Świat, w którym chcieliśmy żyć. Rozdział dziesiąty, część druga.
***
Gdy tym razem usłyszał krzyk Pewdsa,
ocknął się od razu i uniknął spotkania z twardą podłogą. Podniósł się do siadu,
zaalarmowany i gotowy do walki lub ucieczki. Pewdie trzymał go mocno za ramię i
brzmiał na spanikowanego. Cry nie widział zbyt wiele, ale na szczęście nie byli
atakowani; szybko wymacał więc okulary na stoliku nocnym i włożył je na oczy,
próbując zobaczyć, co takiego spowodowało krzyk u jego towarzysza. Gdy w końcu
ogarnął wzrokiem sypialnię, doskonale wiedział, co było przyczyną paniki.
Pokój był pogrążony w chaosie. Leżeli
przykryci zakrwawionym, żółtym kocem z Bloody Trapland. Na podłodze leżały
porozrzucane przedmioty: dziwne buteleczki, bukiety czerwonych kwiatów, różne
dokumenty. Ściany pozaklejane były plakatami – niektóre z nich zapowiadały
wystawę sztuki, niektóre były koślawymi rysunkami ze Slendermanem. Drzwi były
otwarte na oścież i prowadziły do reszty mieszkania, które również zostało
zupełnie zdemolowane.
- Co się stało? – spytał w końcu Pewdiego, głosem zachrypniętym ze snu i
emocji.
- Nie mam pojęcia – Szwed nawet na niego nie patrzył, rozbieganym wzrokiem
rozglądając się po całym tym bałaganie. – Obudziłem się dosłownie kilka sekund
przed tobą. Myślisz, że to początek gry? Ostateczna rozgrywka to połączenie
wszystkich poprzednich?
- Wątpię, żeby tak nagle zmieniła zasady – odparł Cry, chociaż nawet nie był
pewien własnych słów. Próbował myśleć logicznie, ale nagła zmiana otoczenia
wprowadziła w nim niepokój i ledwie potrafił zebrać myśli. – Myślę, że to
zwykła zabawa, wyprowadza nas z równowagi, chce nam namieszać w głowach.
Inaczej zaatakowałaby od razu.
Przekonany czy nie, brzmiał na tyle rozsądnie, że Pewdie skinął głową
twierdząco i wziął głęboki oddech, uznając jego argumenty za sensowne.
- Ale co do rozgrywki nie jestem pewien – powiedział po chwili, odpowiadając na
drugie z pytań. To nie było wcale takie głupie. Zebrać wszystko na raz,
stworzyć z tego ostateczne wyzwanie. Chciałby wierzyć, że im się uda, ale
możliwość napotkania wszystkich przeszkód
i wrogów z ostatnich dziewięciu rozgrywek przyprawiała go o mdłości. Wziął
głęboki wdech i przymknął oczy, nim znowu przemówił: - Zobaczymy. Na razie
trzeba się ubrać, zjeść coś. Wtedy się będziemy zastanawiać co dalej.
- Okay, tak, masz rację. Damy radę – Pewds przetarł twarz dłońmi. Lekko się
trząsł. Cry ścisnął jego ramię w geście wsparcia, chcąc dodać mu choć trochę
otuchy, chociaż sam czuł, że drży z podenerwowania.
- Damy radę.
Wstali z łóżka i ostrożnie ruszyli w
stronę szafy, starając się nie zranić się szklanymi buteleczkami niewiadomych
substancji lub kolcami róż. Kiedy w końcu otworzyli drzwi, znaleźli dwa
komplety ubrań, w standardowym zestawie kolorystycznym: zielona bluza i ciemne
spodnie dla Cry’a, błękitna koszulka z znakiem Brofist i jeansy dla Pewdsa.
Mimo odczuwanego dyskomfortu, Pewdie nie umiał powstrzymać cichego prychnięcia,
gdy zobaczył dobór strojów na ostatnią grę.
- Wracamy do korzeni – mruknął Cry, sięgając po swój zestaw. – Mam tylko
nadzieję, że od naszej pierwszej rozgrywki były prane, bo trochę się spociłem
ze strachu.
- To jest twoje największe zmartwienie? Ja wróciłem z koszulką w kawałkach. I
we krwi.
- Racja… Kiedy to było? – Amerykanin zamyślił się na chwilę. Niecałe trzy
tygodnie. Zaledwie dwadzieścia dni temu tu trafili, a miał wrażenie, jakby
minął co najmniej rok. Będą mieli naprawdę zaburzone poczucie czasu, gdy już
wrócą do rzeczywistości. Trzy tygodnie dla nich to w końcu zaledwie jedna noc
dla całej reszty świata.
- Wydaje się, jakby to było wieki temu, nie? – zagadnął Pewdie, równie
pogrążony w myślach. – Wszystko dzieje się tak szybko, a jednocześnie…
- Ciągnie się w nieskończoność – dokończył jego myśl, przytakując. Stał przez
chwilę w milczeniu, nim ocknął się z przemyśleń i ruszył w końcu w stronę
łazienki, by zmienić ubrania.
Ledwie przekroczył próg łazienki,
natychmiast się z niej wycofał, przerażony. Podłoga pokryta była krwią i ktoś
leżał w wannie. Nie zdążył się nawet przyjrzeć; od razu zawołał Pewdiego i
czekał, aż przyjdzie mu z pomocą.
- Ktoś tam jest – powiedział, gdy tylko Pewds znalazł się w zasięgu wzroku.
Niczym broń trzymał w rękach krzesło, gotowy do ataku. Cry ostrożnie otworzył drzwi
i pozwolił, by Szwed poszedł przodem i wybadał sytuację. Nie słyszał żadnych
niepokojących dźwięków, ale nie ryzykował. W niepokoju czekał, aż Pewdie
wyjdzie z łazienki i da mu znać, czy jest bezpiecznie.
- Nie wchodź tam – oświadczył Pewds, gdy tylko opuścił pomieszczenie. Był blady
i wyraźnie wstrząśnięty. W ręce trzymał dwa ręczniki i szczoteczki do zębów. –
Ogarniemy się w kuchni.
- Co zobaczyłeś? – spytał Cry, ale posłusznie odsunął się od drzwi i pozwolił
je zamknąć.
- Mamy zwłoki w wannie – usłyszał w odpowiedzi. Przełknął ślinę i rozważył
przez chwilę swoje następne słowa. W końcu zebrał się na odwagę:
- Czyje?
- Minx.
Zakręciło mu się w głowie, gdy
usłyszał imię dziewczyny. Wziął głęboki wdech, próbując się uspokoić, chociaż
ręce drżały mu jak oszalałe. Naraz poczuł potrzebę zobaczenia ciała na własne
oczy, jak i szybkiej ucieczki z dala od pokoju i jego zawartości. Pewdie
przytrzymał go za ramię, trochę uspokajając, zatrzymując gwałtowne myśli. Cry
zamknął oczy, policzył do trzech i podjął decyzję.
- Okay, ogarniemy się w kuchni – przyznał rację ukochanemu i skupił się na
obecnej misji. Alice chce ich rozproszyć. Nie może jej na to pozwolić.
Pewds skinął głową. Nie chciał, żeby Cry musiał się mierzyć z tym widokiem, sam
nie był na niego gotowy. Przekroczył próg łazienki gotowy do walki, ale nikt go
nie zaatakował. Szedł po zakrwawionej podłodze i patrzył w szoku na
nienaturalnie blade, rozłożone w wannie ciało Minx. Miała otwarte usta, pustym
wzrokiem patrzyła się w sufit i tonęła w żółtych płatkach róży. Nie ruszała
się, nie oddychała. Leżała w niegdyś białej łazience, której ściany tworzyły
kontrast do makabrycznej podłogi, pokryte dziecięcymi rysunkami. Jeśli Cry nie
poczułby się dobity tym widokiem, dzieła na pewno dopełniał napis na lustrze:
„Mogłeś ją uratować”. To bez wątpienia wstrząsnęłoby nim do reszty.
Wrócili do sypialni. Cry zaczął się
przebierać, w pośpiechu, wyraźnie podenerwowany. Pewds wcale mu się nie dziwił.
Sam czuł lekkie drżenie rąk rozglądając się po pokoju. Alice przypomniała mu
przeżycia ostatnich tygodni w kilka sekund, chociaż wydawało mu się, że już
dawno zepchnął niektóre z nich w najdalsze zakamarki swojej pamięci. Teraz
jednak na nowo poczuł dawno zasklepione rany, odtworzył minione koszmary,
wrócił do paraliżującego przerażenia, które pierwszy raz poczuł w pierwszej
rozgrywce. Ciężko było opanować panikę, gdy wszystko to wracało nagle ze
zdwojoną siłą.
Z trudem odgonił czarne myśli i
zabrał się za ubieranie. Po kilku minutach obaj byli już gotowi; w tych samych
ubraniach, w których zaczęli to wszystko. Cry uśmiechnął się do niego
niepewnie, po czym skinął głową w stronę drzwi do salonu i kuchni.
- Idziemy? – spytał cicho, zachrypniętym głosem. Nie ruszył się nawet o krok;
stał tylko w miejscu, spięty. Pewdie też nie był w stanie się zebrać, by iść
dalej. Nie chciał nawet wiedzieć, jakie niespodzianki przygotowała dla nich
Alice w następnych pomieszczeniach. Wiedział jednak, że muszą się kiedyś wyjść.
Wziął głęboki oddech, chwycił krzesło i skinął głową. Cry posłał mu jeszcze
jeden niepewny uśmiech, w nieudolnej próbie dodania otuchy. Schował się za jego
plecami i w ten sposób razem opuścili pokój i skierowali się do salonu.
W salonie spotkała ich nieprzyjemna,
aczkolwiek spodziewana scena; już z sypialni było widać panujący tutaj chaos.
