanawiać co dalej.
- Okay, tak, masz rację. Damy radę – Pewds przetarł twarz dłońmi. Lekko się trząsł. Cry ścisnął jego ramię w geście wsparcia, chcąc dodać mu choć trochę otuchy, chociaż sam czuł, że drży z podenerwowania.
- Damy radę.

Wstali z łóżka i ostrożnie ruszyli w stronę szafy, starając się nie zranić się szklanymi buteleczkami niewiadomych substancji lub kolcami róż. Kiedy w końcu otworzyli drzwi, znaleźli dwa komplety ubrań, w standardowym zestawie kolorystycznym: zielona bluza i ciemne spodnie dla Cry’a, błękitna koszulka z znakiem Brofist i jeansy dla Pewdsa. Mimo odczuwanego dyskomfortu, Pewdie nie umiał powstrzymać cichego prychnięcia, gdy zobaczył dobór strojów na ostatnią grę.
- Wracamy do korzeni – mruknął Cry, sięgając po swój zestaw. – Mam tylko nadzieję, że od naszej pierwszej rozgrywki były prane, bo trochę się spociłem ze strachu.
- To jest twoje największe zmartwienie? Ja wróciłem z koszulką w kawałkach. I we krwi.
- Racja… Kiedy to było? – Amerykanin zamyślił się na chwilę. Niecałe trzy tygodnie. Zaledwie dwadzieścia dni temu tu trafili, a miał wrażenie, jakby minął co najmniej rok. Będą mieli naprawdę zaburzone poczucie czasu, gdy już wrócą do rzeczywistości. Trzy tygodnie dla nich to w końcu zaledwie jedna noc dla całej reszty świata.
- Wydaje się, jakby to było wieki temu, nie? – zagadnął Pewdie, równie pogrążony w myślach. – Wszystko dzieje się tak szybko, a jednocześnie…
- Ciągnie się w nieskończoność – dokończył jego myśl, przytakując. Stał przez chwilę w milczeniu, nim ocknął się z przemyśleń i ruszył w końcu w stronę łazienki, by zmienić ubrania.

Ledwie przekroczył próg łazienki, natychmiast się z niej wycofał, przerażony. Podłoga pokryta była krwią i ktoś leżał w wannie. Nie zdążył się nawet przyjrzeć; od razu zawołał Pewdiego i czekał, aż przyjdzie mu z pomocą.
- Ktoś tam jest – powiedział, gdy tylko Pewds znalazł się w zasięgu wzroku. Niczym broń trzymał w rękach krzesło, gotowy do ataku. Cry ostrożnie otworzył drzwi i pozwolił, by Szwed poszedł przodem i wybadał sytuację. Nie słyszał żadnych niepokojących dźwięków, ale nie ryzykował. W niepokoju czekał, aż Pewdie wyjdzie z łazienki i da mu znać, czy jest bezpiecznie.
- Nie wchodź tam – oświadczył Pewds, gdy tylko opuścił pomieszczenie. Był blady i wyraźnie wstrząśnięty. W ręce trzymał dwa ręczniki i szczoteczki do zębów. – Ogarniemy się w kuchni.
- Co zobaczyłeś? – spytał Cry, ale posłusznie odsunął się od drzwi i pozwolił je zamknąć.
- Mamy zwłoki w wannie – usłyszał w odpowiedzi. Przełknął ślinę i rozważył przez chwilę swoje następne słowa. W końcu zebrał się na odwagę:
- Czyje?
- Minx.

Zakręciło mu się w głowie, gdy usłyszał imię dziewczyny. Wziął głęboki wdech, próbując się uspokoić, chociaż ręce drżały mu jak oszalałe. Naraz poczuł potrzebę zobaczenia ciała na własne oczy, jak i szybkiej ucieczki z dala od pokoju i jego zawartości. Pewdie przytrzymał go za ramię, trochę uspokajając, zatrzymując gwałtowne myśli. Cry zamknął oczy, policzył do trzech i podjął decyzję.
- Okay, ogarniemy się w kuchni – przyznał rację ukochanemu i skupił się na obecnej misji. Alice chce ich rozproszyć. Nie może jej na to pozwolić.
Pewds skinął głową. Nie chciał, żeby Cry musiał się mierzyć z tym widokiem, sam nie był na niego gotowy. Przekroczył próg łazienki gotowy do walki, ale nikt go nie zaatakował. Szedł po zakrwawionej podłodze i patrzył w szoku na nienaturalnie blade, rozłożone w wannie ciało Minx. Miała otwarte usta, pustym wzrokiem patrzyła się w sufit i tonęła w żółtych płatkach róży. Nie ruszała się, nie oddychała. Leżała w niegdyś białej łazience, której ściany tworzyły kontrast do makabrycznej podłogi, pokryte dziecięcymi rysunkami. Jeśli Cry nie poczułby się dobity tym widokiem, dzieła na pewno dopełniał napis na lustrze: „Mogłeś ją uratować”. To bez wątpienia wstrząsnęłoby nim do reszty.

Wrócili do sypialni. Cry zaczął się przebierać, w pośpiechu, wyraźnie podenerwowany. Pewds wcale mu się nie dziwił. Sam czuł lekkie drżenie rąk rozglądając się po pokoju. Alice przypomniała mu przeżycia ostatnich tygodni w kilka sekund, chociaż wydawało mu się, że już dawno zepchnął niektóre z nich w najdalsze zakamarki swojej pamięci. Teraz jednak na nowo poczuł dawno zasklepione rany, odtworzył minione koszmary, wrócił do paraliżującego przerażenia, które pierwszy raz poczuł w pierwszej rozgrywce. Ciężko było opanować panikę, gdy wszystko to wracało nagle ze zdwojoną siłą.

Z trudem odgonił czarne myśli i zabrał się za ubieranie. Po kilku minutach obaj byli już gotowi; w tych samych ubraniach, w których zaczęli to wszystko. Cry uśmiechnął się do niego niepewnie, po czym skinął głową w stronę drzwi do salonu i kuchni.
- Idziemy? – spytał cicho, zachrypniętym głosem. Nie ruszył się nawet o krok; stał tylko w miejscu, spięty. Pewdie też nie był w stanie się zebrać, by iść dalej. Nie chciał nawet wiedzieć, jakie niespodzianki przygotowała dla nich Alice w następnych pomieszczeniach. Wiedział jednak, że muszą się kiedyś wyjść. Wziął głęboki oddech, chwycił krzesło i skinął głową. Cry posłał mu jeszcze jeden niepewny uśmiech, w nieudolnej próbie dodania otuchy. Schował się za jego plecami i w ten sposób razem opuścili pokój i skierowali się do salonu.

W salonie spotkała ich nieprzyjemna, aczkolwiek spodziewana scena; już z sypialni było widać panujący tutaj chaos. Tym razem poza wszechobecną krwią znaleźli też plamy czarnej mazi, w której zatopione było kilka białych masek. W kącie leżał zombiak z wielką dziurą w czaszce – smród gnijącego ciała roznosił się po całym pomieszczeniu i gracze z trudem opanowywali ataki nudności. W różnych miejscach na ziemi leżały kolorowe jajka, porozrzucane wśród zaśmiecających podłogę dokumentów. Na oparciu kanapy wisiał kaftan bezpieczeństwa; obok niego znaleźli ptasią maskę i zakrwawioną siekierę. Cry zakrył usta dłonią, coraz silniej odczuwając potrzebę zwymiotowania. Pewds zauważył to i delikatnie odciągnął go w stronę kuchni, sam czując się niewiele lepiej. Musieli się powstrzymać, zjeść coś mimo fatalnego samopoczucia i opuścić to miejsce. Im szybciej, tym lepiej.

W kuchni było niewiele lepiej. Mimo tego, że panował tu względny porządek, Alice zostawiła im parę niespodzianek. Na stole leżał zakrwawiony płócienny wór, w którym ewidentnie coś było. Pewdie wzdrygnął się na ten widok, ale szybko odwrócił wzrok. Śniadanie. Prowiant. Potem się stąd zabiorą. Nie mógł tracić skupienia.
- Wyciągnij chleb – polecił Cry’owi, który zajęty był rozglądaniem się po pokoju. Sam natomiast sięgnął do lodówki, by wyciągnąć produkty. Wystarczyło jednak, że zajrzał do środka i natychmiast porzucił ten pomysł. Na najniższej półce leżała bowiem ludzka głowa, z której skapywała krew. Chociaż nie miała styczności z żadnym jedzeniem, sam fakt, że zawartość lodówki mogła nasiąknąć zapachem rozkładającej się materii przyprawiał Pewdsa o mdłości. Trzasnął drzwiami lodówki, zwracając uwagę Cry’a.
- Podłożyła nam odciętą głowę – mruknął, zabierając się za przeszukiwanie szafek. Drżały mu dłonie i był wyraźnie blady, co nie umknęło uwadze Amerykanina.
- Zostaw – powiedział łagodnie Cry, kładąc mu dłoń na ramieniu. Pewdie westchnął głęboko, przymykając oczy. Skinął głową i dał się poprowadzić do najbliższego krzesła. Cry chwycił worek ostrożnie i zaniósł go do salonu. Wrócił po chwili, umył ręce i bez słowa zabrał się za robienie kanapek z tego, co znalazł w szafkach. Po kilku minutach krzątania postawił przed Pewdsem talerz z dwoma kanapkami z dżemem i szklankę wody. Pewdie odpowiedział mu półuśmiechem, wciąż czując mdłości.
- Musisz zjeść – brunet usiadł naprzeciw niego z własnym talerzem kanapek. Chociaż musiał się zmusić do przełknięcia pierwszego kęsa, jedzenie szło mu dość sprawnie. Pewds również zaczął jeść, starając się nie myśleć o tym, co zobaczył w ciągu ostatnich piętnastu minut. Wychodziło mu średnio, ale jadł. Musiał mieć siłę na dalszą grę.
- Jak się czujesz? – spytał po chwili, chociaż spodziewał się, jaką odpowiedź usłyszy. Próbował zacząć konwersację. Odkąd się obudzili, zamienili ze sobą zaledwie kilka słów, a rozmowa była tym, czego naprawdę teraz potrzebował.
- Bywało lepiej – Cry uśmiechnął się do niego, wyraźnie zmęczony. Najwidoczniej rozumiał potrzebę rozmawiania, bo kontynuował: - Ale nie narzekam. Widziałem zaledwie połowę tego co ty i już mam dość. Przepraszam, że cię na to naraziłem.
- Przestań, cieszę się, że to ja trafiłem na ciało – odpowiedział i zdał sobie sprawę, że nie było to kłamstwem. Naprawdę wolał być tym, który musi tego doświadczać. Nie wiedział, czy jest to jakaś forma karania się za błędy przeszłości czy po prostu chęć ochrony Cry’a, może oba powody były prawdziwe. Cokolwiek by to nie było, czuł ulgę, że Cry nie musiał oglądać ani zwłok w wannie, ani odciętej głowy. Zawsze był mózgiem operacji, jeśli będzie rozproszony, będzie im trudniej wygrać.
Tak to sobie przynajmniej tłumaczył. Tak naprawdę chciał, by Cry był w jak najlepszej formie, bo wtedy miał większe szanse przeżycia. A Pewds, świadomie czy nie, pragnął jedynie zapobiec przepowiedni Alice.
- Mówisz jedno, widzę drugie – odparł Cry, łapiąc go za dłoń. Dopiero teraz Szwed spostrzegł, że ręce nie przestały mu drżeć. Westchnął głęboko, policzył do dziesięciu i odwzajemnił uścisk dłoni. – Jeśli będziesz czuł, że nie dajesz rady, powiedz mi. Obaj musimy przez to przejść i przejdziemy razem, tak?
- Nie zostawię cię przecież – odparł Pewds. Cry sięgnął do jego twarzy i delikatnie uniósł jego brodę, zmuszając go do spojrzenia mu w oczy.
- To wiem, ale do tego potrzebujesz siły. Nie dajesz rady, mówisz mi o tym. Taką wprowadzam zasadę.
- Tak jest – Pewdie zasalutował niedbale, czym zasłużył sobie na chichot ze strony bruneta. Cry szturchnął go w ramię zaczepnie i podniósł się z krzesła.
- Przygotuję coś na drogę. Możesz się ogarnąć w tym czasie.

Blondyn skinął w odpowiedzi i również wstał. W kilka minut umył twarz i zęby, po czym zamienił się z towarzyszem i dokończył za niego pakowanie kanapek na drogę. Czuł się znacznie lepiej po tej krótkiej rozmowie, spokojniej, stabilniej. Wychodząc z kuchni do salonu sprawnie ignorował otaczający go bałagan, już w pełni skupiony. Dotarł do plecaków, dorzucił do każdego z nich pakunek z prowiantem i butelki z wodą mineralną, po czym chwycił obie torby i przeniósł je do przedpokoju. Byli gotowi do wyjścia. Przynajmniej w kwestii organizacji.
- Mamy wszystko? – Cry skończył się myć i dołączył do niego w przedpokoju. Wyglądał na zmęczonego, ale zadowolonego. – Broń, prowiant, bardzo dużo rac?
- Bardzo dużo rac, tak. Można iść.
- Okay! To idziemy…
Żaden z nich nie ruszył się jednak nawet o milimetr. Spojrzeli na drzwi, wahając się jeszcze. Cry spojrzał na zegar – była zaledwie ósma. Nie musieli wychodzić jeszcze przez co najmniej pięć godzin i chociaż nie chcieli dzielić dłużej mieszkania z trupami, perspektywa ruszenia w dalszą drogę wydawała im się o wiele gorsza.
- Dobrze zaczynamy – mruknął Pewds po chwili, próbując zażartować. Nie było mu wcale do śmiechu. Czekał na tą chwilę od pierwszego poziomu, czekał, aż będzie na końcu gry. Jednak po tym co wydarzyło się w ostatnich tygodniach jego perspektywa trochę się zmieniła. Dalej chciał zakończyć rozgrywkę i wrócić do rzeczywistości… Tylko że nie bardzo wierzył, że jest to jeszcze możliwe.
- Mus to mus – westchnął Cry. Otrząsnął się i w końcu postawił pierwszy krok w stronę drzwi. – Bardziej gotowi nie będziemy. Lepiej mieć to już za sobą.
- Poczekaj – Pewdie chwycił go za ramię i przytrzymał w miejscu. – Buziak na szczęście?
- Głupio pytasz – Cry natychmiast zawrócił i wpił się w jego usta. Pewds, mimo początkowego zaskoczenia odpowiedział na pocałunek. Boże, jak on uwielbiał go całować.

Kiedy w końcu się od siebie oderwali, Szwed przytrzymał kochanka na chwilę, stykając się z nim czołem. Oddychali ciężko i był to jedyny dźwięk, który słychać było w mieszkaniu. Gdy Pewdie odsunął się i otworzył oczy, zobaczył, że Cry się uśmiecha i mógł przysiąc, że był to najpiękniejszy uśmiech, jaki widział.
- Kocham cię – mruknął, składając jeszcze jeden pocałunek.
- Ja ciebie też. Przetrwamy to.
Pewdie wziął głęboki oddech i odwrócił się do drzwi. Cry stanął tuż obok niego, ramię w ramię, gotowy do wyjścia.
- Brofist? – zaproponował, wyciągając pięść. Pewds zaśmiał się, ale przybił żółwika.
- Brofist. Może akurat uratuje nam życie.
Razem ruszyli zdecydowanie do wyjścia. Rzuciwszy ostatnie spojrzenie na zdemolowane wnętrze mieszkania, otworzyli drzwi, gotowi do pójścia w nieznane.

 

***

Cała pewność siebie zniknęła, gdy tylko wyjrzeli na korytarz. Mimo wczesnej godziny, całe przejście tonęło w zupełnych ciemnościach. Gracze zatrzymali się na progu, niepewni, co powinni zrobić w tej sytuacji. W końcu Pewdie sięgnął do plecaka i wyciągnął latarkę. Drżały mu dłonie, gdy próbował ją włączyć. Alice się nie patyczkowała – niezależnie od tego, jaką grę wybrała na ostatnią, wiedziała, jak może ich złamać. Szczególnie Pewdiego, który mimo minionego czasu dalej reagował na ciemne korytarze paniką.
- Pójdę przodem, trzymaj się mnie – Cry wyrwał go z zamyślenia, delikatnie odbierając mu latarkę. Ścisnął jego dłoń w geście wsparcia. – Idziemy razem, będę przy tobie. Jak coś się dzieje…
- Powiem ci – dokończył Szwed, licząc w głowie do dziesięciu. – Im szybciej skończymy, tym lepiej.
Cry skinął głową i pocałował go szybko w policzek, po czym postawił pierwszy krok przez drzwi. Pewdie trzymał go kurczowo za dłoń i oddychał głęboko. Powoli zaczęli iść korytarzem w stronę schodów, krok po kroku. Cry od czasu do czasu upewniał się półgłosem, czy wszystko jest w porządku i w ten sposób udało im się dojść do klatki schodowej. Teraz musieli tylko zejść.
- Myślisz, że to może być ta gra z SCP? – spytał Pewds, podążając za swoim towarzyszem, wpatrzony w stopnie przed sobą. Myśl o schodzeniu w nieskończoność z tajemniczym stworem podążającym za nimi przyprawiała go o dreszcze.
- Oby nie – odparł Cry, ale głos mu zadrżał. – Myślę, że po prostu chce nas przestraszyć i gra zacznie się, gdy wyjdziemy już z budynku. Nie znaleźliśmy przecież kartki.
- Nie zawsze zaczyna się kartką – Pewdie próbował wypatrzeć coś w ciemności za swoimi plecami, ale daremnie. Przez nieuwagę potknął się na stopniu i wpadł na Cry’a, któremu z trudem udało się utrzymać równowagę i nie spaść w otchłań.
- Ostrożnie, bo obaj zginiemy – Amerykanin chwycił go mocniej za dłoń i przyciągnął do siebie, by obaj mogli widzieć schody przed sobą. Pewds nie zaprotestował, tylko posłusznie szedł obok niego, uważając tym razem na to, gdzie idzie.