Tym razem poza wszechobecną krwią znaleźli też plamy czarnej mazi, w której
zatopione było kilka białych masek. W kącie leżał zombiak z wielką dziurą w
czaszce – smród gnijącego ciała roznosił się po całym pomieszczeniu i gracze z
trudem opanowywali ataki nudności. W różnych miejscach na ziemi leżały kolorowe
jajka, porozrzucane wśród zaśmiecających podłogę dokumentów. Na oparciu kanapy
wisiał kaftan bezpieczeństwa; obok niego znaleźli ptasią maskę i zakrwawioną
siekierę. Cry zakrył usta dłonią, coraz silniej odczuwając potrzebę
zwymiotowania. Pewds zauważył to i delikatnie odciągnął go w stronę kuchni, sam
czując się niewiele lepiej. Musieli się powstrzymać, zjeść coś mimo fatalnego
samopoczucia i opuścić to miejsce. Im szybciej, tym lepiej.
W kuchni było niewiele lepiej. Mimo
tego, że panował tu względny porządek, Alice zostawiła im parę niespodzianek.
Na stole leżał zakrwawiony płócienny wór, w którym ewidentnie coś było. Pewdie
wzdrygnął się na ten widok, ale szybko odwrócił wzrok. Śniadanie. Prowiant.
Potem się stąd zabiorą. Nie mógł tracić skupienia.
- Wyciągnij chleb – polecił Cry’owi, który zajęty był rozglądaniem się po
pokoju. Sam natomiast sięgnął do lodówki, by wyciągnąć produkty. Wystarczyło
jednak, że zajrzał do środka i natychmiast porzucił ten pomysł. Na najniższej
półce leżała bowiem ludzka głowa, z której skapywała krew. Chociaż nie miała
styczności z żadnym jedzeniem, sam fakt, że zawartość lodówki mogła nasiąknąć
zapachem rozkładającej się materii przyprawiał Pewdsa o mdłości. Trzasnął
drzwiami lodówki, zwracając uwagę Cry’a.
- Podłożyła nam odciętą głowę – mruknął, zabierając się za przeszukiwanie
szafek. Drżały mu dłonie i był wyraźnie blady, co nie umknęło uwadze
Amerykanina.
- Zostaw – powiedział łagodnie Cry, kładąc mu dłoń na ramieniu. Pewdie
westchnął głęboko, przymykając oczy. Skinął głową i dał się poprowadzić do
najbliższego krzesła. Cry chwycił worek ostrożnie i zaniósł go do salonu.
Wrócił po chwili, umył ręce i bez słowa zabrał się za robienie kanapek z tego,
co znalazł w szafkach. Po kilku minutach krzątania postawił przed Pewdsem
talerz z dwoma kanapkami z dżemem i szklankę wody. Pewdie odpowiedział mu
półuśmiechem, wciąż czując mdłości.
- Musisz zjeść – brunet usiadł naprzeciw niego z własnym talerzem kanapek.
Chociaż musiał się zmusić do przełknięcia pierwszego kęsa, jedzenie szło mu
dość sprawnie. Pewds również zaczął jeść, starając się nie myśleć o tym, co
zobaczył w ciągu ostatnich piętnastu minut. Wychodziło mu średnio, ale jadł.
Musiał mieć siłę na dalszą grę.
- Jak się czujesz? – spytał po chwili, chociaż spodziewał się, jaką odpowiedź
usłyszy. Próbował zacząć konwersację. Odkąd się obudzili, zamienili ze sobą
zaledwie kilka słów, a rozmowa była tym, czego naprawdę teraz potrzebował.
- Bywało lepiej – Cry uśmiechnął się do niego, wyraźnie zmęczony. Najwidoczniej
rozumiał potrzebę rozmawiania, bo kontynuował: - Ale nie narzekam. Widziałem
zaledwie połowę tego co ty i już mam dość. Przepraszam, że cię na to naraziłem.
- Przestań, cieszę się, że to ja trafiłem na ciało – odpowiedział i zdał sobie
sprawę, że nie było to kłamstwem. Naprawdę wolał być tym, który musi tego
doświadczać. Nie wiedział, czy jest to jakaś forma karania się za błędy
przeszłości czy po prostu chęć ochrony Cry’a, może oba powody były prawdziwe.
Cokolwiek by to nie było, czuł ulgę, że Cry nie musiał oglądać ani zwłok w
wannie, ani odciętej głowy. Zawsze był mózgiem operacji, jeśli będzie
rozproszony, będzie im trudniej wygrać.
Tak to sobie przynajmniej tłumaczył. Tak naprawdę chciał, by Cry był w jak
najlepszej formie, bo wtedy miał większe szanse przeżycia. A Pewds, świadomie
czy nie, pragnął jedynie zapobiec przepowiedni Alice.
- Mówisz jedno, widzę drugie – odparł Cry, łapiąc go za dłoń. Dopiero teraz
Szwed spostrzegł, że ręce nie przestały mu drżeć. Westchnął głęboko, policzył
do dziesięciu i odwzajemnił uścisk dłoni. – Jeśli będziesz czuł, że nie dajesz
rady, powiedz mi. Obaj musimy przez to przejść i przejdziemy razem, tak?
- Nie zostawię cię przecież – odparł Pewds. Cry sięgnął do jego twarzy i
delikatnie uniósł jego brodę, zmuszając go do spojrzenia mu w oczy.
- To wiem, ale do tego potrzebujesz siły. Nie dajesz rady, mówisz mi o tym.
Taką wprowadzam zasadę.
- Tak jest – Pewdie zasalutował niedbale, czym zasłużył sobie na chichot ze
strony bruneta. Cry szturchnął go w ramię zaczepnie i podniósł się z krzesła.
- Przygotuję coś na drogę. Możesz się ogarnąć w tym czasie.
Blondyn skinął w odpowiedzi i również
wstał. W kilka minut umył twarz i zęby, po czym zamienił się z towarzyszem i
dokończył za niego pakowanie kanapek na drogę. Czuł się znacznie lepiej po tej
krótkiej rozmowie, spokojniej, stabilniej. Wychodząc z kuchni do salonu
sprawnie ignorował otaczający go bałagan, już w pełni skupiony. Dotarł do
plecaków, dorzucił do każdego z nich pakunek z prowiantem i butelki z wodą
mineralną, po czym chwycił obie torby i przeniósł je do przedpokoju. Byli
gotowi do wyjścia. Przynajmniej w kwestii organizacji.
- Mamy wszystko? – Cry skończył się myć i dołączył do niego w przedpokoju.
Wyglądał na zmęczonego, ale zadowolonego. – Broń, prowiant, bardzo dużo rac?
- Bardzo dużo rac, tak. Można iść.
- Okay! To idziemy…
Żaden z nich nie ruszył się jednak nawet o milimetr. Spojrzeli na drzwi,
wahając się jeszcze. Cry spojrzał na zegar – była zaledwie ósma. Nie musieli
wychodzić jeszcze przez co najmniej pięć godzin i chociaż nie chcieli dzielić
dłużej mieszkania z trupami, perspektywa ruszenia w dalszą drogę wydawała im
się o wiele gorsza.
- Dobrze zaczynamy – mruknął Pewds po chwili, próbując zażartować. Nie było mu
wcale do śmiechu. Czekał na tą chwilę od pierwszego poziomu, czekał, aż będzie
na końcu gry. Jednak po tym co wydarzyło się w ostatnich tygodniach jego
perspektywa trochę się zmieniła. Dalej chciał zakończyć rozgrywkę i wrócić do
rzeczywistości… Tylko że nie bardzo wierzył, że jest to jeszcze możliwe.
- Mus to mus – westchnął Cry. Otrząsnął się i w końcu postawił pierwszy krok w
stronę drzwi. – Bardziej gotowi nie będziemy. Lepiej mieć to już za sobą.
- Poczekaj – Pewdie chwycił go za ramię i przytrzymał w miejscu. – Buziak na
szczęście?
- Głupio pytasz – Cry natychmiast zawrócił i wpił się w jego usta. Pewds, mimo
początkowego zaskoczenia odpowiedział na pocałunek. Boże, jak on uwielbiał go
całować.
Kiedy w końcu się od siebie oderwali,
Szwed przytrzymał kochanka na chwilę, stykając się z nim czołem. Oddychali
ciężko i był to jedyny dźwięk, który słychać było w mieszkaniu. Gdy Pewdie
odsunął się i otworzył oczy, zobaczył, że Cry się uśmiecha i mógł przysiąc, że
był to najpiękniejszy uśmiech, jaki widział.
- Kocham cię – mruknął, składając jeszcze jeden pocałunek.
- Ja ciebie też. Przetrwamy to.
Pewdie wziął głęboki oddech i odwrócił się do drzwi. Cry stanął tuż obok niego,
ramię w ramię, gotowy do wyjścia.
- Brofist? – zaproponował, wyciągając pięść. Pewds zaśmiał się, ale przybił
żółwika.
- Brofist. Może akurat uratuje nam życie.
Razem ruszyli zdecydowanie do wyjścia. Rzuciwszy ostatnie spojrzenie na
zdemolowane wnętrze mieszkania, otworzyli drzwi, gotowi do pójścia w nieznane.
***
Cała pewność siebie zniknęła, gdy
tylko wyjrzeli na korytarz. Mimo wczesnej godziny, całe przejście tonęło w
zupełnych ciemnościach. Gracze zatrzymali się na progu, niepewni, co powinni
zrobić w tej sytuacji. W końcu Pewdie sięgnął do plecaka i wyciągnął latarkę.
Drżały mu dłonie, gdy próbował ją włączyć. Alice się nie patyczkowała –
niezależnie od tego, jaką grę wybrała na ostatnią, wiedziała, jak może ich
złamać. Szczególnie Pewdiego, który mimo minionego czasu dalej reagował na
ciemne korytarze paniką.
- Pójdę przodem, trzymaj się mnie – Cry wyrwał go z zamyślenia, delikatnie
odbierając mu latarkę. Ścisnął jego dłoń w geście wsparcia. – Idziemy razem,
będę przy tobie. Jak coś się dzieje…
- Powiem ci – dokończył Szwed, licząc w głowie do dziesięciu. – Im szybciej
skończymy, tym lepiej.
Cry skinął głową i pocałował go szybko w policzek, po czym postawił pierwszy
krok przez drzwi. Pewdie trzymał go kurczowo za dłoń i oddychał głęboko. Powoli
zaczęli iść korytarzem w stronę schodów, krok po kroku. Cry od czasu do czasu
upewniał się półgłosem, czy wszystko jest w porządku i w ten sposób udało im
się dojść do klatki schodowej. Teraz musieli tylko zejść.
- Myślisz, że to może być ta gra z SCP? – spytał Pewds, podążając za swoim
towarzyszem, wpatrzony w stopnie przed sobą. Myśl o schodzeniu w nieskończoność
z tajemniczym stworem podążającym za nimi przyprawiała go o dreszcze.
- Oby nie – odparł Cry, ale głos mu zadrżał. – Myślę, że po prostu chce nas
przestraszyć i gra zacznie się, gdy wyjdziemy już z budynku. Nie znaleźliśmy
przecież kartki.
- Nie zawsze zaczyna się kartką – Pewdie próbował wypatrzeć coś w ciemności za
swoimi plecami, ale daremnie. Przez nieuwagę potknął się na stopniu i wpadł na
Cry’a, któremu z trudem udało się utrzymać równowagę i nie spaść w otchłań.
- Ostrożnie, bo obaj zginiemy – Amerykanin chwycił go mocniej za dłoń i
przyciągnął do siebie, by obaj mogli widzieć schody przed sobą. Pewds nie
zaprotestował, tylko posłusznie szedł obok niego, uważając tym razem na to,
gdzie idzie.
Powoli pokonali pierwsze dwa piętra.
Nie mogło im to zająć więcej niż dziesięć minut, ale obaj mieli wrażenie, że
zajęło to wieki. Mimo usilnych prób z każdym pokonanym schodkiem czuli coraz
większą paranoję. Cry myślał nawet o rozpoczęciu rozmowy, ale po chwili
zastanowienia stwierdził, że mogą nie usłyszeć wtedy zbliżającego się wroga i
porzucił ten pomysł. Wszechobecna ciemność i tak doprowadzała go do szaleństwa:
co chwilę wydawało mu się, że coś stoi na końcu schodów, chowa się tuż poza
zasięgiem jego wzroku. Od czasu do czasu słyszał też kroki, szepty, pomruki.
Gdy rozglądał się za ich źródłem, nie był w stanie go znaleźć. Wariował.
- Jesteśmy w połowie drogi – mruknął do Pewdiego, próbując dodać otuchy zarówno
jemu, jak i sobie. – Jeszcze trochę i stąd wyjdziemy.
Blondyn mu nie odpowiedział. Cry zwrócił się w jego stronę, zaniepokojony.
Pewds wpatrywał się intensywnie w grunt pod nogami i starał się nie spaść.
Oddychał ciężko, nierówno i drżał gorzej, niż przedtem. Był bliski paniki.
- Szybko – rzucił w końcu, ale głos uwiązł mu w gardle. Cry natychmiast
zapomniał o własnym strachu. Musiał jak najszybciej wyciągnąć stąd przyjaciela.
Musieli natychmiast stąd wyjść.
Być może trochę zbyt pośpiesznie,
zaczęli schodzić lekkim truchtem, porzucając wszelką ostrożność i patrząc się
tylko na stopnie. Gdy pokonywali ostatnie piętro, Cry czuł już smak wolności,
prawie zaczął się cieszyć z tego, że uda im się wyjść. Całe uniesienie zniknęło
jak bańka mydlana, gdy tylko zeszli na parter. Hol hotelu był równie ciemny i
nigdzie nie było widać wyjścia. Żadnych znaków, żadnych szyb, przez które
dostawałoby się światło dzienne. Tonęli w czerni.
- Trzymajmy się ścian – postanowił brunet, słysząc, że oddech towarzysza
przyspieszył. Nie mieli czasu na panikę. – W ten sposób na pewno trafimy na
drzwi.
Pewdie skinął głową w odpowiedzi, chociaż wiedział, że Cry go nie widzi.
Posłusznie zaczął za nim iść, położywszy obie dłonie na chłodnej, lekko
chropowatej ścianie. Powoli, starając się nie wpaść na żadną przeszkodę
przesuwał się wzdłuż niej, wpatrując się intensywnie w światło latarki przed
nim. Wydawała się świecić jeszcze słabiej niż wcześniej, choć Pewds
podejrzewał, że to tylko jego wrażenie.
Tylko że po chwili naprawdę zgasła.
Pewdie stanął w miejscu, zszokowany, czując jak serce podchodzi mu do gardła.
Przyległ całym ciałem do ściany i wziął głęboki oddech, zanim zawołał:
- Cry! Cry, nie widzę cię, słyszysz mnie? Błagam, wróć!
Czerń otaczała go zewsząd, niemalże go pochłaniała. Pewdie kręcił się
chaotycznie we wszystkie strony, szukając światła latarki, mając nadzieję, że
odnajdzie przyjaciela z powrotem. Krzyczał jego imię jak mantrę, coraz bardziej
zdesperowany. Gardło zaczęło go boleć, ale Cry nie odpowiadał na jego wołania –
była tylko ciemność i ogłuszająca wręcz cisza. Zaczął widzieć dziwne kształty,
widoczne kątem oka, ale rozpływające się w nicość, gdy tylko podążał za nimi
wzrokiem. Przyspieszył mu oddech, dłonie znowu zaczęły drżeć, nudności uderzyły
ze zdwojoną siłą. Czuł, jak miękną mu kolana i prawie upadł na ziemię, coraz
bardziej spanikowany. Gdzie był Cry? Czy powinien po prostu iść dalej wzdłuż
ściany i w końcu go odnajdzie? Czy gdy wyjdzie z budynku Cry zostanie w nim już
na zawsze? Co miał teraz robić, gdy jego błagalne krzyki nie przynosiły żadnych
efektów?
Łzy zbierały mu się w oczach, tracił oddech i gdy nagle poczuł dłoń na swoim
ramieniu, mało co nie zszedł na zawał. Krzyknął, przywierając do ściany i
zamachnął się ręką, mając nadzieję, że cokolwiek trzymało go za rękę puści go i
da mu szansę na ucieczkę. Dłoń puściła go na chwilę, po czym ponownie chwyciła
za materiał bluzy, powstrzymując go przed odejściem.
- To ja, Pewds – głos Cry’a natychmiast go uspokoił. Pewdie zatrzymał się na
chwilę, nie mogąc uwierzyć, że udało mu się znaleźć przyjaciela, po czym po
prostu się rozpłakał.
- Nie strasz mnie – wydusił, czując jak zalewa go fala ulgi.
- Przepraszam – usłyszał w odpowiedzi, a dłoń zacisnęła się na nim trochę
mocniej. – Bateria w latarce wysiadła, kiedy się odwróciłem, ciebie już nie było.
Na szczęście usłyszałem twój krzyk i się wróciłem. Ale z dobrych wiadomości, to
znalazłem drzwi, więc możemy stąd spadać.
Pewds odetchnął głęboko i chwycił Cry’a za rękę. Dał się odciągnąć od ściany,
chociaż trochę go to zdezorientowało. Czy nie mieli iść według ścian?
- Wiesz, gdzie idziesz?
- Oczywiście, przecież właśnie stamtąd wróciłem – Cry zaśmiał się, jakby
właśnie zadano mu najgłupsze pytanie świata. Śmiech odbił się echem po
pomieszczeniu, a Pewdie zamiast czuć się uspokojonym, poczuł coraz większy
ścisk w żołądku. Brunet był zbyt wesoły, nawet jeśli udało mu się znaleźć
wyjście. – Za chwilę będziemy na zewnątrz, zaufaj mi.
Zanim zdążył coś odpowiedzieć, droga przed nim rozjaśniła się, oświetlana przez
źródło, które miał za plecami. Gdy się odwrócił, zobaczył-
- Pewds, Chryste, myślałem, że cię straciłem na zawsze – Cry stał przed nim, z
latarką w ręce, śmiertelnie wystraszony. Pewdie zamarł, czując mrowienie w
dłoni, którą trzymał…
Natychmiast spojrzał się na lewo, w
stronę osoby, którą wziął za Cry’a. Był ubrany tak samo, w zieloną bluzę i
ciemne spodnie, z dużym plecakiem na ramionach. Różnica była jedna – miał na
sobie maskę, zakrwawioną i z chaotycznym uśmiechem. Pewds odskoczył z krzykiem,
natychmiast wracając do prawdziwego Cry’a. Jego podróba zaczęła śmiać się
niekontrolowanie, nim rozmyła się w ciemności.
- Jesteś cały? Zrobił ci coś? – Amerykanin natychmiast zaczął oglądać, czy jego
ukochany nie ma na sobie żadnych poważnych ran. Pewdie natomiast nie był w
stanie odpowiedzieć. Czuł, jak w kącikach oczu zbierają mu się łzy, a serce
próbuje wyrwać się z piersi. Chciał powiedzieć, że wszystko z nim w porządku,
że chce tylko wyjść, ale jedynym dźwiękiem, jaki wydobył się z jego ust był
przeciągły jęk. Cry natychmiast go przytulił, mocno, szepcząc mu do ucha
uspokajające słowa. Natychmiast ogarnęła go panika; chyba nawet krzyczał, ale w
ciszy pustego holu nawet najcichszy dźwięk brzmiał jak wystrzał z działa. Nie
wiedział, jak długo wracał do siebie, ale kiedy w końcu wyczerpały mu się łzy i
przestał się trząść, Cry bez słowa odsunął się na krok, by dać mu przestrzeni.
Dalej jednak trzymał go za oba ramiona i cierpliwie czekał, aż uspokoi się do
końca.
- Przepraszam, już – wychrypiał, tym razem obejmując kochanka w pasie. W ten
sposób miał pewność, że go nie zgubi. – Wynośmy się stąd.