Powoli pokonali pierwsze dwa piętra. Nie mogło im to zająć więcej niż dziesięć minut, ale obaj mieli wrażenie, że zajęło to wieki. Mimo usilnych prób z każdym pokonanym schodkiem czuli coraz większą paranoję. Cry myślał nawet o rozpoczęciu rozmowy, ale po chwili zastanowienia stwierdził, że mogą nie usłyszeć wtedy zbliżającego się wroga i porzucił ten pomysł. Wszechobecna ciemność i tak doprowadzała go do szaleństwa: co chwilę wydawało mu się, że coś stoi na końcu schodów, chowa się tuż poza zasięgiem jego wzroku. Od czasu do czasu słyszał też kroki, szepty, pomruki. Gdy rozglądał się za ich źródłem, nie był w stanie go znaleźć. Wariował.
- Jesteśmy w połowie drogi – mruknął do Pewdiego, próbując dodać otuchy zarówno jemu, jak i sobie. – Jeszcze trochę i stąd wyjdziemy.
Blondyn mu nie odpowiedział. Cry zwrócił się w jego stronę, zaniepokojony. Pewds wpatrywał się intensywnie w grunt pod nogami i starał się nie spaść. Oddychał ciężko, nierówno i drżał gorzej, niż przedtem. Był bliski paniki.
- Szybko – rzucił w końcu, ale głos uwiązł mu w gardle. Cry natychmiast zapomniał o własnym strachu. Musiał jak najszybciej wyciągnąć stąd przyjaciela. Musieli natychmiast stąd wyjść.

Być może trochę zbyt pośpiesznie, zaczęli schodzić lekkim truchtem, porzucając wszelką ostrożność i patrząc się tylko na stopnie. Gdy pokonywali ostatnie piętro, Cry czuł już smak wolności, prawie zaczął się cieszyć z tego, że uda im się wyjść. Całe uniesienie zniknęło jak bańka mydlana, gdy tylko zeszli na parter. Hol hotelu był równie ciemny i nigdzie nie było widać wyjścia. Żadnych znaków, żadnych szyb, przez które dostawałoby się światło dzienne. Tonęli w czerni.
- Trzymajmy się ścian – postanowił brunet, słysząc, że oddech towarzysza przyspieszył. Nie mieli czasu na panikę. – W ten sposób na pewno trafimy na drzwi.
Pewdie skinął głową w odpowiedzi, chociaż wiedział, że Cry go nie widzi. Posłusznie zaczął za nim iść, położywszy obie dłonie na chłodnej, lekko chropowatej ścianie. Powoli, starając się nie wpaść na żadną przeszkodę przesuwał się wzdłuż niej, wpatrując się intensywnie w światło latarki przed nim. Wydawała się świecić jeszcze słabiej niż wcześniej, choć Pewds podejrzewał, że to tylko jego wrażenie.

Tylko że po chwili naprawdę zgasła. Pewdie stanął w miejscu, zszokowany, czując jak serce podchodzi mu do gardła. Przyległ całym ciałem do ściany i wziął głęboki oddech, zanim zawołał:
- Cry! Cry, nie widzę cię, słyszysz mnie? Błagam, wróć!
Czerń otaczała go zewsząd, niemalże go pochłaniała. Pewdie kręcił się chaotycznie we wszystkie strony, szukając światła latarki, mając nadzieję, że odnajdzie przyjaciela z powrotem. Krzyczał jego imię jak mantrę, coraz bardziej zdesperowany. Gardło zaczęło go boleć, ale Cry nie odpowiadał na jego wołania – była tylko ciemność i ogłuszająca wręcz cisza. Zaczął widzieć dziwne kształty, widoczne kątem oka, ale rozpływające się w nicość, gdy tylko podążał za nimi wzrokiem. Przyspieszył mu oddech, dłonie znowu zaczęły drżeć, nudności uderzyły ze zdwojoną siłą. Czuł, jak miękną mu kolana i prawie upadł na ziemię, coraz bardziej spanikowany. Gdzie był Cry? Czy powinien po prostu iść dalej wzdłuż ściany i w końcu go odnajdzie? Czy gdy wyjdzie z budynku Cry zostanie w nim już na zawsze? Co miał teraz robić, gdy jego błagalne krzyki nie przynosiły żadnych efektów?
Łzy zbierały mu się w oczach, tracił oddech i gdy nagle poczuł dłoń na swoim ramieniu, mało co nie zszedł na zawał. Krzyknął, przywierając do ściany i zamachnął się ręką, mając nadzieję, że cokolwiek trzymało go za rękę puści go i da mu szansę na ucieczkę. Dłoń puściła go na chwilę, po czym ponownie chwyciła za materiał bluzy, powstrzymując go przed odejściem.
- To ja, Pewds – głos Cry’a natychmiast go uspokoił. Pewdie zatrzymał się na chwilę, nie mogąc uwierzyć, że udało mu się znaleźć przyjaciela, po czym po prostu się rozpłakał.
- Nie strasz mnie – wydusił, czując jak zalewa go fala ulgi.
- Przepraszam – usłyszał w odpowiedzi, a dłoń zacisnęła się na nim trochę mocniej. – Bateria w latarce wysiadła, kiedy się odwróciłem, ciebie już nie było. Na szczęście usłyszałem twój krzyk i się wróciłem. Ale z dobrych wiadomości, to znalazłem drzwi, więc możemy stąd spadać.
Pewds odetchnął głęboko i chwycił Cry’a za rękę. Dał się odciągnąć od ściany, chociaż trochę go to zdezorientowało. Czy nie mieli iść według ścian?
- Wiesz, gdzie idziesz?
- Oczywiście, przecież właśnie stamtąd wróciłem – Cry zaśmiał się, jakby właśnie zadano mu najgłupsze pytanie świata. Śmiech odbił się echem po pomieszczeniu, a Pewdie zamiast czuć się uspokojonym, poczuł coraz większy ścisk w żołądku. Brunet był zbyt wesoły, nawet jeśli udało mu się znaleźć wyjście. – Za chwilę będziemy na zewnątrz, zaufaj mi.
Zanim zdążył coś odpowiedzieć, droga przed nim rozjaśniła się, oświetlana przez źródło, które miał za plecami. Gdy się odwrócił, zobaczył-
- Pewds, Chryste, myślałem, że cię straciłem na zawsze – Cry stał przed nim, z latarką w ręce, śmiertelnie wystraszony. Pewdie zamarł, czując mrowienie w dłoni, którą trzymał…

Natychmiast spojrzał się na lewo, w stronę osoby, którą wziął za Cry’a. Był ubrany tak samo, w zieloną bluzę i ciemne spodnie, z dużym plecakiem na ramionach. Różnica była jedna – miał na sobie maskę, zakrwawioną i z chaotycznym uśmiechem. Pewds odskoczył z krzykiem, natychmiast wracając do prawdziwego Cry’a. Jego podróba zaczęła śmiać się niekontrolowanie, nim rozmyła się w ciemności.
- Jesteś cały? Zrobił ci coś? – Amerykanin natychmiast zaczął oglądać, czy jego ukochany nie ma na sobie żadnych poważnych ran. Pewdie natomiast nie był w stanie odpowiedzieć. Czuł, jak w kącikach oczu zbierają mu się łzy, a serce próbuje wyrwać się z piersi. Chciał powiedzieć, że wszystko z nim w porządku, że chce tylko wyjść, ale jedynym dźwiękiem, jaki wydobył się z jego ust był przeciągły jęk. Cry natychmiast go przytulił, mocno, szepcząc mu do ucha uspokajające słowa. Natychmiast ogarnęła go panika; chyba nawet krzyczał, ale w ciszy pustego holu nawet najcichszy dźwięk brzmiał jak wystrzał z działa. Nie wiedział, jak długo wracał do siebie, ale kiedy w końcu wyczerpały mu się łzy i przestał się trząść, Cry bez słowa odsunął się na krok, by dać mu przestrzeni. Dalej jednak trzymał go za oba ramiona i cierpliwie czekał, aż uspokoi się do końca.
- Przepraszam, już – wychrypiał, tym razem obejmując kochanka w pasie. W ten sposób miał pewność, że go nie zgubi. – Wynośmy się stąd.

 Wrócili do najbliższej ściany i kontynuowali drogę wzdłuż niej. Cry jedną ręką trzymał się ściany, a drugą Pewdsa; Pewdie przejął latarkę i oświetlał im obu drogę. Obaj byli wstrząśnięci: Cry próbował zrozumieć, dlaczego nagle napotkali jego sobowtóra, a Pewdie walczył z paraliżującym go strachem, który pojawiał się na samą myśl tego, gdzie mógłby skończyć, gdyby jego przyjaciel nie odnalazł go w porę. Żadna z wymyślonych alternatyw nie kończyła się dla niego pomyślnie. Pewnie dalej pogrążałby się w nieskończonej liście czarnych scenariuszy, gdyby nie ujrzał błysku metalu w świetle latarki. Im bliżej byli, tym bardziej utrzymywał się w przekonaniu, że naprawdę patrzy na drzwi. Wielkie, stalowe drzwi.
- Oby tylko nie były zamknięte – powiedział na bezdechu, bojąc się, że właśnie powiedział o słowo za dużo i jego podejrzenia okażą się prawdziwe. Cry nie miał podobnych obaw.
- I nie prowadziły do kolejnego pomieszczenia – rzucił i Pewds poczuł wzmożoną chęć uderzenia go. Naprawdę chciał już wyjść i czuł, że znowu się rozpłacze, jeśli drzwi okażą się nie być wyjściem.