Wrócili do najbliższej ściany i kontynuowali
drogę wzdłuż niej. Cry jedną ręką trzymał się ściany, a drugą Pewdsa; Pewdie
przejął latarkę i oświetlał im obu drogę. Obaj byli wstrząśnięci: Cry próbował
zrozumieć, dlaczego nagle napotkali jego sobowtóra, a Pewdie walczył z
paraliżującym go strachem, który pojawiał się na samą myśl tego, gdzie mógłby
skończyć, gdyby jego przyjaciel nie odnalazł go w porę. Żadna z wymyślonych alternatyw
nie kończyła się dla niego pomyślnie. Pewnie dalej pogrążałby się w
nieskończonej liście czarnych scenariuszy, gdyby nie ujrzał błysku metalu w
świetle latarki. Im bliżej byli, tym bardziej utrzymywał się w przekonaniu, że
naprawdę patrzy na drzwi. Wielkie, stalowe drzwi.
- Oby tylko nie były zamknięte – powiedział na bezdechu, bojąc się, że właśnie
powiedział o słowo za dużo i jego podejrzenia okażą się prawdziwe. Cry nie miał
podobnych obaw.
- I nie prowadziły do kolejnego pomieszczenia – rzucił i Pewds poczuł wzmożoną
chęć uderzenia go. Naprawdę chciał już wyjść i czuł, że znowu się rozpłacze,
jeśli drzwi okażą się nie być wyjściem.
Cry szarpnął zdecydowanie za klamkę,
ale drzwi pozostały w miejscu. Pewdie zamarł w przerażeniu, ale Amerykanin jeszcze
się nie poddał. Naparł barkiem na stalową powierzchnię i pchnął. Ku ich uldze
drzwi ustąpiły i otworzyły się na oścież. Natychmiast wybiegli z budynku i
padli na trawę przed nim. Pewds próbował powstrzymać powracający atak paniki, a
Cry zaczął się rozglądać. Budynek hotelu znajdował się obecnie w środku lasu,
wyglądając co najmniej osobliwie wśród rosnących, jak gdyby nigdy nic, drzew.
Niebo było lekko zachmurzone, ale błękitne; powietrze czyste i chłodne.
- Wszystko w porządku? – spytał ponownie, podchodząc do towarzysza siedzącego
na ziemi i kołyszącego się rytmicznie. Drżał, ale nie płakał i starał się jak
mógł, by oddychać równo i w ten sposób wymusić na sobie spokój.
- Daj mi chwilę. Dojdę do siebie.
Cry skinął tylko głową w odpowiedzi i odszedł na kilka kroków, rozglądając się
po otoczeniu. Latarkę schował do plecaka, upił porządny łyk wody i sam
skorzystał z chwili ciszy na uspokojenie się. Nie bał się ciemności w takim
samym stopniu jak Pewds, ale jego też szukanie drogi po omacku doprowadzało do palpitacji
serca. Szczególnie, gdy w bladym świetle latarki zobaczył samego siebie, jak w
lustrzanym odbiciu. Czymkolwiek była ta istota, nie miał wątpliwości, że nie
chciała im wcale pomóc w dotarciu do wyjścia.
Minęło może pięć minut, gdy zdecydował
się powrócić do Pewdiego i zobaczyć, jak się czuje. Wyglądał nieco lepiej,
chociaż wciąż był śmiertelnie blady.
- Napij się wody – polecił, podając mu butelkę. Blondyn przyjął ją z
wdzięcznością i wypił trochę, a na jego twarzy odmalowała się ulga.
- Już mi lepiej, dziękuję – wstał z ziemi i otrzepał się niezdarnie. Podskoczył
kilka razy w miejscu, próbując zrzucić z siebie całe napięcie. – Mam nadzieję,
że to ostatnia taka akcja do końca gry, bo chyba nie dam rady więcej.
- Alice próbowała cię złamać. Nie możesz się jej dać.
- Nie wiem, czy chciała złamać, czy zabić – Pewds wzdrygnął się na same
wspomnienie fałszywego Cry’a. – Kto wie, co by ze mną zrobiło… to coś.
- Co się tam w ogóle wydarzyło? W jednej chwili szedłeś tuż za mną, a w drugiej
już cię nie było… Nie miałem pojęcia, gdzie mogłeś się podziać. Myślałem, że
naprawdę coś nas goniło.
- Nie myliłeś się bardzo jak widać – Szwed westchnął głęboko i otrząsnął się
jeszcze raz, czując, że napięcie i strach wracają. – Nagle przestałem widzieć
światło latarki i spanikowałem. Zacząłem cię wołać i pojawiłeś się obok,
słyszałem twój głos… Więc to oczywiste, że za tobą poszedłem. Znaczy… Za tym
czymś, co się pod ciebie podszywało. Gdybyś mnie nie znalazł…
- To nieistotne, znalazłem cię i jesteśmy razem – Cry przerwał mu zdecydowanie,
nie chcąc sobie nawet wyobrażać, co mogłoby się wydarzyć. Chwycił przyjaciela
za dłoń i mocno ją ścisnął. – Alice chciała nas wystraszyć już na samym
początku, ale daliśmy radę i możemy już udawać, że nigdy się nie wydarzyło. Teraz
musimy znaleźć kartkę i dowiedzieć się, gdzie do cholery jesteśmy.
- I skopać jej tyłek – podsunął Pewds, uśmiechając się pod nosem. Cry pozwolił
sobie nawet na prychnięcie.
- Dokładnie. Skopiemy jej tyłek.
Trochę spokojniejsi, zaczęli wolną
wędrówkę przez las. Szli w ciszy, wciąż trzymając się za ręce. Cry nawet zaczął
nucić coś pod nosem, trochę by umilić sobie czas, a trochę by odwrócić uwagę
swojego chłopaka od wydarzeń sprzed chwili. Mimo tego, że byli w środku puszczy
i nie mieli pojęcia, gdzie idą, ciepły jesienny wiatr i czyste niebo działały
na nich uspokajająco. Na ich nastrój nie wpłynęło nawet znalezienie
przyczepionej do drzewa kartki.
- Chyba naprawdę wracamy do korzeni – skomentował Pewds. – Szczerze mówiąc
nawet wolałbym, żeby to była po prostu powtórka z rozrywki. Przynajmniej
wiedzielibyśmy, z czym się mierzymy.
- No nie wiem, łatwo nam mówić z perspektywy czasu, wtedy byliśmy śmiertelnie
przerażeni – odparł Cry, ściągając kartkę i czytając na głos jej zawartość.
X. Wieczność
Ostatnia gra słabo
jest wam znana,
Trudna więc będzie do pokonania.
Od pierwszych do
ostatnich słońca promieni
Z własnym cieniem walczyć będziecie zmuszeni.
- Mówi ci to cokolwiek? – spytał, gdy tylko skończył
ostatni wers. Pewdie zmarszczył brwi, myśląc intensywnie. – Słabo znana… To
albo coś nowego, albo coś bardzo niszowego.
- Szczerze mówiąc, „od pierwszych do ostatnich słońca promieni” brzmi jak
typowy horror survival. To może być nawet Five Nights At Freddy’s, też się
wpasowuje – Pewds próbował przypomnieć sobie wszystkie tytuły, o których
chociażby słyszał. Zachód, wschód, horror, cień… - Może „Shadows”?
- To, które dopiero co wyszło? W które graliśmy, zanim tu trafiliśmy?
- Jest nowa, słabo ją znamy, zagraliśmy razem kawałek w trybie kooperacyjnym,
sam przeszedłem może z godzinę głównej rozgrywki – Pewds wzruszył ramionami. –
Akcja dzieje się w nocy, przeciwnikami są cienie, które zwalcza się światłem…
- I to tłumaczyłoby race – Cry skinął głową, przekonany. Spróbował przypomnieć
sobie cokolwiek z rozgrywki, ale znał tylko ogólny zamysł. – Mamy przeżyć do
rana i odnaleźć osobę, która jest odpowiedzialna za ataki cieni?
- W wielkim skrócie, tak. Nie stracić zmysłów, nie dać się zabić, znaleźć
źródło i się go pozbyć. Tylko że nie wiemy nawet, gdzie zacząć.
- Mamy trochę czasu do wieczora – Cry wzruszył ramionami. – Proponuję po prostu
iść przed siebie i zobaczyć, czy nie natrafimy na jakieś wskazówki. Jeśli nie,
to skupimy się po prostu na tej części gry, w której staramy się nie umrzeć.
Pewdie skinął głową, przyjmując plan działania. Nie miał lepszego pomysłu na
chwilę obecną, sam ledwie co pamiętał z gry. Miał tylko nadzieję, że dowiedzą
się czegoś więcej o przeciwnikach, z którymi przyjdzie im walczyć po zmierzchu.
Ruszyli w dalszą drogę. Gałęzie i
małe krzaczki łamały się pod ich nogami i poza ich trzaskiem słychać było tylko
szum drzew i cichy śpiew ptaków. Cry przestał nucić, skupiony na uważnym
obserwowaniu otoczenia. Pewds również był skupiony na obecnej misji, doszukując
się znaków na drzewach lub porzuconych w runie leśnym przedmiotów. Las wydawał
się ciągnąć w nieskończoność, ale uparcie szli przed siebie. Kiedyś w końcu
musieli coś znaleźć.
Ich wysiłek został nagrodzony dopiero
po godzinie spaceru przez puszczę. Gdy Amerykanin zobaczył niewielką drewnianą
chatkę na horyzoncie, przez chwilę był przekonany, że to halucynacja
spowodowana zmęczeniem i zbyt długim wpatrywaniem się w monotonny krajobraz
leśny. Kiedy jednak Pewdie ożywił się znacznie i wskazał na dom, przekonał się,
że wcale sobie go nie wyobraził. Podeszli więc bliżej, ostrożnie. Na wszelki
wypadek wyciągnęli broń z plecaka i uzbrojeni w łom i kij bejsbolowy odważyli
się otworzyć drzwi. Wnętrze było niemalże całkiem puste: zastali tam tylko
stolik z dwoma krzesłami, pojedynczą półkę z książkami i wiszący na ścianie
zegar. Domek prawdopodobnie miał pełnić funkcję obserwacyjną. Gracze weszli powoli
do środka i dopiero po upewnieniu się, że miejsce jest bezpieczne zamknęli
drzwi.
- Można tu przeczekać do wieczora, przynajmniej będziemy wiedzieć, kiedy
prawdziwa rozgrywka się zacznie – stwierdził Pewdie, rzucając plecak na ziemię
i od razu przystępując do sprawdzania półek. Cry natomiast usiadł na krześle i
wyciągnął nogi, wyraźnie zadowolony, że nie musi więcej chodzić. Szwed nie zgodził
się jednak na to, żeby się lenił i rzucił na stół wszystkie znalezione książki.
– Pomóż mi z tym, mogą być tu przydatne informacje.
- No już… - zamarudził Cry, ale natychmiast zabrał się za przeglądanie tomów. Jeśli
miał wrócić do rzeczywistości, musiał się postarać.
Większość książek była o łowiectwie,
zwierzętach leśnych i ich tropieniu; gracze przerzucali kartki jedną po
drugiej, szukając notatki na marginesie lub ukrytych wiadomości schowanych
między strony. Kiedy więc Pewdie znalazł nieoznakowany notes bez tytułu, od
razu przyciągnął on jego uwagę. Wyglądał na całkiem nowy, okładka nie miała
żadnych oznak użytkowania. Natychmiast go otworzył, mając nadzieję na jakąś
podpowiedź.
- Sprawy kryminalne… - wymamrotał pod nosem, zapoznając się z pierwszymi
stronami. Cry podniósł wzrok znad lektury i momentalnie wstał z krzesła i
podszedł do przyjaciela, by móc się przyjrzeć znalezisku. W notesie zawarte
były różnego rodzaju postępowania karne, które chociaż wydawały się być w
większości błahe, przyciągały uwagę wśród książek o łowieniu zwierzyny. Pewdie
powoli przeglądał zeszyt, chcąc uniknąć pominięcia czegoś ważnego. Jazda po
pijaku, przemoc domowa, drobne kradzieże… Już prawie się poddał, gdy jego wzrok
napotkał wyjątkowo szokujący obraz. Czarno-białe zdjęcie przedstawiało scenę
zbrodni, prawdopodobnie niedługo po odkryciu jej przez policję. Na zakrwawionej
podłodze sypialni leżały dwie osoby, kobieta i mężczyzna w średnim wieku.
Pustym wzrokiem wpatrywali się w sufit, z wyrazem zaskoczenia na twarzach.
- To coś nowego – mruknął Cry ponuro, obrzydzony i zafascynowany jednocześnie
zdjęciami na stronie obok, przedstawiającymi obie ofiary na stole w
prosektorium. Na ciałach mieli liczne zadrapania i rany cięte różnej
głębokości, ale przyczyna śmierci była oczywista – obojgu brakowało serc. Mieli
tylko dziury w samym środku piersi, jakby ktoś je stamtąd wyrwał. – Co mówi
sprawa?
Pewds pogrążył się w lekturze, próbując
dowiedzieć się jak najwięcej. Sprawca nieznany, narzędzie zbrodni nieznane,
wygląda na atak dzikiego zwierzęcia, chociaż para zginęła w swoim mieszkaniu na
ósmym piętrze wieżowca w samym centrum dużego miasta. Serc nie znaleziono,
śladów włamania nie znaleziono, nie było nawet najmniejszego śladu ani
wskazówki, która mogłaby wyjaśnić jakoś znalezione ciała. Państwo Knight
zostali znalezieni martwi i nikt nie wiedział dlaczego. Możliwym świadkiem była
córka małżeństwa, której nie znaleziono na miejscu zbrodni – siedemnastoletnia
Alice Knight.
- Myślisz, że to ma coś wspólnego z naszą Alice? – zapytał Cry, kiedy Pewdie
streścił mu treść sprawy. Żadna inna informacja zawarta w notesie nie łączyła
się z ich rozgrywką.
- Nie wiem, może? – Szwed sam próbował połączyć ze sobą fakty. Przymknął oczy i
zaczął intensywnie myśleć o fabule „Shadows”, a przynajmniej o tym, co z niej
pamiętał. Gra zaczynała się od morderstwa, ciałom brakowało serc. – Nie wiem,
jaka mogłaby być jej rola w tym wszystkim, ale skoro panuje nad całym tym
światem… To całkiem prawdopodobne, że to właśnie ona kieruje cieniami i to ją
musimy znaleźć.
- Ostateczny przeciwnik – mruknął Cry, wracając na swoje miejsce. – Całkiem
poetyczne.
- To tylko teoria. Przekonamy się, na ile prawdziwa.
W ciszy wznowili przeglądanie
książek, szukając dalszych dowodów bądź kontrargumentów do ich teorii. Cry
prawie wcale nie skupiał się na treści tomów, oglądał tylko obrazki i czekał,
aż któryś wyróżni się na tle zdjęć zwierząt leśnych. Myślami był daleko,
analizował znalezione przez Pewdiego dokumenty. Alice nie znaleziono w
mieszkaniu, podejrzewano, że mogła zostać porwana przez mordercę – ale przecież
równie prawdopodobne było, że sama zabiła rodziców. Nie wiedział co prawda,
dlaczego miałaby to robić, ale nie potrzebowała wcale motywu. Może tak jak z
nimi robiła to dla zabawy. Poza tym miało to sens: państwo Knight zginęli w
ewidentnie nienaturalny sposób, wyglądali jak rozszarpani przez dziką
zwierzynę. Nie mieli pojęcia o tym, jak wyglądały cienie, ale być może były
pewnego rodzaju potworami, które podlegały kontroli Alice? Zresztą ważniejszym
pytaniem było, jak postać z gry komputerowej włada nad snami prawdziwych ludzi?
Nie miało to sensu i Cry podejrzewał, że ich teoria to jednak tylko zbieżność
imion. Sam już nie wiedział, co o tym myśleć i miał wrażenie, że wie mniej niż
przed znalezieniem policyjnej kartoteki.
Rysunek, który napotkał w jednym z
notesów wyrwał go z intensywnych myśli. Książka była zbiorem szkiców leśnych
stworzeń z ich dokładnymi opisami; Cry bez zastanowienia przerzucał kartki,
pobieżnie oglądając starannie naniesione podobizny lisów, jeleni i dzików. Było
to tak automatyczne, że prawie przegapił odstępstwo od normy, chociaż gdy
wpatrywał się w strony dziwił się, jak mógł nie zarejestrować tego od razu. Z
lekko zbrązowiałych kart patrzył na niego człekokształtny stwór, nakreślony dość
niedbale. Nie miał widocznej twarzy, wyróżniał się szerokim tułowiem i chudymi,
długimi kończynami, zakończonymi równie długimi pazurami. Cry szturchnął Pewdsa
by zwrócić jego uwagę, nie oderwał jednak wzroku od notesu, z wypiekami na
twarzy pochłaniając tekst pod rysunkiem.
- Wychodzą w nocy, gdy robi się całkowicie ciemno, są wyjątkowo wrażliwe na
światło – zaczął czytać, gdy Pewdie stanął obok i miał widok na szkic. – Nie
widzą, ale mają dobry słuch i poruszają się dzięki echolokacji. Kończyny twarde
i sztywne, ostre pazury używane do ranienia i pozyskiwania pożywienia… Serc,
jedzą serca. Tułów przypomina konsystencją smołę i ułatwia przedostawanie się w
ciasne miejsca.
- Nie ma się jak przed nimi schować – mruknął Pewds, nerwowo przestępując z
nogi na nogę. Nie wyglądało to za dobrze. – Coś jeszcze?
- Mogą przybierać różne kształty i udawać ludzi i zwierzęta – kontynuował Cry,
czując się coraz bardziej nieswojo. Może już mieli do czynienia z tym potworem?
Może to właśnie on przybrał jego podobiznę, by zwabić Pewdiego na pewną śmierć?
– To tyle, nic więcej.
- No to mamy problem – Szwed westchnął ciężko, przecierając czoło wierzchem
dłoni. Czuł nieprzyjemny dreszcz na samą myśl o tym, co czekało go wieczorem. –
Przynajmniej mamy potwierdzenie, że to jest jak „Shadows” i ich słabością jest
światło.
- Dobrze wiedzieć, z czym walczysz i jak to pokonasz – Cry podniósł się z
krzesła i rozciągnął się po długim siedzeniu. Zostały mu jeszcze dwie książki.
– Mam pomysł i przyda mi się twoja opinia.
- Zamieniam się w słuch.
- Co ty na to, żeby się zdrzemnąć? Czeka nas długa noc i jeśli mamy przeżyć,
musimy być wypoczęci.
- Po prostu brakuje ci popołudniowej drzemki – droczył się Pewds, ale zgadzał
się z tym pomysłem. Godzinka lub dwie snu na pewno im nie zaszkodzą, a mogą być
kluczowe dla ich przetrwania. – Pocałować na dobranoc, czy zaśniesz bez tego?
- Ha ha, komediant się znalazł – brunet szturchnął go łokciem. – Tak właściwie
to uważam, że powinieneś iść spać pierwszy. Przyda ci się drzemka po tym, co
zdarzyło się w hotelu. Poza tym, wolniej się męczysz.
- Brzmi rozsądnie – Szwed usiadł na podłodze i wziął jeden z plecaków, by użyć
go jako poduszki. Zanim zdążył jednak cokolwiek z nim zrobić, Cry usiadł obok
niego i zdecydowanie chwycił za ramiona. Nim Pewdie zorientował się, co się tak
właściwie dzieje, Cry delikatnie pociągnął go do siebie i położył sobie jego
głowę na kolanach. Pewds odruchowo chwycił go w pasie i obrócił się na bok, tak
jak zawsze, gdy Cry użyczał mu swych nóg jako podgłówka.