Cry szarpnął zdecydowanie za klamkę, ale drzwi pozostały w miejscu. Pewdie zamarł w przerażeniu, ale Amerykanin jeszcze się nie poddał. Naparł barkiem na stalową powierzchnię i pchnął. Ku ich uldze drzwi ustąpiły i otworzyły się na oścież. Natychmiast wybiegli z budynku i padli na trawę przed nim. Pewds próbował powstrzymać powracający atak paniki, a Cry zaczął się rozglądać. Budynek hotelu znajdował się obecnie w środku lasu, wyglądając co najmniej osobliwie wśród rosnących, jak gdyby nigdy nic, drzew. Niebo było lekko zachmurzone, ale błękitne; powietrze czyste i chłodne.
- Wszystko w porządku? – spytał ponownie, podchodząc do towarzysza siedzącego na ziemi i kołyszącego się rytmicznie. Drżał, ale nie płakał i starał się jak mógł, by oddychać równo i w ten sposób wymusić na sobie spokój.
- Daj mi chwilę. Dojdę do siebie.
Cry skinął tylko głową w odpowiedzi i odszedł na kilka kroków, rozglądając się po otoczeniu. Latarkę schował do plecaka, upił porządny łyk wody i sam skorzystał z chwili ciszy na uspokojenie się. Nie bał się ciemności w takim samym stopniu jak Pewds, ale jego też szukanie drogi po omacku doprowadzało do palpitacji serca. Szczególnie, gdy w bladym świetle latarki zobaczył samego siebie, jak w lustrzanym odbiciu. Czymkolwiek była ta istota, nie miał wątpliwości, że nie chciała im wcale pomóc w dotarciu do wyjścia.

Minęło może pięć minut, gdy zdecydował się powrócić do Pewdiego i zobaczyć, jak się czuje. Wyglądał nieco lepiej, chociaż wciąż był śmiertelnie blady.
- Napij się wody – polecił, podając mu butelkę. Blondyn przyjął ją z wdzięcznością i wypił trochę, a na jego twarzy odmalowała się ulga.
- Już mi lepiej, dziękuję – wstał z ziemi i otrzepał się niezdarnie. Podskoczył kilka razy w miejscu, próbując zrzucić z siebie całe napięcie. – Mam nadzieję, że to ostatnia taka akcja do końca gry, bo chyba nie dam rady więcej.
- Alice próbowała cię złamać. Nie możesz się jej dać.
- Nie wiem, czy chciała złamać, czy zabić – Pewds wzdrygnął się na same wspomnienie fałszywego Cry’a. – Kto wie, co by ze mną zrobiło… to coś.
- Co się tam w ogóle wydarzyło? W jednej chwili szedłeś tuż za mną, a w drugiej już cię nie było… Nie miałem pojęcia, gdzie mogłeś się podziać. Myślałem, że naprawdę coś nas goniło.
- Nie myliłeś się bardzo jak widać – Szwed westchnął głęboko i otrząsnął się jeszcze raz, czując, że napięcie i strach wracają. – Nagle przestałem widzieć światło latarki i spanikowałem. Zacząłem cię wołać i pojawiłeś się obok, słyszałem twój głos… Więc to oczywiste, że za tobą poszedłem. Znaczy… Za tym czymś, co się pod ciebie podszywało. Gdybyś mnie nie znalazł…
- To nieistotne, znalazłem cię i jesteśmy razem – Cry przerwał mu zdecydowanie, nie chcąc sobie nawet wyobrażać, co mogłoby się wydarzyć. Chwycił przyjaciela za dłoń i mocno ją ścisnął. – Alice chciała nas wystraszyć już na samym początku, ale daliśmy radę i możemy już udawać, że nigdy się nie wydarzyło. Teraz musimy znaleźć kartkę i dowiedzieć się, gdzie do cholery jesteśmy.
- I skopać jej tyłek – podsunął Pewds, uśmiechając się pod nosem. Cry pozwolił sobie nawet na prychnięcie.
- Dokładnie. Skopiemy jej tyłek.

Trochę spokojniejsi, zaczęli wolną wędrówkę przez las. Szli w ciszy, wciąż trzymając się za ręce. Cry nawet zaczął nucić coś pod nosem, trochę by umilić sobie czas, a trochę by odwrócić uwagę swojego chłopaka od wydarzeń sprzed chwili. Mimo tego, że byli w środku puszczy i nie mieli pojęcia, gdzie idą, ciepły jesienny wiatr i czyste niebo działały na nich uspokajająco. Na ich nastrój nie wpłynęło nawet znalezienie przyczepionej do drzewa kartki.
- Chyba naprawdę wracamy do korzeni – skomentował Pewds. – Szczerze mówiąc nawet wolałbym, żeby to była po prostu powtórka z rozrywki. Przynajmniej wiedzielibyśmy, z czym się mierzymy.
- No nie wiem, łatwo nam mówić z perspektywy czasu, wtedy byliśmy śmiertelnie przerażeni – odparł Cry, ściągając kartkę i czytając na głos jej zawartość.

 

X. Wieczność

Ostatnia gra słabo jest wam znana,
Trudna więc będzie do pokonania.

Od pierwszych do ostatnich słońca promieni
Z własnym cieniem walczyć będziecie zmuszeni.

 

- Mówi ci to cokolwiek? – spytał, gdy tylko skończył ostatni wers. Pewdie zmarszczył brwi, myśląc intensywnie. – Słabo znana… To albo coś nowego, albo coś bardzo niszowego.
- Szczerze mówiąc, „od pierwszych do ostatnich słońca promieni” brzmi jak typowy horror survival. To może być nawet Five Nights At Freddy’s, też się wpasowuje – Pewds próbował przypomnieć sobie wszystkie tytuły, o których chociażby słyszał. Zachód, wschód, horror, cień… - Może „Shadows”?
- To, które dopiero co wyszło? W które graliśmy, zanim tu trafiliśmy?
- Jest nowa, słabo ją znamy, zagraliśmy razem kawałek w trybie kooperacyjnym, sam przeszedłem może z godzinę głównej rozgrywki – Pewds wzruszył ramionami. – Akcja dzieje się w nocy, przeciwnikami są cienie, które zwalcza się światłem…
- I to tłumaczyłoby race – Cry skinął głową, przekonany. Spróbował przypomnieć sobie cokolwiek z rozgrywki, ale znał tylko ogólny zamysł. – Mamy przeżyć do rana i odnaleźć osobę, która jest odpowiedzialna za ataki cieni?
- W wielkim skrócie, tak. Nie stracić zmysłów, nie dać się zabić, znaleźć źródło i się go pozbyć. Tylko że nie wiemy nawet, gdzie zacząć.
- Mamy trochę czasu do wieczora – Cry wzruszył ramionami. – Proponuję po prostu iść przed siebie i zobaczyć, czy nie natrafimy na jakieś wskazówki. Jeśli nie, to skupimy się po prostu na tej części gry, w której staramy się nie umrzeć.
Pewdie skinął głową, przyjmując plan działania. Nie miał lepszego pomysłu na chwilę obecną, sam ledwie co pamiętał z gry. Miał tylko nadzieję, że dowiedzą się czegoś więcej o przeciwnikach, z którymi przyjdzie im walczyć po zmierzchu.

Ruszyli w dalszą drogę. Gałęzie i małe krzaczki łamały się pod ich nogami i poza ich trzaskiem słychać było tylko szum drzew i cichy śpiew ptaków. Cry przestał nucić, skupiony na uważnym obserwowaniu otoczenia. Pewds również był skupiony na obecnej misji, doszukując się znaków na drzewach lub porzuconych w runie leśnym przedmiotów. Las wydawał się ciągnąć w nieskończoność, ale uparcie szli przed siebie. Kiedyś w końcu musieli coś znaleźć.

Ich wysiłek został nagrodzony dopiero po godzinie spaceru przez puszczę. Gdy Amerykanin zobaczył niewielką drewnianą chatkę na horyzoncie, przez chwilę był przekonany, że to halucynacja spowodowana zmęczeniem i zbyt długim wpatrywaniem się w monotonny krajobraz leśny. Kiedy jednak Pewdie ożywił się znacznie i wskazał na dom, przekonał się, że wcale sobie go nie wyobraził. Podeszli więc bliżej, ostrożnie. Na wszelki wypadek wyciągnęli broń z plecaka i uzbrojeni w łom i kij bejsbolowy odważyli się otworzyć drzwi. Wnętrze było niemalże całkiem puste: zastali tam tylko stolik z dwoma krzesłami, pojedynczą półkę z książkami i wiszący na ścianie zegar. Domek prawdopodobnie miał pełnić funkcję obserwacyjną. Gracze weszli powoli do środka i dopiero po upewnieniu się, że miejsce jest bezpieczne zamknęli drzwi.
- Można tu przeczekać do wieczora, przynajmniej będziemy wiedzieć, kiedy prawdziwa rozgrywka się zacznie – stwierdził Pewdie, rzucając plecak na ziemię i od razu przystępując do sprawdzania półek. Cry natomiast usiadł na krześle i wyciągnął nogi, wyraźnie zadowolony, że nie musi więcej chodzić. Szwed nie zgodził się jednak na to, żeby się lenił i rzucił na stół wszystkie znalezione książki. – Pomóż mi z tym, mogą być tu przydatne informacje.
- No już… - zamarudził Cry, ale natychmiast zabrał się za przeglądanie tomów. Jeśli miał wrócić do rzeczywistości, musiał się postarać.