- Wygodnie? – spytał Cry, gdy jego kochanek w końcu przestał się wiercić.
Słyszał, jak Pewdie bierze głęboki oddech i czuł, jak napięcie opuszcza jego
kończyny.
- Zawsze – odpowiedział mruknięciem, przymykając oczy. Nie czuł się zmęczony,
ale bliskość drugiego mężczyzny zawsze działała na niego kojąco. Czuł się
bezpieczny i kochany, a tego właśnie było mu teraz potrzeba. – Co będziesz
robił pod moją nieobecność?
- Przewertuję resztę książek i poszukam, czy nie ma czegoś przydatnego. O
której cię obudzić? Jest dwunasta trzydzieści.
- Dwie godzinki? – odparł po chwili zastanowienia. Rozgrywka miała zacząć się
dopiero o zmierzchu, a słońce najpewniej zajdzie dopiero około osiemnastej.
Wolał mieć jednak trochę czasu w zapasie i zadbać o to, że nie będą się czuć
rozespani i przez to rozkojarzeni. – Zjemy coś jak wstanę i się zamienimy.
- Jasne, mamy plan – Cry uśmiechnął się i oparł wygodniej o ścianę. – To
dobranoc?
- Poczytaj mi coś – poprosił błagalnym tonem. Amerykanin westchnął i zaczął
przeczesywać palcami włosy kochanka.
- Nie ma tu nic ciekawego, same książki o zwierzętach i polowaniach.
- To nawet lepiej, szybciej zasnę.
Cry nie mógł się z tym nie zgodzić,
treść tych tomów była tak nudnie szczegółowa, że sam by przysnął, gdyby nie
miał poczucia, że jest na ważnej misji. Wziął więc jedną z pozostałych książek
i otworzył na pierwszej stronie. Czuł się trochę jak narrator dokumentu
przyrodniczego, kiedy cichym, monotonnym głosem opisywał zwyczaje i zachowania
jelenia szlachetnego. Nie zdążył przejść do sekcji zajmującej się ich dietą,
gdy poczuł, że głowa Pewdsa stała się nagle trochę cięższa, a sam mężczyzna oddycha
równo. Cry uśmiechnął się pod nosem, widząc śpiące oblicze ukochanego i
delikatnie pogłaskał go po policzku. Miał nadzieję, że sen pomoże mu trochę w
uspokojeniu się po wydarzeniach w hotelu i pozwoli mu skupić się na rozgrywce.
Cry wpadł na pomysł drzemki głównie przez wzgląd na Pewdiego, argument o byciu
wypoczętym na całonocną walkę był tylko po to, by Felix dał się namówić i
spróbował odpocząć chociaż na chwilę. Martwił się o niego. Nienawidził widzieć
go w panice, bał się, że Alice kiedyś go złamie i nie mógł, w żadnym wypadku,
jej na to pozwolić.
Chwila ciszy i spokoju sprawiła, że
pogrążył się w myślach, reflektując nad wszystkim, co się im przydarzyło. Chciało
mu się śmiać na myśl o tym, jak będzie wyglądać jego życie po powrocie do
rzeczywistości. Po pierwsze, będzie musiał znaleźć nową pracę – nie było mowy o
dalszym nagrywaniu gier na youtube. Nawet jeśli kiedyś przepracuje traumę
związaną z przechodzeniem kolejnych, najeżonych niebezpieczeństwami poziomów,
to i tak nie wróci do normalności w stu procentach; zawsze będzie trochę
spięty, myśląc o tym, co go tu spotkało. Po drugie, zacznie doceniać to co ma.
Będzie regularnie dzwonił do mamy, do siostry, do wszystkich przyjaciół. Rzuci
wszystkie plany, jeśli tylko ktoś będzie potrzebować jego pomocy. Zacznie
ratować zwierzątka i przeprowadzać staruszki, nauczy się języka obcego i
nadrobi wszystkie filmy i książki, które zawsze miał na liście do zobaczenia i przeczytania.
Zwiedzi świat. Nie będzie już nigdy więcej niczego żałował. Będzie dobry dla
innych i dla siebie samego. Jeśli uda mu się wygrać życie, nie ma mowy, żeby je
zmarnował.
Po trzecie, spróbuje się odnaleźć w
nowej relacji z Pewdiem. Nie przyznawał się do tego przed nim, ale bał się
trochę, że to naprawdę był tylko sen. Bał się, że wróci do rzeczywistości i
znów będą tylko kumplami, tylko że będzie jeszcze gorzej, bo miał okazję
spróbować tego zakazanego owocu, który znów będzie poza jego zasięgiem. Nawet
jeśli się tak nie stanie, rzeczywistość przynosiła wiele innych obaw. Będą
musieli podjąć decyzję, czy chcą kontynuować ten związek na odległość czy
mieszkając pod jednym dachem - chociaż Cry czuł, że już podjął tą decyzję i mógłby
bez chwili namysłu rzucić wszystko i przeprowadzić się do Anglii, byle tylko
nie być od ukochanego oddzielonym niczym więcej, niż ścianą. Zostawała też
kwestia Marzii, chociaż było to zmartwienie Pewdsa. Cry czuł się źle z myślą,
że przyczyni się do jej złamanego serca, szczególnie, że jego działania były
bardzo egoistyczne i mimo wątpliwości zdecydował się na związek, w który nie
powinien się pakować. Teraz było już za późno, ale nie zmieniało to faktu, że
czuł niemiły ścisk w żołądku na samą myśl. No i oczywiście, najbardziej błaha,
ale też najważniejsza sprawa: Cry obawiał się, czy ten związek wytrwa. Czy w
sytuacji spokojniejszej, stabilnej, bez ciągłego ryzyka Pewds dalej będzie miał
te same uczucia? Nie podważał, że teraz blondyn naprawdę był w nim zakochany,
wierzył w to, widział. Nie mógł jednak nic poradzić na to, że bał się, że te
uczucia są niestabilne. Musiał się przekonać na własnej skórze.
Wyrwał się w końcu z przemyśleń,
karcąc się za pogrążanie się w lękach. Miał się skupić, nie rozkojarzyć. Co
będzie to będzie, poradzą sobie z tym, tak jak zawsze. Teraz miał misję do
wykonania i to jej miał poświęcić uwagę. Z podwójnym zapałem zabrał się do
wertowania książek, szukając odpowiedzi, wskazówki, pomocy. Niestety reszta
była tylko encyklopediami o zwierzętach i chociaż przeglądał je z większą uwagą
niż poprzednie tomy, żadna z nich nie zawierała żadnych ukrytych przekazów.
Czas zdawał się płynąć wolniej, gdy wpatrywał się tępo w całe bloki tekstu
niepotrzebnych mu do życia informacji. Próbował się tym zainteresować, choćby
po to, by nie mieć wrażenia, że zegar zatrzymał się w miejscu, ale na jego
głowie było za wiele rzeczy, by opisy runa leśnego były w stanie pochłonąć go i
odwrócić jego uwagę. Musiał zadbać o to, żeby nie zasnąć, ale czuł znużenie w
ciepłym i cichym domku w środku równie cichego lasu. Kiedy na zegarze pojawiła
się godzina czternasta dwadzieścia, Cry porzucił wszystko na rzecz wpatrywania
się we wskazówki, jak gdyby miało to przyspieszyć ich wędrówkę po tarczy
zegara. Nie czekając ani sekundy dłużej, gdy tylko wybiła trzynasta trzydzieści
Cry pochylił się nad przyjacielem i delikatnie potrząsnął go za ramiona. Pewds
mruknął pod nosem i powiercił się trochę nim w końcu otworzył oczy. Był
zdezorientowany i zajęło mu chwilę nim przyzwyczaił wzrok do światła i odzyskał
w pełni świadomość.
- Gdzie jesteśmy? – wychrypiał, przecierając twarz i próbując oprzytomnieć.
- Domek w środku lasu, odpoczywamy przed grą – podpowiedział Cry, pomagając mu
wstać. Pewds oparł się o jego ramię i usiadł plecami do ściany. Przez chwilę
ogarniał wzrokiem pomieszczenie, po czym westchnął głęboko i potrząsnął głową,
by rozbudzić się do reszty.
- Już pamiętam, dzięki.
- Jak się spało?
- Dobrze, dziękuję. Trochę mi lepiej – Pewdie uśmiechnął się lekko. Mimo
zapewnień wyglądał jednak na potwornie zmęczonego. – Ledwie pamiętam, co
wydarzyło się rano i jeśli mam być szczery, nie narzekam z tego powodu.
- Cieszę się, że sen trochę ci pomógł – Cry poklepał go po ramieniu i podniósł
się z ziemi. Czuł się cały zdrętwiały po dwóch godzinach siedzenia w jednej
pozycji i prawie się przewrócił, tracąc równowagę na ścierpniętych nogach.
Pewds zerwał się z podłogi by w porę go złapać.
- Przepraszam, nie chciałem dosłownie ściąć cię z nóg – zażartował, a Cry
zaśmiał się cicho pod nosem. – Ale ewidentnie na mnie lecisz.
- Przestań, śmieszku jeden – brunet w końcu odzyskał czucie w nogach i zaczął
powoli dreptać w miejscu, by pozbyć się mrowienia. – Oczekuję, że się
odwdzięczysz i użyczysz mi siebie jako poduszki.
- Gdybym wiedział, że taka jest umowa, wybrałbym twardą ziemię.
- I tak właśnie odpłacasz się za moją dobroć? Nigdy więcej nie wyświadczę ci
przysługi.
Pewds zaśmiał się i wykorzystując niestabilność kochanka przechylił go do tyłu
i skradł pocałunek. Cry udawał obrażonego, ale nie potrafił powstrzymać
uśmiechu.
- A teraz? – spytał Pewdie zalotnie. Cry patrzył na niego przez chwilę,
zastanawiając się intensywnie, po czym wychylił się do przodu i również
pocałował go z zaskoczenia.