Większość książek była o łowiectwie, zwierzętach leśnych i ich tropieniu; gracze przerzucali kartki jedną po drugiej, szukając notatki na marginesie lub ukrytych wiadomości schowanych między strony. Kiedy więc Pewdie znalazł nieoznakowany notes bez tytułu, od razu przyciągnął on jego uwagę. Wyglądał na całkiem nowy, okładka nie miała żadnych oznak użytkowania. Natychmiast go otworzył, mając nadzieję na jakąś podpowiedź.
- Sprawy kryminalne… - wymamrotał pod nosem, zapoznając się z pierwszymi stronami. Cry podniósł wzrok znad lektury i momentalnie wstał z krzesła i podszedł do przyjaciela, by móc się przyjrzeć znalezisku. W notesie zawarte były różnego rodzaju postępowania karne, które chociaż wydawały się być w większości błahe, przyciągały uwagę wśród książek o łowieniu zwierzyny. Pewdie powoli przeglądał zeszyt, chcąc uniknąć pominięcia czegoś ważnego. Jazda po pijaku, przemoc domowa, drobne kradzieże… Już prawie się poddał, gdy jego wzrok napotkał wyjątkowo szokujący obraz. Czarno-białe zdjęcie przedstawiało scenę zbrodni, prawdopodobnie niedługo po odkryciu jej przez policję. Na zakrwawionej podłodze sypialni leżały dwie osoby, kobieta i mężczyzna w średnim wieku. Pustym wzrokiem wpatrywali się w sufit, z wyrazem zaskoczenia na twarzach.
- To coś nowego – mruknął Cry ponuro, obrzydzony i zafascynowany jednocześnie zdjęciami na stronie obok, przedstawiającymi obie ofiary na stole w prosektorium. Na ciałach mieli liczne zadrapania i rany cięte różnej głębokości, ale przyczyna śmierci była oczywista – obojgu brakowało serc. Mieli tylko dziury w samym środku piersi, jakby ktoś je stamtąd wyrwał. – Co mówi sprawa?

Pewds pogrążył się w lekturze, próbując dowiedzieć się jak najwięcej. Sprawca nieznany, narzędzie zbrodni nieznane, wygląda na atak dzikiego zwierzęcia, chociaż para zginęła w swoim mieszkaniu na ósmym piętrze wieżowca w samym centrum dużego miasta. Serc nie znaleziono, śladów włamania nie znaleziono, nie było nawet najmniejszego śladu ani wskazówki, która mogłaby wyjaśnić jakoś znalezione ciała. Państwo Knight zostali znalezieni martwi i nikt nie wiedział dlaczego. Możliwym świadkiem była córka małżeństwa, której nie znaleziono na miejscu zbrodni – siedemnastoletnia Alice Knight.
- Myślisz, że to ma coś wspólnego z naszą Alice? – zapytał Cry, kiedy Pewdie streścił mu treść sprawy. Żadna inna informacja zawarta w notesie nie łączyła się z ich rozgrywką.
- Nie wiem, może? – Szwed sam próbował połączyć ze sobą fakty. Przymknął oczy i zaczął intensywnie myśleć o fabule „Shadows”, a przynajmniej o tym, co z niej pamiętał. Gra zaczynała się od morderstwa, ciałom brakowało serc. – Nie wiem, jaka mogłaby być jej rola w tym wszystkim, ale skoro panuje nad całym tym światem… To całkiem prawdopodobne, że to właśnie ona kieruje cieniami i to ją musimy znaleźć.
- Ostateczny przeciwnik – mruknął Cry, wracając na swoje miejsce. – Całkiem poetyczne.
- To tylko teoria. Przekonamy się, na ile prawdziwa.

W ciszy wznowili przeglądanie książek, szukając dalszych dowodów bądź kontrargumentów do ich teorii. Cry prawie wcale nie skupiał się na treści tomów, oglądał tylko obrazki i czekał, aż któryś wyróżni się na tle zdjęć zwierząt leśnych. Myślami był daleko, analizował znalezione przez Pewdiego dokumenty. Alice nie znaleziono w mieszkaniu, podejrzewano, że mogła zostać porwana przez mordercę – ale przecież równie prawdopodobne było, że sama zabiła rodziców. Nie wiedział co prawda, dlaczego miałaby to robić, ale nie potrzebowała wcale motywu. Może tak jak z nimi robiła to dla zabawy. Poza tym miało to sens: państwo Knight zginęli w ewidentnie nienaturalny sposób, wyglądali jak rozszarpani przez dziką zwierzynę. Nie mieli pojęcia o tym, jak wyglądały cienie, ale być może były pewnego rodzaju potworami, które podlegały kontroli Alice? Zresztą ważniejszym pytaniem było, jak postać z gry komputerowej włada nad snami prawdziwych ludzi? Nie miało to sensu i Cry podejrzewał, że ich teoria to jednak tylko zbieżność imion. Sam już nie wiedział, co o tym myśleć i miał wrażenie, że wie mniej niż przed znalezieniem policyjnej kartoteki.

Rysunek, który napotkał w jednym z notesów wyrwał go z intensywnych myśli. Książka była zbiorem szkiców leśnych stworzeń z ich dokładnymi opisami; Cry bez zastanowienia przerzucał kartki, pobieżnie oglądając starannie naniesione podobizny lisów, jeleni i dzików. Było to tak automatyczne, że prawie przegapił odstępstwo od normy, chociaż gdy wpatrywał się w strony dziwił się, jak mógł nie zarejestrować tego od razu. Z lekko zbrązowiałych kart patrzył na niego człekokształtny stwór, nakreślony dość niedbale. Nie miał widocznej twarzy, wyróżniał się szerokim tułowiem i chudymi, długimi kończynami, zakończonymi równie długimi pazurami. Cry szturchnął Pewdsa by zwrócić jego uwagę, nie oderwał jednak wzroku od notesu, z wypiekami na twarzy pochłaniając tekst pod rysunkiem.
- Wychodzą w nocy, gdy robi się całkowicie ciemno, są wyjątkowo wrażliwe na światło – zaczął czytać, gdy Pewdie stanął obok i miał widok na szkic. – Nie widzą, ale mają dobry słuch i poruszają się dzięki echolokacji. Kończyny twarde i sztywne, ostre pazury używane do ranienia i pozyskiwania pożywienia… Serc, jedzą serca. Tułów przypomina konsystencją smołę i ułatwia przedostawanie się w ciasne miejsca.
- Nie ma się jak przed nimi schować – mruknął Pewds, nerwowo przestępując z nogi na nogę. Nie wyglądało to za dobrze. – Coś jeszcze?
- Mogą przybierać różne kształty i udawać ludzi i zwierzęta – kontynuował Cry, czując się coraz bardziej nieswojo. Może już mieli do czynienia z tym potworem? Może to właśnie on przybrał jego podobiznę, by zwabić Pewdiego na pewną śmierć? – To tyle, nic więcej.
- No to mamy problem – Szwed westchnął ciężko, przecierając czoło wierzchem dłoni. Czuł nieprzyjemny dreszcz na samą myśl o tym, co czekało go wieczorem. – Przynajmniej mamy potwierdzenie, że to jest jak „Shadows” i ich słabością jest światło.
- Dobrze wiedzieć, z czym walczysz i jak to pokonasz – Cry podniósł się z krzesła i rozciągnął się po długim siedzeniu. Zostały mu jeszcze dwie książki. – Mam pomysł i przyda mi się twoja opinia.
- Zamieniam się w słuch.
- Co ty na to, żeby się zdrzemnąć? Czeka nas długa noc i jeśli mamy przeżyć, musimy być wypoczęci.
- Po prostu brakuje ci popołudniowej drzemki – droczył się Pewds, ale zgadzał się z tym pomysłem. Godzinka lub dwie snu na pewno im nie zaszkodzą, a mogą być kluczowe dla ich przetrwania. – Pocałować na dobranoc, czy zaśniesz bez tego?
- Ha ha, komediant się znalazł – brunet szturchnął go łokciem. – Tak właściwie to uważam, że powinieneś iść spać pierwszy. Przyda ci się drzemka po tym, co zdarzyło się w hotelu. Poza tym, wolniej się męczysz.
- Brzmi rozsądnie – Szwed usiadł na podłodze i wziął jeden z plecaków, by użyć go jako poduszki. Zanim zdążył jednak cokolwiek z nim zrobić, Cry usiadł obok niego i zdecydowanie chwycił za ramiona. Nim Pewdie zorientował się, co się tak właściwie dzieje, Cry delikatnie pociągnął go do siebie i położył sobie jego głowę na kolanach. Pewds odruchowo chwycił go w pasie i obrócił się na bok, tak jak zawsze, gdy Cry użyczał mu swych nóg jako podgłówka.
- Wygodnie? – spytał Cry, gdy jego kochanek w końcu przestał się wiercić. Słyszał, jak Pewdie bierze głęboki oddech i czuł, jak napięcie opuszcza jego kończyny.
- Zawsze – odpowiedział mruknięciem, przymykając oczy. Nie czuł się zmęczony, ale bliskość drugiego mężczyzny zawsze działała na niego kojąco. Czuł się bezpieczny i kochany, a tego właśnie było mu teraz potrzeba. – Co będziesz robił pod moją nieobecność?
- Przewertuję resztę książek i poszukam, czy nie ma czegoś przydatnego. O której cię obudzić? Jest dwunasta trzydzieści.
- Dwie godzinki? – odparł po chwili zastanowienia. Rozgrywka miała zacząć się dopiero o zmierzchu, a słońce najpewniej zajdzie dopiero około osiemnastej. Wolał mieć jednak trochę czasu w zapasie i zadbać o to, że nie będą się czuć rozespani i przez to rozkojarzeni. – Zjemy coś jak wstanę i się zamienimy.
- Jasne, mamy plan – Cry uśmiechnął się i oparł wygodniej o ścianę. – To dobranoc?
- Poczytaj mi coś – poprosił błagalnym tonem. Amerykanin westchnął i zaczął przeczesywać palcami włosy kochanka.
- Nie ma tu nic ciekawego, same książki o zwierzętach i polowaniach.
- To nawet lepiej, szybciej zasnę.

Cry nie mógł się z tym nie zgodzić, treść tych tomów była tak nudnie szczegółowa, że sam by przysnął, gdyby nie miał poczucia, że jest na ważnej misji. Wziął więc jedną z pozostałych książek i otworzył na pierwszej stronie. Czuł się trochę jak narrator dokumentu przyrodniczego, kiedy cichym, monotonnym głosem opisywał zwyczaje i zachowania jelenia szlachetnego. Nie zdążył przejść do sekcji zajmującej się ich dietą, gdy poczuł, że głowa Pewdsa stała się nagle trochę cięższa, a sam mężczyzna oddycha równo. Cry uśmiechnął się pod nosem, widząc śpiące oblicze ukochanego i delikatnie pogłaskał go po policzku. Miał nadzieję, że sen pomoże mu trochę w uspokojeniu się po wydarzeniach w hotelu i pozwoli mu skupić się na rozgrywce. Cry wpadł na pomysł drzemki głównie przez wzgląd na Pewdiego, argument o byciu wypoczętym na całonocną walkę był tylko po to, by Felix dał się namówić i spróbował odpocząć chociaż na chwilę. Martwił się o niego. Nienawidził widzieć go w panice, bał się, że Alice kiedyś go złamie i nie mógł, w żadnym wypadku, jej na to pozwolić.

Chwila ciszy i spokoju sprawiła, że pogrążył się w myślach, reflektując nad wszystkim, co się im przydarzyło. Chciało mu się śmiać na myśl o tym, jak będzie wyglądać jego życie po powrocie do rzeczywistości. Po pierwsze, będzie musiał znaleźć nową pracę – nie było mowy o dalszym nagrywaniu gier na youtube. Nawet jeśli kiedyś przepracuje traumę związaną z przechodzeniem kolejnych, najeżonych niebezpieczeństwami poziomów, to i tak nie wróci do normalności w stu procentach; zawsze będzie trochę spięty, myśląc o tym, co go tu spotkało. Po drugie, zacznie doceniać to co ma. Będzie regularnie dzwonił do mamy, do siostry, do wszystkich przyjaciół. Rzuci wszystkie plany, jeśli tylko ktoś będzie potrzebować jego pomocy. Zacznie ratować zwierzątka i przeprowadzać staruszki, nauczy się języka obcego i nadrobi wszystkie filmy i książki, które zawsze miał na liście do zobaczenia i przeczytania. Zwiedzi świat. Nie będzie już nigdy więcej niczego żałował. Będzie dobry dla innych i dla siebie samego. Jeśli uda mu się wygrać życie, nie ma mowy, żeby je zmarnował.

Po trzecie, spróbuje się odnaleźć w nowej relacji z Pewdiem. Nie przyznawał się do tego przed nim, ale bał się trochę, że to naprawdę był tylko sen. Bał się, że wróci do rzeczywistości i znów będą tylko kumplami, tylko że będzie jeszcze gorzej, bo miał okazję spróbować tego zakazanego owocu, który znów będzie poza jego zasięgiem. Nawet jeśli się tak nie stanie, rzeczywistość przynosiła wiele innych obaw. Będą musieli podjąć decyzję, czy chcą kontynuować ten związek na odległość czy mieszkając pod jednym dachem - chociaż Cry czuł, że już podjął tą decyzję i mógłby bez chwili namysłu rzucić wszystko i przeprowadzić się do Anglii, byle tylko nie być od ukochanego oddzielonym niczym więcej, niż ścianą. Zostawała też kwestia Marzii, chociaż było to zmartwienie Pewdsa. Cry czuł się źle z myślą, że przyczyni się do jej złamanego serca, szczególnie, że jego działania były bardzo egoistyczne i mimo wątpliwości zdecydował się na związek, w który nie powinien się pakować. Teraz było już za późno, ale nie zmieniało to faktu, że czuł niemiły ścisk w żołądku na samą myśl. No i oczywiście, najbardziej błaha, ale też najważniejsza sprawa: Cry obawiał się, czy ten związek wytrwa. Czy w sytuacji spokojniejszej, stabilnej, bez ciągłego ryzyka Pewds dalej będzie miał te same uczucia? Nie podważał, że teraz blondyn naprawdę był w nim zakochany, wierzył w to, widział. Nie mógł jednak nic poradzić na to, że bał się, że te uczucia są niestabilne. Musiał się przekonać na własnej skórze.

Wyrwał się w końcu z przemyśleń, karcąc się za pogrążanie się w lękach. Miał się skupić, nie rozkojarzyć. Co będzie to będzie, poradzą sobie z tym, tak jak zawsze. Teraz miał misję do wykonania i to jej miał poświęcić uwagę. Z podwójnym zapałem zabrał się do wertowania książek, szukając odpowiedzi, wskazówki, pomocy. Niestety reszta była tylko encyklopediami o zwierzętach i chociaż przeglądał je z większą uwagą niż poprzednie tomy, żadna z nich nie zawierała żadnych ukrytych przekazów. Czas zdawał się płynąć wolniej, gdy wpatrywał się tępo w całe bloki tekstu niepotrzebnych mu do życia informacji. Próbował się tym zainteresować, choćby po to, by nie mieć wrażenia, że zegar zatrzymał się w miejscu, ale na jego głowie było za wiele rzeczy, by opisy runa leśnego były w stanie pochłonąć go i odwrócić jego uwagę. Musiał zadbać o to, żeby nie zasnąć, ale czuł znużenie w ciepłym i cichym domku w środku równie cichego lasu. Kiedy na zegarze pojawiła się godzina czternasta dwadzieścia, Cry porzucił wszystko na rzecz wpatrywania się we wskazówki, jak gdyby miało to przyspieszyć ich wędrówkę po tarczy zegara. Nie czekając ani sekundy dłużej, gdy tylko wybiła trzynasta trzydzieści Cry pochylił się nad przyjacielem i delikatnie potrząsnął go za ramiona. Pewds mruknął pod nosem i powiercił się trochę nim w końcu otworzył oczy. Był zdezorientowany i zajęło mu chwilę nim przyzwyczaił wzrok do światła i odzyskał w pełni świadomość.
- Gdzie jesteśmy? – wychrypiał, przecierając twarz i próbując oprzytomnieć.
- Domek w środku lasu, odpoczywamy przed grą – podpowiedział Cry, pomagając mu wstać. Pewds oparł się o jego ramię i usiadł plecami do ściany. Przez chwilę ogarniał wzrokiem pomieszczenie, po czym westchnął głęboko i potrząsnął głową, by rozbudzić się do reszty.
- Już pamiętam, dzięki.
- Jak się spało?
- Dobrze, dziękuję. Trochę mi lepiej – Pewdie uśmiechnął się lekko. Mimo zapewnień wyglądał jednak na potwornie zmęczonego. – Ledwie pamiętam, co wydarzyło się rano i jeśli mam być szczery, nie narzekam z tego powodu.
- Cieszę się, że sen trochę ci pomógł – Cry poklepał go po ramieniu i podniósł się z ziemi. Czuł się cały zdrętwiały po dwóch godzinach siedzenia w jednej pozycji i prawie się przewrócił, tracąc równowagę na ścierpniętych nogach. Pewds zerwał się z podłogi by w porę go złapać.
- Przepraszam, nie chciałem dosłownie ściąć cię z nóg – zażartował, a Cry zaśmiał się cicho pod nosem. – Ale ewidentnie na mnie lecisz.
- Przestań, śmieszku jeden – brunet w końcu odzyskał czucie w nogach i zaczął powoli dreptać w miejscu, by pozbyć się mrowienia. – Oczekuję, że się odwdzięczysz i użyczysz mi siebie jako poduszki.
- Gdybym wiedział, że taka jest umowa, wybrałbym twardą ziemię.
- I tak właśnie odpłacasz się za moją dobroć? Nigdy więcej nie wyświadczę ci przysługi.
Pewds zaśmiał się i wykorzystując niestabilność kochanka przechylił go do tyłu i skradł pocałunek. Cry udawał obrażonego, ale nie potrafił powstrzymać uśmiechu.
- A teraz? – spytał Pewdie zalotnie. Cry patrzył na niego przez chwilę, zastanawiając się intensywnie, po czym wychylił się do przodu i również pocałował go z zaskoczenia.
- Dajesz solidne argumenty – odparł, po czym wskazał gestem, że ma go postawić z powrotem na nogi. Przeciągnął się kilka razy, rozprostował obolałe kończyny i zerknął na zegar. – Przekąsiłbym coś, a ty?
- Jeszcze nie – blondyn zgarnął kilka książek ze stołu, usiadł na ziemi i skinął na Cry’a. – Zjemy później, musimy rozdysponować jedzenie tak, by nie paść z głodu gdzieś w środku nocy. Zdrzemnij się na razie. Będziemy mieć jeszcze chwilkę zanim ściemnieje, najemy się przed wyjściem.
- Widzę, że masz gotową strategię – Cry nawet nie ukrywał zaskoczenia. – Chyba naprawdę lepiej ci się myśli po małej drzemce.
- Mój mózg zdecydowanie potrzebował sobie przetworzyć pewne rzeczy. Kładź się, tobie też się przyda trochę odpoczynku.
- Nie zaprzeczam – Amerykanin usiadł na podłodze i poczekał na przyjaciela. Gdy Pewds usadowił się w końcu obok niego, Cry ułożył się wygodnie na jego kolanach, położył okulary na podłodze i przymknął oczy. – Poczytasz mi też?
- Pod warunkiem, że rzeczywiście pójdziesz spać i nie będziesz się znowu śmiał z mojego akcentu.
- Będę grzeczny, obiecuję.