- Dajesz solidne argumenty – odparł, po czym wskazał gestem, że ma go postawić
z powrotem na nogi. Przeciągnął się kilka razy, rozprostował obolałe kończyny i
zerknął na zegar. – Przekąsiłbym coś, a ty?
- Jeszcze nie – blondyn zgarnął kilka książek ze stołu, usiadł na ziemi i
skinął na Cry’a. – Zjemy później, musimy rozdysponować jedzenie tak, by nie
paść z głodu gdzieś w środku nocy. Zdrzemnij się na razie. Będziemy mieć
jeszcze chwilkę zanim ściemnieje, najemy się przed wyjściem.
- Widzę, że masz gotową strategię – Cry nawet nie ukrywał zaskoczenia. – Chyba
naprawdę lepiej ci się myśli po małej drzemce.
- Mój mózg zdecydowanie potrzebował sobie przetworzyć pewne rzeczy. Kładź się,
tobie też się przyda trochę odpoczynku.
- Nie zaprzeczam – Amerykanin usiadł na podłodze i poczekał na przyjaciela. Gdy
Pewds usadowił się w końcu obok niego, Cry ułożył się wygodnie na jego kolanach,
położył okulary na podłodze i przymknął oczy. – Poczytasz mi też?
- Pod warunkiem, że rzeczywiście pójdziesz spać i nie będziesz się znowu śmiał
z mojego akcentu.
- Będę grzeczny, obiecuję.
Jak można się było spodziewać, nie
zajęło mu zbyt długo by pogrążyć się w głębokim śnie. Pewdie nie skończył nawet
czytać wstępu, gdy usłyszał, że jego kochanek pochrapuje pod nosem, śpiąc w
najlepsze. Nie mógł powstrzymać uśmiechu – miał wrażenie, że Cry byłby w stanie
zasnąć wszędzie i w każdych warunkach, gdyby zostawić go na chwilę bez opieki.
Trochę mu tego zazdrościł; zdarzało mu się przeleżeć pół nocy w oczekiwaniu na
sen, który nie chciał przyjść. Spodziewał się, że po powrocie do rzeczywistości
nie ulegnie to zmianie. Będzie męczył się noc w noc z koszmarami albo zadręczał
się aż do świtu.
Otrząsnął się z otępienia i sięgnął
po notes z rysunkami zwierząt. Zaczął czytać uważnie wszystkie notatki, nawet
te, które wydawały się nieistotne. Szukał wzmianek o cieniach. Może autor
zeszytu wspomniał o nich przy opisywaniu zwierząt jako o potencjalnym zagrożeniu?
Zamieścił jakąś informację na marginesie, której Cry nie zauważył podczas
kartkowania? Niby wiedzieli, z czym mają do czynienia, ale ubogość informacji
nie dawała Pewdiemu spokoju. Miał bardzo dużo pytań i zdecydowanie za mało
informacji. Uparcie przerzucał więc strony notesu, mimo tego, że zaczęło mu się
to wydawać bezcelowe. Dowiedział się wielu rzeczy o mocnych i słabych stronach
jeleni, niedźwiedzi i zajęcy, ale niczego pożytecznego o przeciwniku, z którym
miał walczyć. Nie ważne, jak długo wpatrywał się w niedbale naszkicowanego
potwora i ile razy czytał te same notatki, nie przybliżało go to do żadnego
wniosku. Chyba wiedzieli już wszystko. Teraz musieli tylko nie dać się zabić.
Pewds odpuścił sobie po godzinie i
zabrał się za kolejne książki. Wiedząc, czego szuka, nie porzucił jeszcze
nadziei, że któryś z nudnych podręczników jednak okaże się pomocny. Drzemka
naprawdę pomogła mu myśleć trzeźwiej, ale gdy tylko się obudził odezwał się
jego instynkt przetrwania i nie mógł nic poradzić na to, że jego myśli
galopowały jak szalone. Chciał tylko przeżyć i był gotów zrobić wszystko, by
zwiększyć swoje szanse. Nawet, jeśli oznaczało to przejście przez stertę
potwornie długich i szczegółowych encyklopedii. Pochłonęło go to do tego stopnia,
że nie zauważył, że pozwolił Cry’owi spać o prawie pół godziny dłużej, niż
pierwotnie się umówili. Z głębokim westchnięciem odłożył tom i rozciągnął
ramiona. Nic nie znalazł, ale przynajmniej zleciało mu trochę czasu. Nie czuł
się jednak ani trochę uspokojony, jedynie wyczerpany. To był jednak fatalny
pomysł.
Delikatnie potrząsnął nieprzytomnym
przyjacielem i poczekał, aż odzyska świadomość. Cry mruknął przeciągle, schował
twarz między udami Pewdsa i udawał, że wcale nie został wybudzony. Pewdie nie
miał zamiaru się poddać – zaczął go szturchać i kłuć palcami i na głos wyrażać
swoje niezadowolenie.
- Wstawaj, pozwoliłem ci spać trochę dłużej, a ty zachowujesz się jakbyś oka
nie zmrużył. Pamiętasz jeszcze cokolwiek? Rozgrywka, przetrwanie i takie tam inne?
To wstawaj.
- Już, już – Cry w końcu podniósł się do siadu, odgarniając włosy z oczu i
klepiąc się po policzkach. Ziewnął przeciągle, sięgnął po okulary i w końcu
wyglądał na świadomego otoczenia. – Czy teraz możemy już jeść?
- Ty byś tylko spał i jadł – zażartował Pewdie, ale przeczołgał się do plecaków
i wyciągnął pudełka z prowiantem. – Obiad podano.
- Kanapki, moje ulubione – Amerykanin usiadł koło niego i niemalże rzucił się
na jedzenie. Ledwie zrobił pierwszy kęs, wydał z siebie niski pomruk, przymykając
oczy. Był naprawdę głodny. Z zadowoleniem pochłonął zawartość pudełka i
spojrzał na zegar. Wyspany i najedzony, wrócił do rzeczywistości. – Już po
siedemnastej, za niedługo będziemy zaczynać.
Felix przytaknął, od razu wyglądając za okno. Przez drzewa przedzierały się
ostatnie promienie słońca, niebo przybrało lekko pomarańczowy odcień. Mieli
sporo czasu, ale wszystko wskazywało na to, że zmierzch jest coraz bliżej.
- Co robimy do tego czasu? – Cry zwrócił jego uwagę na siebie, widząc zmartwiony
wyraz twarzy kochanka. – Chcesz jeszcze pogrzebać w książkach, poukładać
ekwipunek…?
- Możemy sprawdzić plecaki, dobry pomysł – odparł, wyrywając się z zamyślenia.
– Race dajmy na górę, latarki weźmiemy do ręki, a broń… Cholera, nie damy rady
jednocześnie trzymać latarek i broni.
Zmarszczył brwi w skupieniu, próbując znaleźć rozwiązanie dla sytuacji. Gdyby
jeden z nich zajmował się dostarczaniem światła, a drugi walką, mieli jakieś
szanse na przeżycie. Problem był taki, że zawsze będą mieli słaby punkt,
miejsce całkowicie odsłonięte.
- Mam pomysł, ale potrzebuję go na tobie przetestować – Cry chwycił go za ramię
i Pewds aż podskoczył, wystraszony. Cry trzymał latarkę w jednej ręce, a w
drugiej linę. Blondyn natychmiast zrozumiał jaki jest plan i wyprostował rękę.
W kilku sprawnych ruchach Amerykanin obwiązał go sznurem i starannie zamocował
latarkę na jego ramieniu. Mimo wykonywanych przez Pewdiego gwałtownych ruchach,
urządzenie trzymało się dobrze. Wyglądało na to, że ta metoda jak najbardziej
się sprawdza.
- Jesteś geniuszem – nie mógł się powstrzymać od pocałowania swojego
wybawiciela. Cry odpowiedział na pocałunek i uśmiechnął się ciepło.
- Robię co mogę, żeby ci odjąć trochę ciężaru z barków. W przenośni i
dosłownie.
- No dobrze już, komediant się znalazł – odparł Pewds, zabierając się za
układanie rzeczy. – Odejmij też trochę sobie i ogarnij plecak.
- Tak jest, biorę się do roboty.
Starannie ułożył wyposażenie plecaka,
kładąc najmniej potrzebne rzeczy na sam spód, a wszystkie race na wierzch.
Pistolet włożył do osobnej, zewnętrznej kieszonki, by mieć do niego łatwy
dostęp w razie potrzeby. Mieli ograniczoną ilość nabojów, więc zostawiał to na
czarną godzinę, gdy nie będą już dawali rady bronić się kijem i łomem. Miał
tylko nadzieję, że ten moment nie nadejdzie zbyt szybko.
- Skończyłem – oświadczył, podchodząc do Cry’a. Chciał mu pomóc, ale wszystko
wskazywało na to, że on również kończył się pakować. – Możemy skorzystać z
ostatnich chwil spokoju, co ty na to?
- Przyda mi się trochę medytacji – przyznał brunet, zapinając torbę i podnosząc
się z ziemi. Uśmiechał się, ale Pewdie od razu zauważył, że jest zdenerwowany.
– Im bliżej do gry, tym bardziej się stresuję.
- Ja też – odparł, nie próbując nawet ukrywać swoich uczuć. Był na to zbyt
zmęczony. – Chcę się tobą nacieszyć, póki mogę. Mam nadzieję, że nam się uda,
ale…
- Ale nadzieja matką głupich – dokończył Cry. Pewds potwierdził skinieniem
głowy i westchnął głęboko. Chwycił ukochanego za dłoń i poprowadził go do okna,
pod którym następnie usiadł. Amerykanin dołączył do niego, siadając obok i
opierając się ciężko o drewnianą ścianę. Światło słońca padało na ziemię tuż
pod ich stopami i z każdą minutą, centymetr po centymetrze zmniejszała się jego
powierzchnia. Nie musieli nawet patrzeć na zegar; wystarczyło unieść wzrok by
ujrzeć, jaki kolor przyjmuje obecnie niebo.
- Boję się – wyszeptał Pewds po chwili, szczerze i bez pohamowań. Cry ujął go
za dłoń i ścisnął ją mocno.
- Ja też – odparł, również szeptem, jakby to była największa tajemnica. – Mam
czego. Ale trochę mi lepiej na duchu wiedząc, że ty też się boisz. Że stawimy
temu czoła razem.
- Oczywiście. Półżywi ze strachu, ale razem. Ja i ty.
Cry oparł się o jego ramię i
westchnął. Było słychać ulgę w jego głosie, kiedy znów przemówił:
- Kocham cię i nie mógłbym być szczęśliwszy niż w tej chwili.
Pewdie był trochę zaskoczony nagłym wyznaniem, ale nie potrafił powstrzymać
uśmiechu. Również oparł się o niego głową, czując się trochę, jakby stapiał się
z nim w jedno. Może to było trochę absurdalne, ale on także czuł się
szczęśliwy.
- Też cię kocham. Nie mogę się doczekać, aż będę mógł ci to powiedzieć w
rzeczywistości.
Cry zaśmiał się cicho, wzruszony. Odsunął się na chwilę, by pocałować kochanka
w policzek i ponownie położył się na nim. Światło sunęło po podłodze, niebo
było już różowe. Z otaczającego ich lasu słychać było tylko szum liści. Oni zaś
siedzieli obok siebie, ramię w ramię, głowa oparta o głowę, dłoń trzymająca
dłoń. Razem.
***
Nie mogło minąć więcej niż pół
godziny, gdy róż przerodził się w fiolet, a temperatura zaczęła powoli spadać.
Cry zapalił nawet światło w pokoju, powoli przestając widzieć w półmroku.
Chociaż pragnęli odkładać to w nieskończoność, obaj wiedzieli, że muszą się
zebrać i ruszyć w końcu w nieznane. Sprawdzili sprzęt po raz ostatni, Pewdie
pomógł przyjacielowi przywiązać latarkę i byli gotowi do wyjścia. Z ekwipunkiem
na plecach i bronią w dłoniach, patrzyli się na drzwi z oczekiwaniem, jakby
miały same się otworzyć i podjąć decyzję za nich. Cry przełknął ślinę i
spojrzał na Pewdiego.
- Komu w drogę, temu łom – próbował zażartować, ale w połowie zdania załamał mu
się głos i od razu było słychać, że jest absolutnie przerażony. Pewds i tak
prychnął pod nosem, trochę, by dodać mu odwagi, trochę, by pocieszyć siebie
samego. Miał wrażenie, że ta rozgrywka naprawdę była najgorszą jak do tej pory
– szli w nieznane i potwornie bali się tego, co napotkają po drodze. Resztę
gier przynajmniej kojarzyli, mniej lub bardziej znali zasady. Tej gry Pewdie
nie pamiętał zupełnie, mimo usilnych prób przypomnienia sobie. Byli zdani na
los.
Nim zdążył podjąć decyzję i ruszyć w
końcu do wyjścia, drzwi otworzyły się gwałtownie, wpuszczając do środka zimne
powietrze. Obaj gracze odskoczyli szybko, podnosząc broń w gotowości na atak.
Przez chwilę nic się nie działo; drzwi stały otworem, lekko kołysząc się w
zawiasach.
- Czy to po prostu sygnał, że mamy wyjść? – wymamrotał Szwed, rozglądając się
gwałtownie. Przywarli plecami do ściany i czekali, aż coś ich zaatakuje. – Gra
podjęła za nas decyzję i daje nam znać, że nie możemy tu być?
- Nie, głuptasie, chciałam was po prostu
odwiedzić – głos Alice rozległ się w pokoju, tym razem brzmiąc
trochę inaczej, pełniej, bliżej. – Życzyć
wam szczęścia.
-
Mam nadzieję, że nie zmieniasz nagle zasad – warknął Cry, chociaż brzmiał na
zdenerwowanego. – Skończymy tą grę i wrócimy do rzeczywistości.
- Oczywiście, kochaniutki, nie zrobiłabym
wam tego. Mogę być okrutna, ale dotrzymuję słowa. Zawsze. Przyszłam tu tylko
wyjaśnić parę spraw.
Nagle w progu chatki pojawiła się jakaś
postać. Była to niska, młoda dziewczyna; nie mogła mieć więcej niż dwadzieścia
lat. Miała porcelanowo bladą skórę, czarne włosy i jasne oczy. Ubrana była w
białą sukienkę i cienki, beżowy sweterek. Wyglądała… normalnie, jak przeciętna
nastolatka, z przyjaznym, lecz trochę nieśmiałym uśmiechem. Mimo zwyczajnego
wyglądu, Cry poczuł ciarki na sam jej widok. Pewds musiał mieć podobne uczucia,
bo cofnął się odruchowo, choć nie miał już gdzie.
- Ty jesteś Alice? – spytał w końcu blondyn, intensywnie wpatrując się w
dziewczynę. Jej twarz zupełnie nie pasowała do obrazu potwora, który stworzył w
swojej głowie. Kiedy jednak postać przed nim przemówiła, rozwiało to wszelkie
wątpliwości.
- Tak, miło was poznać tak… oficjalnie –
zaśmiała się cicho, jakby było w tym coś zabawnego. – Widzę, że jesteście dobrze przygotowani
do rozgrywki, bardzo mnie to cieszy. Pokładam w was duże nadzieje, tylko jednej
parze udało się przeżyć całą grę. Życzę wam poprawienia tych statystyk.
-
Czym jesteś? Dlaczego tak wyglądasz? – Cry zignorował jej wywód, zbyt
rozkojarzony pytaniami, na które od początku szukał odpowiedzi. – Jak działa
ten świat?
- Nie wiedziałam, że będę miała wywiad,
wyglądam tak niewyjściowo – udała, że poprawia włosy, wyraźnie sobie
z nimi igrając. – Chcesz
usłyszeć moją tragiczną historię? Proszę bardzo: Jestem bohaterką gry, którą
właśnie przechodzicie. Kiedyś byłam człowiekiem, żyłam sobie w waszym świecie i
miałam swoje problemy. Zginęłam w wypadku. Ojciec nie mógł się z tym pogodzić i
ku mojej pamięci postanowił stworzyć postać w grze wzorowaną na mnie. Nie
jestem prawdziwa, ale nie jestem fikcyjna. Istnieję w wymiarze pomiędzy, z
którego nie mogę uciec. Jestem tu uwięziona i potwornie się nudzę, dlatego się
tak bawię. Ojciec i matka byli moimi pierwszymi graczami, niestety, nie
przeżyli długo.
-
Nie czujesz żadnego współczucia? Czy to nie byli twoi rodzice? – krzyknął
Pewds, zszokowany i rozzłoszczony jej bezwzględnością. Dziewczyna odpowiedziała
znudzonym spojrzeniem, nim kontynuowała:
- To wina mojego ojca, że tu utknęłam.
Dusza jego córki nie zazna spokoju, została przemieniona w coś, co nie ma jej
dawnych cech charakteru ani moralności. Jestem nowym bytem, zniekształconym
przez to, jak zostałam przedstawiona w grze. Ale nie jestem też do końca
zwykłym tworem wyobraźni. Trochę prawdy, trochę kłamstwa i oto jestem. Nie czas
jednak na kryzysy emocjonalne – Alice westchnęła, rzucając
spojrzenie na granatowe niebo. – Macie
grę do przejścia i właśnie się zaczęła. Powodzenia i do zobaczenia o świcie.
Nim
zdążyli zapytać o coś więcej, jednym pstryknięciem palców sprawiła, że żarówka
przepaliła się i pogrążyła pomieszczenie w całkowitych ciemnościach. Rozległy
się dziwne pomruki i wycia, dom zatrzeszczał złowrogo. Alice rozpłynęła się,
zostawiając ich samych. Rozpoczęło się polowanie.
-----------------------------------------------------------------------------
Witam ponownie, tak jak obiecałam, kolejna część rozdziału dzisiaj (dwie minuty przed północą, ale ciiiii). Mam nadzieję, że ten fragment się wam spodoba! Wszelkie komentarze mile widziane, lubię wiedzieć, czy jeszcze potrafię pisać.
Wrócę z zakończeniem rozdziału dziesiątego 24.12, w Wigilię. Tymczasem...
Miłego czytania!
Brofist!
~Maru <3
Cieszę się, że mimo całego tego zamieszania z Cry'em dalej kontynuujesz tą piękna historię. Te ostatnie rozdziały tak mnie trzymają w napięciu, że niby wiem czego się po części spodziewać, ale z drugiej strony strasznie się boję co wyjdzie na koniec, że to będzie taka bomba prosto w serce, że zejdę na zawał
OdpowiedzUsuńXDD
Szkoda, że tak a długo znowu będziemy (o ile jeszcze ktoś to czyta) czekać na kolejny rozdział, ale zawsze się uśmiecham nawet po tak długim czasie kiedy już ten rozdział się pojawia
Fanfik jest oficjalnie skończony, wszystko jest napisane tylko bez korekty tego nie puszczę XD Ostatnie 1,5 miesiąca upłynęło mi pod znakiem pisania licencjatu, ale teraz mam trochę wolnego i do końca tygodnia powinnam wstawić pozostałe dwie części i dać wam w końcu spokój <3
UsuńAż mnie szokło jak zobaczyłam komentarz, naprawdę jestem pod wrażeniem że to nie popadło w zapomnienie! Dziękuję za stałe wsparcie, gdyby nie presja że czytelnicy nie poznają zakończenia to rzuciłabym to w cholerę dawno temu XD
No właśnie mnie coś tak tknęło żeby tutaj zajrzeć i patrze dwa rozdziały to się ucieszyłam, że mam co czytać xD ja zawsze mam gdzieś twój blog z tyłu głowy
UsuńCzekam na te rozdziały z niecierpliwością serio