Jak można się było spodziewać, nie zajęło mu zbyt długo by pogrążyć się w głębokim śnie. Pewdie nie skończył nawet czytać wstępu, gdy usłyszał, że jego kochanek pochrapuje pod nosem, śpiąc w najlepsze. Nie mógł powstrzymać uśmiechu – miał wrażenie, że Cry byłby w stanie zasnąć wszędzie i w każdych warunkach, gdyby zostawić go na chwilę bez opieki. Trochę mu tego zazdrościł; zdarzało mu się przeleżeć pół nocy w oczekiwaniu na sen, który nie chciał przyjść. Spodziewał się, że po powrocie do rzeczywistości nie ulegnie to zmianie. Będzie męczył się noc w noc z koszmarami albo zadręczał się aż do świtu.

Otrząsnął się z otępienia i sięgnął po notes z rysunkami zwierząt. Zaczął czytać uważnie wszystkie notatki, nawet te, które wydawały się nieistotne. Szukał wzmianek o cieniach. Może autor zeszytu wspomniał o nich przy opisywaniu zwierząt jako o potencjalnym zagrożeniu? Zamieścił jakąś informację na marginesie, której Cry nie zauważył podczas kartkowania? Niby wiedzieli, z czym mają do czynienia, ale ubogość informacji nie dawała Pewdiemu spokoju. Miał bardzo dużo pytań i zdecydowanie za mało informacji. Uparcie przerzucał więc strony notesu, mimo tego, że zaczęło mu się to wydawać bezcelowe. Dowiedział się wielu rzeczy o mocnych i słabych stronach jeleni, niedźwiedzi i zajęcy, ale niczego pożytecznego o przeciwniku, z którym miał walczyć. Nie ważne, jak długo wpatrywał się w niedbale naszkicowanego potwora i ile razy czytał te same notatki, nie przybliżało go to do żadnego wniosku. Chyba wiedzieli już wszystko. Teraz musieli tylko nie dać się zabić.

Pewds odpuścił sobie po godzinie i zabrał się za kolejne książki. Wiedząc, czego szuka, nie porzucił jeszcze nadziei, że któryś z nudnych podręczników jednak okaże się pomocny. Drzemka naprawdę pomogła mu myśleć trzeźwiej, ale gdy tylko się obudził odezwał się jego instynkt przetrwania i nie mógł nic poradzić na to, że jego myśli galopowały jak szalone. Chciał tylko przeżyć i był gotów zrobić wszystko, by zwiększyć swoje szanse. Nawet, jeśli oznaczało to przejście przez stertę potwornie długich i szczegółowych encyklopedii. Pochłonęło go to do tego stopnia, że nie zauważył, że pozwolił Cry’owi spać o prawie pół godziny dłużej, niż pierwotnie się umówili. Z głębokim westchnięciem odłożył tom i rozciągnął ramiona. Nic nie znalazł, ale przynajmniej zleciało mu trochę czasu. Nie czuł się jednak ani trochę uspokojony, jedynie wyczerpany. To był jednak fatalny pomysł.

Delikatnie potrząsnął nieprzytomnym przyjacielem i poczekał, aż odzyska świadomość. Cry mruknął przeciągle, schował twarz między udami Pewdsa i udawał, że wcale nie został wybudzony. Pewdie nie miał zamiaru się poddać – zaczął go szturchać i kłuć palcami i na głos wyrażać swoje niezadowolenie.
- Wstawaj, pozwoliłem ci spać trochę dłużej, a ty zachowujesz się jakbyś oka nie zmrużył. Pamiętasz jeszcze cokolwiek? Rozgrywka, przetrwanie i takie tam inne? To wstawaj.
- Już, już – Cry w końcu podniósł się do siadu, odgarniając włosy z oczu i klepiąc się po policzkach. Ziewnął przeciągle, sięgnął po okulary i w końcu wyglądał na świadomego otoczenia. – Czy teraz możemy już jeść?
- Ty byś tylko spał i jadł – zażartował Pewdie, ale przeczołgał się do plecaków i wyciągnął pudełka z prowiantem. – Obiad podano.
- Kanapki, moje ulubione – Amerykanin usiadł koło niego i niemalże rzucił się na jedzenie. Ledwie zrobił pierwszy kęs, wydał z siebie niski pomruk, przymykając oczy. Był naprawdę głodny. Z zadowoleniem pochłonął zawartość pudełka i spojrzał na zegar. Wyspany i najedzony, wrócił do rzeczywistości. – Już po siedemnastej, za niedługo będziemy zaczynać.
Felix przytaknął, od razu wyglądając za okno. Przez drzewa przedzierały się ostatnie promienie słońca, niebo przybrało lekko pomarańczowy odcień. Mieli sporo czasu, ale wszystko wskazywało na to, że zmierzch jest coraz bliżej.
- Co robimy do tego czasu? – Cry zwrócił jego uwagę na siebie, widząc zmartwiony wyraz twarzy kochanka. – Chcesz jeszcze pogrzebać w książkach, poukładać ekwipunek…?
- Możemy sprawdzić plecaki, dobry pomysł – odparł, wyrywając się z zamyślenia. – Race dajmy na górę, latarki weźmiemy do ręki, a broń… Cholera, nie damy rady jednocześnie trzymać latarek i broni.
Zmarszczył brwi w skupieniu, próbując znaleźć rozwiązanie dla sytuacji. Gdyby jeden z nich zajmował się dostarczaniem światła, a drugi walką, mieli jakieś szanse na przeżycie. Problem był taki, że zawsze będą mieli słaby punkt, miejsce całkowicie odsłonięte.
- Mam pomysł, ale potrzebuję go na tobie przetestować – Cry chwycił go za ramię i Pewds aż podskoczył, wystraszony. Cry trzymał latarkę w jednej ręce, a w drugiej linę. Blondyn natychmiast zrozumiał jaki jest plan i wyprostował rękę. W kilku sprawnych ruchach Amerykanin obwiązał go sznurem i starannie zamocował latarkę na jego ramieniu. Mimo wykonywanych przez Pewdiego gwałtownych ruchach, urządzenie trzymało się dobrze. Wyglądało na to, że ta metoda jak najbardziej się sprawdza.
- Jesteś geniuszem – nie mógł się powstrzymać od pocałowania swojego wybawiciela. Cry odpowiedział na pocałunek i uśmiechnął się ciepło.
- Robię co mogę, żeby ci odjąć trochę ciężaru z barków. W przenośni i dosłownie.
- No dobrze już, komediant się znalazł – odparł Pewds, zabierając się za układanie rzeczy. – Odejmij też trochę sobie i ogarnij plecak.
- Tak jest, biorę się do roboty.

Starannie ułożył wyposażenie plecaka, kładąc najmniej potrzebne rzeczy na sam spód, a wszystkie race na wierzch. Pistolet włożył do osobnej, zewnętrznej kieszonki, by mieć do niego łatwy dostęp w razie potrzeby. Mieli ograniczoną ilość nabojów, więc zostawiał to na czarną godzinę, gdy nie będą już dawali rady bronić się kijem i łomem. Miał tylko nadzieję, że ten moment nie nadejdzie zbyt szybko.
- Skończyłem – oświadczył, podchodząc do Cry’a. Chciał mu pomóc, ale wszystko wskazywało na to, że on również kończył się pakować. – Możemy skorzystać z ostatnich chwil spokoju, co ty na to?
- Przyda mi się trochę medytacji – przyznał brunet, zapinając torbę i podnosząc się z ziemi. Uśmiechał się, ale Pewdie od razu zauważył, że jest zdenerwowany. – Im bliżej do gry, tym bardziej się stresuję.
- Ja też – odparł, nie próbując nawet ukrywać swoich uczuć. Był na to zbyt zmęczony. – Chcę się tobą nacieszyć, póki mogę. Mam nadzieję, że nam się uda, ale…
- Ale nadzieja matką głupich – dokończył Cry. Pewds potwierdził skinieniem głowy i westchnął głęboko. Chwycił ukochanego za dłoń i poprowadził go do okna, pod którym następnie usiadł. Amerykanin dołączył do niego, siadając obok i opierając się ciężko o drewnianą ścianę. Światło słońca padało na ziemię tuż pod ich stopami i z każdą minutą, centymetr po centymetrze zmniejszała się jego powierzchnia. Nie musieli nawet patrzeć na zegar; wystarczyło unieść wzrok by ujrzeć, jaki kolor przyjmuje obecnie niebo.
- Boję się – wyszeptał Pewds po chwili, szczerze i bez pohamowań. Cry ujął go za dłoń i ścisnął ją mocno.
- Ja też – odparł, również szeptem, jakby to była największa tajemnica. – Mam czego. Ale trochę mi lepiej na duchu wiedząc, że ty też się boisz. Że stawimy temu czoła razem.
- Oczywiście. Półżywi ze strachu, ale razem. Ja i ty.

Cry oparł się o jego ramię i westchnął. Było słychać ulgę w jego głosie, kiedy znów przemówił:
- Kocham cię i nie mógłbym być szczęśliwszy niż w tej chwili.
Pewdie był trochę zaskoczony nagłym wyznaniem, ale nie potrafił powstrzymać uśmiechu. Również oparł się o niego głową, czując się trochę, jakby stapiał się z nim w jedno. Może to było trochę absurdalne, ale on także czuł się szczęśliwy.
- Też cię kocham. Nie mogę się doczekać, aż będę mógł ci to powiedzieć w rzeczywistości.
Cry zaśmiał się cicho, wzruszony. Odsunął się na chwilę, by pocałować kochanka w policzek i ponownie położył się na nim. Światło sunęło po podłodze, niebo było już różowe. Z otaczającego ich lasu słychać było tylko szum liści. Oni zaś siedzieli obok siebie, ramię w ramię, głowa oparta o głowę, dłoń trzymająca dłoń. Razem.

 

***

Nie mogło minąć więcej niż pół godziny, gdy róż przerodził się w fiolet, a temperatura zaczęła powoli spadać. Cry zapalił nawet światło w pokoju, powoli przestając widzieć w półmroku. Chociaż pragnęli odkładać to w nieskończoność, obaj wiedzieli, że muszą się zebrać i ruszyć w końcu w nieznane. Sprawdzili sprzęt po raz ostatni, Pewdie pomógł przyjacielowi przywiązać latarkę i byli gotowi do wyjścia. Z ekwipunkiem na plecach i bronią w dłoniach, patrzyli się na drzwi z oczekiwaniem, jakby miały same się otworzyć i podjąć decyzję za nich. Cry przełknął ślinę i spojrzał na Pewdiego.
- Komu w drogę, temu łom – próbował zażartować, ale w połowie zdania załamał mu się głos i od razu było słychać, że jest absolutnie przerażony. Pewds i tak prychnął pod nosem, trochę, by dodać mu odwagi, trochę, by pocieszyć siebie samego. Miał wrażenie, że ta rozgrywka naprawdę była najgorszą jak do tej pory – szli w nieznane i potwornie bali się tego, co napotkają po drodze. Resztę gier przynajmniej kojarzyli, mniej lub bardziej znali zasady. Tej gry Pewdie nie pamiętał zupełnie, mimo usilnych prób przypomnienia sobie. Byli zdani na los.

Nim zdążył podjąć decyzję i ruszyć w końcu do wyjścia, drzwi otworzyły się gwałtownie, wpuszczając do środka zimne powietrze. Obaj gracze odskoczyli szybko, podnosząc broń w gotowości na atak. Przez chwilę nic się nie działo; drzwi stały otworem, lekko kołysząc się w zawiasach.
- Czy to po prostu sygnał, że mamy wyjść? – wymamrotał Szwed, rozglądając się gwałtownie. Przywarli plecami do ściany i czekali, aż coś ich zaatakuje. – Gra podjęła za nas decyzję i daje nam znać, że nie możemy tu być?
-
Nie, głuptasie, chciałam was po prostu odwiedzić – głos Alice rozległ się w pokoju, tym razem brzmiąc trochę inaczej, pełniej, bliżej. – Życzyć wam szczęścia.
- Mam nadzieję, że nie zmieniasz nagle zasad – warknął Cry, chociaż brzmiał na zdenerwowanego. – Skończymy tą grę i wrócimy do rzeczywistości.
-
Oczywiście, kochaniutki, nie zrobiłabym wam tego. Mogę być okrutna, ale dotrzymuję słowa. Zawsze. Przyszłam tu tylko wyjaśnić parę spraw.

Nagle w progu chatki pojawiła się jakaś postać. Była to niska, młoda dziewczyna; nie mogła mieć więcej niż dwadzieścia lat. Miała porcelanowo bladą skórę, czarne włosy i jasne oczy. Ubrana była w białą sukienkę i cienki, beżowy sweterek. Wyglądała… normalnie, jak przeciętna nastolatka, z przyjaznym, lecz trochę nieśmiałym uśmiechem. Mimo zwyczajnego wyglądu, Cry poczuł ciarki na sam jej widok. Pewds musiał mieć podobne uczucia, bo cofnął się odruchowo, choć nie miał już gdzie.
- Ty jesteś Alice? – spytał w końcu blondyn, intensywnie wpatrując się w dziewczynę. Jej twarz zupełnie nie pasowała do obrazu potwora, który stworzył w swojej głowie. Kiedy jednak postać przed nim przemówiła, rozwiało to wszelkie wątpliwości.
- Tak, miło was poznać tak… oficjalnie – zaśmiała się cicho, jakby było w tym coś zabawnego. – Widzę, że jesteście dobrze przygotowani do rozgrywki, bardzo mnie to cieszy. Pokładam w was duże nadzieje, tylko jednej parze udało się przeżyć całą grę. Życzę wam poprawienia tych statystyk.
- Czym jesteś? Dlaczego tak wyglądasz? – Cry zignorował jej wywód, zbyt rozkojarzony pytaniami, na które od początku szukał odpowiedzi. – Jak działa ten świat?
-
Nie wiedziałam, że będę miała wywiad, wyglądam tak niewyjściowo – udała, że poprawia włosy, wyraźnie sobie z nimi igrając. – Chcesz usłyszeć moją tragiczną historię? Proszę bardzo: Jestem bohaterką gry, którą właśnie przechodzicie. Kiedyś byłam człowiekiem, żyłam sobie w waszym świecie i miałam swoje problemy. Zginęłam w wypadku. Ojciec nie mógł się z tym pogodzić i ku mojej pamięci postanowił stworzyć postać w grze wzorowaną na mnie. Nie jestem prawdziwa, ale nie jestem fikcyjna. Istnieję w wymiarze pomiędzy, z którego nie mogę uciec. Jestem tu uwięziona i potwornie się nudzę, dlatego się tak bawię. Ojciec i matka byli moimi pierwszymi graczami, niestety, nie przeżyli długo.
- Nie czujesz żadnego współczucia? Czy to nie byli twoi rodzice? – krzyknął Pewds, zszokowany i rozzłoszczony jej bezwzględnością. Dziewczyna odpowiedziała znudzonym spojrzeniem, nim kontynuowała:
-
To wina mojego ojca, że tu utknęłam. Dusza jego córki nie zazna spokoju, została przemieniona w coś, co nie ma jej dawnych cech charakteru ani moralności. Jestem nowym bytem, zniekształconym przez to, jak zostałam przedstawiona w grze. Ale nie jestem też do końca zwykłym tworem wyobraźni. Trochę prawdy, trochę kłamstwa i oto jestem. Nie czas jednak na kryzysy emocjonalne – Alice westchnęła, rzucając spojrzenie na granatowe niebo. – Macie grę do przejścia i właśnie się zaczęła. Powodzenia i do zobaczenia o świcie.
Nim zdążyli zapytać o coś więcej, jednym pstryknięciem palców sprawiła, że żarówka przepaliła się i pogrążyła pomieszczenie w całkowitych ciemnościach. Rozległy się dziwne pomruki i wycia, dom zatrzeszczał złowrogo. Alice rozpłynęła się, zostawiając ich samych. Rozpoczęło się polowanie.


-----------------------------------------------------------------------------


Witam ponownie, tak jak obiecałam, kolejna część rozdziału dzisiaj (dwie minuty przed północą, ale ciiiii). Mam nadzieję, że ten fragment się wam spodoba! Wszelkie komentarze mile widziane, lubię wiedzieć, czy jeszcze potrafię pisać.
Wrócę z zakończeniem rozdziału dziesiątego 24.12, w Wigilię. Tymczasem...
Miłego czytania!
Brofist!
~Maru <3

Komentarze

  1. Cieszę się, że mimo całego tego zamieszania z Cry'em dalej kontynuujesz tą piękna historię. Te ostatnie rozdziały tak mnie trzymają w napięciu, że niby wiem czego się po części spodziewać, ale z drugiej strony strasznie się boję co wyjdzie na koniec, że to będzie taka bomba prosto w serce, że zejdę na zawał

    XDD

    Szkoda, że tak a długo znowu będziemy (o ile jeszcze ktoś to czyta) czekać na kolejny rozdział, ale zawsze się uśmiecham nawet po tak długim czasie kiedy już ten rozdział się pojawia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Fanfik jest oficjalnie skończony, wszystko jest napisane tylko bez korekty tego nie puszczę XD Ostatnie 1,5 miesiąca upłynęło mi pod znakiem pisania licencjatu, ale teraz mam trochę wolnego i do końca tygodnia powinnam wstawić pozostałe dwie części i dać wam w końcu spokój <3
      Aż mnie szokło jak zobaczyłam komentarz, naprawdę jestem pod wrażeniem że to nie popadło w zapomnienie! Dziękuję za stałe wsparcie, gdyby nie presja że czytelnicy nie poznają zakończenia to rzuciłabym to w cholerę dawno temu XD

      Usuń
    2. No właśnie mnie coś tak tknęło żeby tutaj zajrzeć i patrze dwa rozdziały to się ucieszyłam, że mam co czytać xD ja zawsze mam gdzieś twój blog z tyłu głowy

      Czekam na te rozdziały z niecierpliwością serio

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty