Świat, w którym chcieliśmy żyć. Rozdział czwarty, część druga

***
     Pewdie wstał o dziewiątej i ze zdziwieniem stwierdził, że Cry nie leży w łóżku obok. Podniósł się powoli, ogarniając wzrokiem pokój. Amerykanin krzątał się po kuchni, mrucząc pod nosem jakąś piosenkę.
- Dzień dobry – Pewds przeciągnął się. – Obudziłeś się wcześniej ode mnie?
- Dzień dobry, wiesz, też czasami zdarza mi się wstać o normalnej porze – Cry nawet na niego nie spojrzał. – Pewnie dlatego, że zasnąłem wcześniej.
- Na pewno. Co na śniadanie? – Szwed zjawił się koło przyjaciela, zaglądając mu przez ramię. – Kanapki, hmm?
- Nic innego ci nie wymyślę. To nam zostało.
Pewdie nic nie odpowiedział, chwycił tylko ubranie i powędrował do łazienki, by nieco się ogarnąć. Gdy stamtąd wyszedł, na stole leżały już talerze z jedzeniem i kubki pełne gorącej kawy. Mężczyzna od razu zasiadł przy nim, jednak poczekał, aż Cry się do niego dosiądzie.
- Smacznego – powiedział Pewds z uśmiechem, zabierając się za jedzenie.
- Ty zmywasz – uprzejmie poinformował go Cry, także rozpoczynając posiłek.
Nie rozmawiali ze sobą prawie w ogóle podczas śniadania, przebiegło ono w milczeniu. Pewdie zaczął się nawet zastanawiać, dlaczego brunet był tak oschły. Nie pamiętał, żeby się kłócili czy żeby mówili sobie coś niemiłego. Może Cry był tylko podenerwowany nowym poziomem? A może rzeczywiście coś się stało?
- Stary, co jest? – Pewds nie wytrzymał. Musiał się dowiedzieć, czy to z jego winy. – Jesteś dość nieprzyjemny dzisiaj.
- To nic – okularnik westchnął, odgarniając włosy z twarzy. – Tylko… Pani Tinkle była tu rano, przyszła zaraz po tym, jak się obudziłem. Powiedziała, że ma dla nas jakieś rzeczy, że jak już będziemy gotowi do wyjścia, to mamy przyjść do jej pokoju oddać klucz i wtedy nam je przekaże… - zawahał się, niepewny, czy ma mówić dalej. Pewds spojrzał na niego wyczekująco, ciekaw tego, co chciał powiedzieć. – Chodzi mi o to, że zaczęła mówić coś o następnej grze, nie wiem, mruknęła tylko, że nam współczuje, ale skoro ostatniej parze się nie udało, to ktoś musi sobie z tym poradzić… Nieco się boję.
Pewdie pokiwał głową ze zrozumieniem. To nie brzmiało dobrze. Szczególnie część o poprzedniej parze. Im się nie udało. Więc skąd wiadomo, że on i Cry akurat dadzą sobie z tym radę? Dopiero teraz do Szweda dotarło, ilu ludzi musiało już zginąć. Pani Tinkle mówiła, że miewa gości od czasu do czasu. Na pewno zginęła ta dwójka, o której dowiedzieli się dzisiaj. A skoro było ich więcej…
- Don’t worry about it, Cry – uśmiechnął się, próbując dodać przyjacielowi nieco otuchy, chociaż sam był przygnębiony. – Damy radę. Nie ma rzeczy, której byśmy nie przeszli, o tym cię mogę zapewnić. Znajdziemy z tego jakieś wyjście.
- Jesteś pewien? – brunet spojrzał na niego z powątpiewaniem.
- Jeśli dasz z siebie wszystko, to tak, jestem pewien – Pewds zabrał swój, pusty już talerz i wstał od stołu. – Spakuj prowiant, sprawdź czy mamy wszystko i wynosimy się stąd. Im szybciej to przejdziemy…
-… tym szybciej będziemy w domu – dokończył Cry, podając mu talerz. – Mam nadzieję, że masz rację.
Pewdie uśmiechnął się, zabierając jego naczynia i idąc do zlewu. Po pół godzinie wszystko było już umyte, wytarte i spoczywało na półkach. Cry uporał się także z bagażami, jeszcze raz je przekopując, żeby upewnić się co do ich zawartości. Włożył do nich pudełka z jedzeniem i właściwie to byli już spakowani. Teraz wystarczyło tylko wyjść i udać się na kolejną przygodę…
Zabrali ekwipunek, spojrzeli tęsknie na przytulny pokoik, w którym spędzili ostatnie dwie noce, ze świadomością, że już tam nie wrócą. Cry zamknął dokładnie drzwi i z cichym westchnieniem zszedł na pierwsze piętro.
- Już jesteście! – wykrzyknęła Pani Tinkle, widząc ich w progu swojego mieszkania. Z ciepłym uśmiechem poleciła im wejść do środka. Zniknęła na chwilę w jednym z pomieszczeń, skąd wróciła z pudłem pełnym jakichś przedmiotów. Zaczęła je rozkładać na stole, mówiąc głośno i szybko, jak miała w zwyczaju.
- To wasz czwarty poziom, prawda? Cóż, to już prawie połowa drogi, gratuluję. To wielki sukces! Mam nadzieję, że dotrwacie do końca, jesteście bardzo uprzejmymi ludźmi, powinno być takich więcej… Do tej pory przeżyło chyba z osiem, dziewięć par, jeśli pamiętam dobrze. Znaczy, nie całych, pojedyncze osoby, całe pary może dwie przeżyły?
Cry przełknął ślinę, słysząc monolog staruszki. To brzmiało fatalnie. Nawet, jeśli brunet miał nadzieję, że może im się uda, w tym momencie był już  przekonany o własnej pomyłce. Nie było opcji, żeby mogli przeżyć do końca. Spojrzał na Pewdie’go. Był blady, ale twarz nie zdradzała żadnych oznak strachu czy smutku. Kompletnie niewzruszony patrzył na Panią Tinkle, która kontynuowała swoją wypowiedź:
- No, nieważne, nie to chciałam powiedzieć… Dzwoniła do mnie dzisiaj panienka Alice, ma dla was jakieś zlecenie. Nie wiem, czy to część czwartego poziomu, czy coś nowego, może jakiś wstęp, dodatkowe zadanie… Nie mój interes, to nie pytałam. Może musicie po prostu dokończyć pracę za poprzedników, niestety nie udało im się przeżyć. Przykra sprawa, ale nie można przecież zostawić tego bez opieki, to może być groźne dla reszty społeczeństwa! Proszę, to wam się przyda. Tu jest kamera i kilka baterii, tu macie potrzebne dokumenty, wejściówki, informacje… - wcisnęła przedmioty Pewdie’mu, ale gdy chciał dokładniej przejrzeć papiery, zatrzymała go. -  Otworzyć możecie dopiero na miejscu, taki jest wymóg. Więc niczego proszę nie czytać, zanim tam nie dotrzecie, zrozumiano? Cóż, to chyba wszystko, czego wam potrzeba, nic więcej Alice mi nie przekazała… Powodzenia!
Cry i Pewds stali na środku salonu, nieco zdezorientowani. Zajęło im chwilę, zanim przyjęli te wszystkie informacje do wiadomości i zanim Szwed zadał w końcu pytanie, na które odpowiedź była im najbardziej przydatna:
- Ale gdzie mamy tak właściwie jechać? Co jest naszym celem?
- To wy nic nie wiecie? – zdziwiła się staruszka. – Myślałam, że Alice was poinformowała. Trudno, nie lubię przekazywać złych wieści, ale jedziecie jako reporterzy do szpitala psychiatrycznego. Tego w Mount Massive.
- Szpital psychiatryczny w Mount Massive… - powtórzył Cry, próbując sobie przypomnieć, co to było za miejsce. Dotarło to do niego w ułamek sekundy. – Outlast.
Pewds pobladł, słysząc nazwę następnej gry. Z przerażeniem spojrzał pierw na Cry’a, a potem na Panią Tinkle.
- Niemożliwe… - powiedział łamiącym się głosem. – Błagam, nie tam…
- Takie dostałam zlecenie, nic nie poradzę – Pani Tinkle posmutniała. – Naprawdę mi przykro, chłopcy. Mam nadzieję, że jakoś dacie sobie radę.
- Tak, oczywiście – Cry uśmiechnął się słabo, czując zbliżającą się panikę. – Niech się pani nie martwi. Zaszliśmy daleko, zajdziemy jeszcze dalej… - głos zaczął mu się łamać, szybko zmienił więc temat. – Jak możemy się tam dostać? To jest gdzieś blisko?
- Nie, trochę drogi was czeka. Jak wyjdziecie z budynku i skręcicie w tą uliczkę zaraz obok, to dojdziecie do placyku. Stoi tam samochód, w środku jest mapa, na pewno jakoś tam dotrzecie – powiedziała staruszka, przekazując brunetowi kluczyki. – Naprawdę mi przykro, chłopcy.
- To niech Pani nie będzie – odparł Pewds, starając się udawać chociaż, że się nie martwi. – Dziękujemy bardzo za gościnę, niech Pani dba o siebie, dobrze?
- Ależ oczywiście! Wy także na siebie uważajcie, w porządku? – Pani Tinkle rzeczywiście była smutna, choć prawie w ogóle ich nie znała. – Miło było was poznać.
- Panią także. Mamy nadzieję spotkać więcej tak dobrych ludzi – Cry uśmiechnął się lekko, kierując się w stronę drzwi. – Do zobaczenia.
- Do widzenia! – krzyknęła staruszka, gdy byli już na schodach. Gracze pomachali jej na pożegnanie i udali się we wskazane przez nią miejsce.
Samochód nie był duży, właściwie był idealny na dwie osoby. Był dość stary, a marki nie dało się rozpoznać – przynajmniej nie była to żadna z tych powszechnie znanych. Pewdie wrzucił do bagażnika kamerę i dokumenty, a sam siadł po stronie kierowcy. Cry także wsiadł do samochodu, ale żaden z nich najwyraźniej nie miał zamiaru nigdzie jechać.
- Outlast to już chyba lekkie przegięcie. Do jasnej cholery, jak mamy to przeżyć? Już Bloody Trapland wydaje mi się łatwiejsze… - mruknął Pewds pod nosem, nerwowo bębniąc palcami w kierownicę. – Boję się, co będzie dalej. Silent Hill?
- Może będzie lżej…? W sumie, jakie straszne gry może jeszcze wymyśli- okay, dobra, jest ich całkiem sporo. Ale może jednak?
- Nie liczyłbym. To co, trzeba by było już jechać... Nie odwleczemy tego w czasie.
- Masz rację – Cry przytaknął, po czym wyciągnął mapę ze schowka. – Jedziemy.
Po piętnastu minutach pełnych milczenia wyjechali już poza miasteczko. Główna droga prowadziła ich w stronę gór, widocznych z daleka. Według mapy, gdzieś wśród nich powinien znajdować się cel ich podróży, co niestety oznaczało jakieś dobre cztery godziny jazdy. Cry włączył samochodowe radio, gdzie leciały jakieś mało znane, ale całkiem przyjemne piosenki. Odwrócił się do okna i obserwował teren. Na razie jechali przez jakieś pola. Tak przynajmniej myślał, bo nie mógł być pewien na sto procent – wszystko było przykryte śniegiem. Domów nie było tak wiele jak w miasteczku, ale jednak od czasu do czasu przy drodze stał jakiś dom lub chatka. Słońce grzało przyjemnie, więc Cry ułożył się wygodniej w fotelu i przymknął powieki. Starał się chociaż trochę wyluzować, żeby nie martwić się tak bardzo następną grą, ale coś mu nie wychodziło. Outlast to rzeczywiście nie była łatwa gra. Cry nie pamiętał jak dokładnie przebiegała rozgrywka, ale za to bardzo dokładnie mógł sobie przypomnieć, jak bardzo bał się, gdy któryś z potworów go gonił lub szukał po pokoju, gdy był schowany pod łóżkiem czy w szafce. Teraz będzie tylko trudniej. Jego postać przynajmniej była w dobrej kondycji, a Cry miał wątpliwości, czy da radę non stop biegać starając się nie trafić na jakieś monstrum.
- Nie przysypiaj – Pewds szturchnął go, nie odrywając wzroku od drogi. – Na razie mam prosto, ale potem będę potrzebował mapy, więc przydałaby się twoja pomoc.
- Nie przysypiam. Myślę.
- O, tego też nie rób. To nigdy dobrze ci nie wychodzi – blondyn uśmiechnął się złośliwie.
- Zamknij się – warknął Cry, niezbyt rozbawiony. – I lepiej mów za siebie.
- Dobra, stary, przepraszam. Jeez, nie sądziłem, że tak zareagujesz, tylko żartowałem, okay? – Pewdie podniósł ręce do góry, w obronnym geście. – Wyluzuj nieco.
- Jak? Za chwilę mam przekroczyć próg szpitala dla psychicznie chorych, który jest pełen mutantów i psycholi, a tak poza tym, to muszę to jeszcze przeżyć. Jestem cholernie wyluzowany – głos Cry’a stał się ostrzejszy.
- Hej, serio. Przepraszam. Po prostu nie myśl o tym na razie, okay?
- Nie wiem, czy dam radę. To tak jakby nie jest coś, o czym mógłbym zapomnieć.
- W porządku, ale sam wiesz, że zamartwianie nijak nam pomoże. Przeszliśmy już trzy poziomy, ten też przejdziemy. Uspokój się – Pewds odwrócił się do niego, na moment odrywając wzrok od ulicy. – Damy sobie radę?
Cry przez chwilę wpatrywał się w oczy blondyna, szukając w nich jakiejkolwiek oznaki zwątpienia, ale niczego takiego nie dostrzegł. Pewdie był śmiertelnie poważny i zdecydowany. Jakby naprawdę wierzył, że im się uda.
- Może damy…? – mruknął, niepewnie potakując. Nie pokładał w tym większych nadziei, ale wiedział, że panika rzeczywiście nie będzie ani trochę pomocna. – Damy sobie radę.
- Widzisz? – Szwed od razu rozpromienił się, znów patrząc się na drogę. – Jak chcesz, to potrafisz! Od razu lepiej – pogłośnił muzykę w samochodzie i zaczął wystukiwać melodię palcami. Cry uśmiechnął się, widząc uradowanego przyjaciela i wygodnie oparł się w swoim siedzeniu. Przynajmniej jeden z nich wierzył, że to się uda…
Jechali tak już godzinę i naprawdę zaczynało im się nudzić. Cry bez większego zainteresowania obserwował mapę i krajobraz wokół, a Pewds miał już po dziurki w nosie kierowania, szczególnie, że odkąd wyjechali, droga właściwie rzecz biorąc była wciąż prosta. Nawet widoki za oknem nie zmieniły się bardzo – co prawda nie było już widać domów i zagród, ale cały czas widzieli zaspy śniegu i tak właściwie to nic poza tym. Kiedy więc dojechali do lasu od razu przykuło to ich uwagę.
- Zmieniamy się? Mam dosyć – mruknął Pewds, zatrzymując się dokładnie przed rozwidleniem dróg. Wysiadł z samochodu i zaczął się rozciągać. Cry poszedł w jego ślady, zamykając za sobą drzwi samochodu.
- Jak dla mnie w porządku, mogę prowadzić – stwierdził, rozglądając się. – Wiesz może, gdzie jesteśmy?
- To ty masz mapę, sprawdź.
Według mapy droga do Szpitala Psychiatrycznego w Mount Massive prowadziła w prawo. Natomiast gdyby skręcili w lewo, dotarliby do jakiegoś małego miasteczka, które na mapie nosiło nazwę Arcadia Bay…
- Myślisz, że moglibyśmy nieco oszukać Alice? – spytał, pokazując blondynowi mapę. Pewds przyjrzał się jej dokładnie, a na jego twarzy zagościł uśmiech.
- Zawsze można spróbować, prawda? Na pewno nie może to być gorsze od Outlasta.
Cry zasiadł za kierownicą, czując nagły przypływ energii. To może się udać, czwarty rozdział zawsze może się zmienić. Skądś kojarzył nazwę tego miasta, ale nie mógł sobie przypomnieć skąd. To nie było jednak ważne, liczyło się tylko to, że nie będzie musiał spędzać czasu w tym przeklętym psychiatryku.
Nie jechali długo, pół godziny później zauważyli, że droga zrobiła się węższa i bardziej przejezdna, jakby była wiele razy używana. Znak obwieścił im, że Arcadia Bay znajdowało się bardzo niedaleko i że w przeciągu następnych piętnastu minut powinni się tam znaleźć. Cry nie potrafił ukryć zadowolenia. Cały czas uśmiechnięty, nucił coś pod nosem i starał się jechać jak najszybciej. Pewds był w tak samo dobrym nastroju, ale miał wątpliwości. To szło jakoś za łatwo… Jeśli Arcadia Bay nie było królestwem wszelkich koszmarów, to coś naprawdę musiało być nie tak. Wszelkie wątpliwości rozwiały się jednak, gdy na drodze pojawił się kolejny znak, gdzie nazwa miasta była przekreślona czerwoną farbą, a pod nią tą samą farbą wymalowane były słowa „Jedźcie dalej”.
- Cholera, coś jest nie tak – mruknął Cry, natychmiast tracąc swoje pozytywne nastawienie.
Rzeczywiście, po krótkim czasie wszystko stało się jasne. Droga stała się bardziej kręta, wyboista, a zza drzew widać było jakiś budynek. Gdy mężczyźni w końcu ujrzeli znak, nie mieli już jak zawrócić. Wielka tablica głosiła, że właśnie wjechali na teren Szpitala dla Psychicznie Chorych w Mount Massive.

***

Bez żadnego entuzjazmu zaparkowali przed główną bramą. Siedzieli przez chwilę w milczeniu, patrząc się na ogromny budynek za bramą. Cry czuł, że trzęsą mu się ręce i chociaż próbował się opanować, był bliski paniki. Pewdie także stracił swoje optymistyczne spojrzenie na sytuację i powstrzymywał się przed atakiem płaczu. Myśleli, że mogą oszukać Alice i w efekcie sami zostali przez nią oszukani. A w wyniku tego zginą teraz zabici przez psycholi.
- Mam tego dość. Nie będę siedział bezczynnie i się pogrążał – mruknął w końcu Cry, kładąc dłoń na klamce. – Idziemy tam i giniemy jak prawdziwi bohaterzy. Chociaż trochę szkoda, bo byłem w trakcie nagrywania nowej gry, trochę smutno, że fani nie zobaczą kolejnej części…
- Po twojej śmierci nawet nie będą wiedzieć, że kiedykolwiek istniałeś – przypomniał życzliwie Pewds, jednak otworzył drzwi samochodu. – Masz rację. Jeśli mamy zginąć, to i tak zginiemy. Prędzej czy później.
Wysiedli z samochodu, od razu czując chłód. Założyli kurtki i plecaki, zabrali dokumenty, kamerę, po czym skierowali się do budki strażniczej, która stała przy bramie. W środku znaleźli tylko komputer, niestety niedziałający, a przed nim kilka baterii. Cry zabrał je z biurka i ruszył w stronę bramy wejściowej. Pchnął ją, wchodząc na główną drogę prowadzącą do budynku. Ani on, ani Pewds nie odzywali się do siebie. Szli równym krokiem, zbliżając się do szpitala. Przeszli obok wielkich ciężarówek i czołgów, które stały przed drzwiami, nie oglądając się. Tak jak myśleli, drzwi były zamknięte i nie dało się ich otworzyć. Oznaczało to tyle, że gracze musieli znaleźć inną drogę…
- Chyba powinniśmy się wdrapać tam, potem wejść przez okno, kojarzysz coś? – mruknął Pewdie, wskazując lewe skrzydło budynku. Przy ścianie była postawiona jakaś konstrukcja, po której spokojnie można by się wspiąć.
- Racja. Chodźmy, nie mamy czasu do stracenia.
Ruszyli w lewo, docierając do metalowego stelażu. Musieli go tu zostawić robotnicy gdy budowali lub odnawiali budynek. Teraz okazało się, że jest to bardzo potrzebne. Rzeczywiście, na drugim piętrze okno było otwarte, wystarczyło się przez nie przecisnąć, a wcześniej się tam dostać… I nie spaść przy okazji.
Cry najwyraźniej nie miał z tym najmniejszego problemu – przepchnął się przed Pewds’a i zaczął wchodzić na drabinę, przy okazji testując jej wytrzymałość. Pewdie czekał, aż przyjaciel wejdzie, rozglądając się przy okazji. Odkąd tylko przekroczyli bramę, cały czas miał wrażenie, że ktoś ich obserwuje. Wmawiał sobie, że to nic więcej jak jego wyobraźnia, ale mimo tego wciąż nie czuł się bezpiecznie.
- Hej, wchodzisz? – Cry stał u szczytu drabiny i był już nieco zniecierpliwiony.
- Idę, uspokój się – mruknął, chwytając się jednego ze szczebli. – Nie masz wrażenia, że ktoś na nas patrzy? Znaczy, śledzi każdy nasz ruch?
- Przymknij się, bo zaraz zacznę mieć takie wrażenie – odparł brunet. – Jestem już mocno zeschizowany, nie dokładaj mi.
Pewds westchnął, stając niepewnie na podniszczonych deskach. Konstrukcja okazała się jednak wystarczająco dobra, by utrzymać ich dwóch, więc nie musiał się tym przejmować. Cry przeszedł przodem, do końca podestu i skręcił lewo.
- Trzeba będzie skoczyć – stwierdził, widząc, że w deskach jest spora dziura. – Może się uda.
Wziął rozbieg i bez problemu wylądował po drugiej stronie. Pewdie poszedł w jego ślady i chwilę później stanęli przed kolejnym problemem – żeby dostać się na drugie piętro, trzeba było się jakoś na nie wdrapać. Szwed wyminął Cry’a i ostrożnie wszedł na deski oparte o ściankę, by mieć większe szanse na dostanie się na górę. Podskoczył, chwycił się stalowej rury i podciągnął się, wchodząc na piętro. Niestety, podczas podskoku deski załamały mu się pod nogami.
- Dzięki, stary – Cry spojrzał na niego krytycznie, krzyżując ręce na piersi. – Co mam teraz zrobić?
- Dasz radę, nie dramatyzuj. Podskocz wysoko, złap się i wciągnij na górę, tyle masz do zrobienia. To chyba nie takie trudne?
- Łatwo ci mówić, już masz to za sobą – westchnął, zrezygnowany. - Dobra, spróbuję.
Stanął pod dziurą, przygotowując się do skoku. Wybił się, ale zabrakło mu kilku centymetrów, żeby chwycić się belki. Nie ważne ile razy próbował, wciąż była za daleko.
- No, niesamowicie inteligentny i lepszy od wszystkich Pewdiepie, co teraz? – spytał Cry ironicznie. Nie ma opcji, żeby udało mu się tam wskoczyć.
- Hej, nie moja wina, że masz słabą kondycję. Spróbuj jeszcze raz, pomogę ci wejść. Na trzy, skacz. Może uda mi się cię złapać.
Cry wybił się i Pewds chwycił go za nadgarstek, podciągając do góry. Był dosyć ciężki, więc Pewdie spiął mięśnie, starając się go przypadkiem nie puścić. Cry sięgnął drugą ręką, tak, by blondyn mógł go złapać. Pewds chwycił go za dłoń, pomagając sobie poprawieniem chwytu i wykorzystując całą swoją siłę wciągnął bruneta na górną platformę.
- Dzięki – wymamrotał Cry, podnosząc się z podłogi.
- Nie ma problemu. Tylko postaraj się schudnąć przed kolejnym razem.
Pewdie ruszył przodem po dwóch, dość wąskich deskach. Gdy widział ile dzieli go od ziemi, ogarniał go lęk wysokości, którego nigdy tak naprawdę nie miał. Szybko przez nie przeszedł, po czym skręcił w lewo, znajdując dokładnie takie same dwie deski. Wszedł na nie ostrożnie, rozkładając ramiona dla równowagi. Cry ruszył za nim powoli, trochę martwiąc się, czy Pewdie da radę. Jego obawy okazały się słuszne, bo w połowie drogi blondyn zachwiał się niebezpiecznie w prawo i Amerykanin musiał go chwycić za ramię, żeby nie spadł. Niestety, sam przez to stracił równowagę i musiał się mocno przechylić w lewo, żeby utrzymać się na desce. Kiedy już przestał czuć zawroty głowy, zdecydowanie popchnął Pewdie’go w przód, sprawiając, że mężczyzna w dwóch sekundach znalazł się na nieco bezpieczniejszym podłożu, czyli następnej platformie.
- Jeez, nie strasz mnie tak więcej, okay? – powiedział Cry, stając tuż obok niego – Myślałem, że zlecisz. Co gorsza, sam bym zleciał.
- Przepraszam. Niby nie mam lęku wysokości, ale… W praktyce chyba jednak mam.
Gracze rozejrzeli się, odkrywając, że stoją tuż pod celem ich wspinaczki – otworzonym na oścież oknem. Pierwszy wepchnął się przez nie Cry, a chwilę później wdrapał się tam także Pewds. Obaj mężczyźni stali teraz w jakimś zagraconym pokoju, dosyć zdewastowanym, oświetlonym jedynie słabym światłem lampy, zwisającej z sufitu. Jednak gdy tylko Pewdie zrobił jeden krok w przód, biorąc głęboki oddech, lampa zamigotała i zgasła, strzelając wkoło iskrami. Szwed jęknął cicho, spanikowany i cofnął się nieco.
- Oczywiście, że musiała się przepalić – mruknął, upewniając się, że Cry jest osobą, obok której stoi i do której mówi. – Nie wcześniej, tylko teraz. Teraz.
- Gra pozostanie grą, nic z tym nie zrobisz. Po prostu włącz kamerę, zanim coś nas zabije.
Pewds pospiesznie wyciągnął sprzęt z kieszeni kurtki i włączył tryb nocny. Pokój na ekranie kamery przybrał trupio zielony odcień. Cry przysunął się do Pewds'a, żeby widzieć ekran nagrywania i powoli ruszyli przed siebie, widząc rozwalone na ziemi regały i szafki, poniszczone fotele, kawałki szkła porozrzucane po pokoju i plamy krwi, brudzące wykładzinę na podłodze. Szybko przeszli pokój, dostając się w końcu do drzwi, które otworzyły się bez problemu. Rozejrzawszy się po korytarzu, który był zablokowany z obu stron przez jakieś regały, weszli ostrożnie do pokoju naprzeciw, tym razem już oświetlonego. Pewdie wyłączył kamerę, nie chcąc marnować baterii i ruszył przodem. Przeszedł zaledwie parę kroków, gdy nagle telewizor wiszący na ścianie włączył się, szumiąc głośno i jednocześnie doprowadzając graczy do małego zawału serca.
- Przestraszył nas pieprzony telewizor – powiedział Cry, starając się ochłonąć. – Zdecydowanie się starzejemy.
- Mów za siebie. Ja jestem młody i piękny, to ta gra jest do dupy – odparł Pewds, pomału idąc dalej. Po chwili zauważył, że Amerykanin za nim nie podąża, tylko stoi na środku, wyciągając spod kurtki niebieską teczkę.
- Przypomniało mi się, że dostaliśmy dokumenty od Alice. Mieliśmy je przeczytać dopiero, jak wejdziemy do środka, więc może…? – pomachał jakąś kartką, po czym przybliżył ją do oczu. Niestety, słabe światło żarówki i śnieżącego się ekranu telewizora nie wystarczyły, by Cry był w stanie cokolwiek przeczytać, więc przekazał dokument przyjacielowi.

IV. Przyjaźń
Silne więzy przyjaźni pomogą wam przejść
      Przez opuszczonego szpitala korytarzy sieć
      To miejsce musicie opuścić bez pomocy, sami
      Więc biegnijcie, kryjcie się lub dajcie się zabić.

Wasza droga
~Alice

- Klasyczny wierszyk na rozpoczęcie, nic nowego – mruknął Pewds, gdy tylko skończył czytać treść na głos. – Możemy iść dalej.
Nagle twarz Cry’a wykrzywił grymas bólu i mężczyzna jęknął cicho, opierając się o ścianę, zaciskając mocno zęby – widać to było po napiętych mięśniach twarzy. Pewdie w dwóch krokach podszedł do niego i chwycił go za ramię.
- Stary, wszystko w porządku? Cry, mów do mnie…
- Tylko… wyżyna mi napis… na plecach – wycedził, nie otwierając oczu. – Dam… radę…
Kulił się jeszcze przez chwilę. Chociaż Pewds wiedział, że to nic groźnego, nie mógł nic poradzić na to, że martwił się trochę widząc cierpienie przyjaciela. Po chwili jednak ból ustąpił i Cry trzymał się ściany tylko po to, żeby nie upaść. Jego oddech był ciężki, ale na jego twarzy wymalowana była ulga.
- Już okay. Dzięki za troskę – wymamrotał, odpychając się od ściany. – Chodźmy.
Pewdie spojrzał na niego niepewnie, ale nie zatrzymał go i grzecznie podążył za nim, by przeszukać pokój.
Okazało się, że w pokoju nie było żadnych ważnych dokumentów czy chociażby kilku baterii – były za to drzwi, które prowadziły do korytarza. Mężczyźni przeszli korytarzem powoli, dokładnie obserwując otoczenie. Przecisnęli się między szafkami, stojącymi w połowie przejścia i otworzyli pierwsze drzwi po lewej. Po dokładnym przeszukaniu pokoju znaleźli tylko baterię. Za to w następnym pomieszczeniu, znajdującym się zaraz obok poprzedniego, znaleźli teczkę z jakimiś dokumentami. Cry przeczytał je szybko – były to akta jednego z pacjentów, kogoś o przezwisku „Billy”. Nie wydało mu się to szczególnie interesujące, ale mimo wszystko schował dokumenty do plecaka.
Korytarz kończył się szklanymi drzwiami, ale przed nimi, po obu stronach były jakieś pomieszczenia. Gdy Cry podszedł bliżej drzwi po lewej, zauważył, że jest to łazienka. Drzwi do niej były uchylone, lecz gdy mężczyzna chciał chwycić za klamkę, ktoś po drugiej stronie je zamknął. Brunet odskoczył, przestraszony. Spojrzał się na Pewds’a.
- Ktoś tam jest – poinformował go półgłosem i znacznie odsunął się od drzwi. – Po prostu chodźmy dalej…
- Nie przeginaj, może to tylko przeciąg – zbagatelizował Szwed, chwytając za klamkę. – Sprawdźmy chociaż, czy ją zamknięte.
Zanim Cry zdążył go zatrzymać, albo chociaż zaprotestować, Pewdie szarpnął mocno, ale drzwi pozostały zatrzaśnięte.
- Oszalałeś?! Co jeśli to nie byłby przeciąg i drzwi byłyby otwarte? – Cry spojrzał na niego z przerażeniem.
- Zluzuj stary, nic się nie stało. Po prostu chodźmy dalej.
Blondyn wyminął go, kompletnie niewzruszony. Cry zacisnął zęby, wkurzony i podążył za nim. Weszli do drugiego pokoju, gdzie zastali jakieś automaty z napojami, stolik i parę szafek w komplecie ze zlewem. Najbardziej w oczy rzucały się wielka deska, być może jakiś fragment szafki lub blat stołu, która leżała zakrwawiona na ziemi, oparta o krzesła i inne meble, wykonane z metalu. Była przechylona i łatwo było się domyśleć, że ktoś użył jej, by dostać się do szybu wentylacyjnego, który znajdował się przy suficie. Cry zajęty był przeszukiwaniem szafek. Na kuchennym blacie po lewej znalazł baterię. Odwrócił się do przyjaciela, by pokazać mu swoją zdobycz, ale zobaczył tylko jego nogi, wystające z otworu w wentylacji.
- Stary, co ty wyprawiasz? – krzyknął, wdrapując się na deskę.
- Tylko tędy możemy przejść dalej, więc właśnie to robię – padła odpowiedź. – Dalej, wskakuj na górę! Ale najpierw podaj mi swój plecak, będziesz go pchał przed sobą.
Cry pokręcił głową z niedowierzaniem, ale ściągnął plecak i przecisnął go przez wąskie wejście. Chwilę później podskoczył, chwytając się krawędzi otworu i wgramolił się do wnętrza kanału wentylacyjnego. Było okropnie ciasno i ciężko się było poruszać, ale nie miał wyjścia, musiał się tędy przedostać. Na końcu przejścia widać było światło, Pewds podążył więc w tamtym kierunku. Nie doszli nawet do połowy, gdy nagle blondyn zatrzymał się, spoglądając w lewo, na kratkę. Widać było przez nią jak jakaś postać wbiega do pokoju, robi coś przez ułamek sekundy, po czym wybiega, trzaskając drzwiami. Pewdie leżał przez chwilę nieruchomo, a gdy już był pewien, że na razie nic mu nie grozi, ponowił czołganie się przez szyb.
- Czemu się zatrzymałeś? – spytał Cry, nieco zdezorientowany.
- Wydawało mi się, że coś widziałem. Nie ważne, to tylko moja wyobraźnia – skłamał, nie chcąc go martwić. Przesunął się do końca kanału i zeskoczył na dół. Po chwili koło niego wylądował plecak Cry’a, a zaraz potem sam jego właściciel.
Znajdowali się teraz w dość szerokim, jasnym korytarzu. Światło padało przez wielkie okna, które zastępowały jedną ze ścian. Po lewej były drzwi, oczywiście zamknięte, a po prawej korytarz, niestety zagracony przez jakieś półki. W teorii mogliby tamtędy przejść, ale porzucona szafa sprawiała wrażenie, jakby za chwilę miała spaść im na kark, więc woleli nie ryzykować, przynajmniej póki nie upewnią się, że nie ma żadnej innej opcji.
- Patrz tutaj! – Cry próbował dojrzeć coś zza matowych szyb okien i skinął na Pewdie’go ręką. Za szybą widać było ogromny hol, pewnie coś w rodzaju recepcji lub centrum bezpieczeństwa, nad którym wisiał piękny żyrandol – to on dawał takie światło. Nie było tam widać żywej duszy. – Myślę, że moglibyśmy wyjść tędy. Widzisz? Tam są drzwi.
- Wiesz, w oryginalnej grze to nie było takie łatwe – odparł Pewds, z wyraźnym zwątpieniem w głosie. – Na pewno coś nam pokrzyżuje plany.
- W przeciwieństwie do fabuły gry, teraz jest dwóch „dziennikarzy”. Mamy całe 50% szans więcej na to, że przynajmniej jeden z nas wydostanie się stąd. Po prostu musisz w to uwierzyć
Pewds nie odpowiedział. Rozejrzał się po korytarzu i zauważył, że zaraz koło rozwalonych mebli, które zagradzały im drogę, znajdują się drzwi z tabliczką, która informowała, że te oto drzwi prowadzą do biblioteki. Pewdie pociągnął Cry’a za rękaw, wskazując mu drzwi do biblioteki.
- Myślę, że warto to przeszukać – stwierdził, kładąc dłoń na klamce.
- Pamiętasz chociaż, co tam było?
- Szczerze mówiąc, z tej gry pamiętam głównie zakończenie i może parę momentów gdzieś tam po drodze… Nic nam nie będzie, spokojnie – odparł, zdecydowanie otwierając drzwi.
Prawie dostał zawału, gdy nagle pojawiły się przed nim zakrwawione zwłoki jakiegoś mężczyzny, zwisające z sufitu. Pewds cofnął się, przerażony, wpadając na Cry’a i przewracając ich obu. Przez chwilę siedzieli na ziemi próbując złapać oddech. Cry wyglądał na równie przerażonego, co Pewdie. Kiedy już nieco ochłonął, odsunął się od Szweda i wstał powoli.
- Pewds?
- Tak? – odparł, nieco zszokowany.
- Wal się. Mówiłeś, że nic nam nie będzie, debilu.
- Przestań mnie obrażać, nie wiedziałem, że to się wydarzy. Jakbyś nie zauważył, jestem równie zaskoczony, co ty – warknął blondyn, jednak bez żadnego przekonania. Podniósł się z ziemi i ostrożnie zajrzał do przeklętego pomieszczenia. Mężczyzna, który nagle spadł, leżał teraz na podłodze. Pewdie był pewien, że zanim zleciał na dół, światło było zapalone – teraz jednak w bibliotece panowały kompletne ciemności. Gracz wyciągnął więc kamerę, ponownie ustawiając ją  na tryb nocny i skinął na Cry’a. Idąc ramię w ramię, wkroczyli do pokoju.
Pierwsze co rzuciło im się w oczy, to kolejne ciało, zwisające do góry nogami. Nie miało głowy, a zaraz pod nim znajdowała się plama krwi. Cry przełknął ślinę, jednak szedł dalej. Teoretycznie rzecz biorąc, poza plamami krwi i kilkoma ciałami, wyglądało to jak zwykła biblioteka. Gracze szli wzdłuż półek zapełnionych książkami, skręcili w lewo i biblioteka nagle przestała ją przypominać. Książki stały obok dziwnych słoików z niezidentyfikowaną, albo co gorsza, zidentyfikowaną zawartością. Kiedy skręcili znowu, zobaczyli, że szafki były teraz zajmowane przez większą ilość tych słoików oraz przez odcięte głowy ludzkie. Mężczyźni poczuli się mniej pewnie, szczególnie, że na środku zobaczyli kolejną zakrwawioną osobę. Tym razem nie wisiała, tylko była przebita przez coś w rodzaju wielkiej, stalowej belki i swoją głowę wciąż miała przytwierdzoną do tułowia. Gdy tylko podeszli bliżej, postać wyciągnęła do nich rękę, krzycząc w rozpaczy:
- Oni nas zabili. Wydostali się. The Variants.
Pewds odsunął się, zaskoczony. Był przekonany, że mężczyzna był całkowicie martwy, tym czasem miał jeszcze siłę, by mówić.
- Oddycha, może będziemy w stanie go jakoś opatrzyć, uratować…? – Cry zwrócił się do przyjaciela, zszokowany.
- Nie! Słuchajcie. Z nimi nie można walczyć. Musicie się ukryć – kontynuował ranny, uciszając Amerykanina skutecznie. – Można odblokować główne drzwi w Centrum Kontroli Bezpieczeństwa. Musicie spieprzać z tego okropnego miejsca.
Cry chciał podejść do niego, spróbować mu jednak pomóc, lecz nagle mężczyzna zamilkł i przestał się ruszać. Po chwili Cry miał już pewność, że było za późno – teraz miał przed sobą tylko martwe, przebite na wskroś ciało. Nagle poczuł, że ktoś chwyta go za ramię.
- Nie ma sensu tu siedzieć. Nie uratujemy go już – powiedział Pewds smutnym tonem i delikatnie pociągnął przyjaciela za rękę. – Jedyne, co możemy dla niego teraz zrobić, to wydostać się stąd.
Cry skinął głową i powlókł się za przyjacielem, starając się nie zwracać wielkiej uwagi na otaczające go ze wszystkich stron głowy. Wkrótce dotarli do drzwi i wyszli na korytarz.
Ledwie wyjrzeli na zewnątrz, Pewds zobaczył, że za zakrętem ktoś idzie. Natychmiast schował się w pokoju, dając znak Cry’owi, że powinien zrobić to samo.
- Co się dzieje? – brunet był nieco zmartwiony. Wyjrzał na korytarz, ale nic tam nie zobaczył.
- Ktoś tamtędy szedł, serio. Przyrzekam na wszystko, nie przewidziało mi się.
- Ale tam niczego nie ma. Nawet jeśli ktoś przechodził, już go tam nie ma.
- Na pewno? – Pewdie wychylił się nieco, a gdy już się upewnił, odetchnął z ulgą. – Okay, rzeczywiście musiał już sobie pójść. Wybacz. Spanikowałem.
- Lepiej, żebyś panikował, niż żeby coś nas dorwało – pocieszył go Cry i pomógł mu wstać z ziemi. Ostrożnie ruszyli przez korytarz. Kończył się on zabarykadowanym deskami wyjściem, ale także rozwidlał się na mniejszy korytarz po prawej i nieco szerszy, zawalony meblami korytarz po lewej. Gracze ruszyli w prawo i znów musieli skorzystać z kamery, żeby zobaczyć cokolwiek. Na końcu korytarzyka były dwa pomieszczenia: to po lewej okazało się zamknięte, ale pokój naprzeciw – łazienka – był do ich użytku. Prawie. Gdy weszli do środka, znaleźli tam pęknięte lustro nad zlewem, niedziałającą suszarkę do rąk i ubikację… wypełnioną krwią, z której wystawała ludzka ręka. Cry skrzywił się na ten widok, za to Pewds podszedł, by bliżej się jej przyjrzeć.
- Mam idiotyczną ochotę przybić jej piątkę – Pewdie z uśmiechem spojrzał na odciętą dłoń, a potem na Cry’a. – Gdyby tylko nie była taka brudna…
- Boże, jesteś okropny. Jesteś jakimś cholernym psychopatą, prawda? – odparł Cry, ale zaśmiał się po nosem. – Chodź już, bo za chwilę wcielisz swój chory plan w życie.
Pewds opuścił pokój, jednak nie przestał się uśmiechać.
- Ej, żartowałem sobie. Gdyby nie ty, serio przybiłbym jej piątkę. High-five!
Cry szturchnął go w bok, wychodząc z korytarzyka. Teraz jedyna droga prowadziła prosto, ale gracze mieli lekkie wątpliwości, czy na pewno chcą tędy iść.
- Czy mi się wydaje, czy jeśli przejdziemy między tymi szafkami – Pewds wskazał meble ustawione na środku korytarza – to zaatakuje nas jeden z tych potworów? Wiesz, ten gruby ze zmasakrowaną twarzą?
- Wiesz, też mam takie wrażenie… Ten fragment akurat pamiętam.
- To co teraz? Nie mamy za bardzo żadnego innego wyjścia.
- Może gdybyśmy próbowali wrócić po własnych śladach to by się udało stąd uciec? Nikt nie powiedział, że musimy przechodzić całą grę, a tak w teorii to nic nam nie stoi na przeszkodzie, by po prostu zwiać – zasugerował Cry, niepewnie.
- Wiesz, to może nawet wypalić! Znaczy, jeśli nie, to się wrócimy jeszcze raz i zrobimy co trzeba. Spróbować zawsze warto…
- To był najlepszy pomysł, jaki kiedykolwiek miałem – uśmiechnął się Cry i radosnym krokiem zaczął iść z powrotem do biblioteki. Pewds  stał przez chwilę, patrząc się jeszcze, czy przypadkiem gruby potwór za nimi nie idzie lub nie chowa się gdzieś, przygotowany do ataku. Jednak nikogo nie widział, wzruszył więc ramionami i odwrócił się, by podążyć za Cry’em. Przyjaciela nigdzie nie było. Cóż, może poszedł przodem…?
Pewdie ruszył tam, gdzie przed chwilą poszedł Cry, lecz nagle usłyszał jego krzyk. Amerykanin wybiegł z biblioteki, przerażony. Gdy tylko zobaczył Szweda, wrzasnął:
- Pewds, uciekaj! Szybko!
Nie musiał tłumaczyć dlaczego. Potwór, którego wcześniej widział Pewdie i na którego tak bardzo uważał, biegł właśnie za Cry’em. Blondyn zaczął biec, oglądając się za siebie. Mimo wielkiej masy, monstrum nie potrzebowało wiele czasu, by dogonić Cry’a. Mężczyzna znalazł się nagle dwa metry nad ziemią, gdy potwór podniósł go do góry. Mimo tego, że Cry próbował wyrwać się z jego uścisku, wszystkie starania były na marne.
- Co tak stoisz, idioto! UCIEKAJ! – zdążył wrzasnąć, zanim potwór rzucił jego ciałem przez okno.
Pewds był przerażony, ale posłuchał przyjaciela – ruszył biegiem w stronę szafek i zaczął się przez nie przeciskać. Da radę, da radę, jeszcze tylko chwilę… Jeśli przejdzie na drugą stronę korytarza, ten grubas nie będzie go już gonił. Jeszcze trochę…
- Mała świnko.
Pewdie zamarł, słysząc niski, warczący głos potwora. Silna sylwetka monstrum, które pewnie kiedyś było człowiekiem, była przerażająca. Najbardziej przerażała twarz – szerokie usta bez warg, za to z dwoma rzędami ostrych zębów, głęboko osadzone, małe oczy, całość pokryta zakrzepłą krwią.
Potwór bez chwili zastanowienia chwycił go za ubranie i miotając nim niczym zwykłą szmacianą lalką cisnął nim przez jedno z okien. Pewds zobaczył tylko kawałki szkła, które leciały wraz z nim oraz niknącą w dali postać stwora. Chwilę później tępy ból w głowie zawiadomił go, że przed momentem zderzył się z ziemią, a czarny obraz, że właśnie stracił przytomność.

***

Nie wiedział, ile czasu minęło, odkąd spadł na ziemię. Z trudem obrócił się i ujrzał Pewdie’go, który leżał tuż obok. Chciał sprawdzić, czy przyjacielowi nic nie jest, ale ból rozlewający się po jego ciele uniemożliwił mu jakikolwiek bardziej złożony ruch. Cry leżał więc, pół przytomny i otępiały, patrząc się w przestrzeń. Płuca wołały o więcej powietrza, kręgosłup o rehabilitację, a głowa postanowiła zaprotestować rzucaniu nią o podłogę, co zasygnalizowała przeszywającym bólem. Resztę brunet pamiętał jak przez mgłę. Jedyne rzeczy, jakie pozostały w jego pamięci, zanim ponownie stracił przytomność, były spokojnym głosem, hukiem strzału i zapachem krwi.

***

Pewds otworzył oczy, jednak natychmiast je zamknął, rażony światłem żyrandolu nad nim. Pamiętał, że potwór wyrzucił go przez okno, pamiętał jak upadał, pamiętał, jaki czuł ból. Zresztą bólu nadal się  nie pozbył. Szczęśliwie plecak wciąż miał na sobie, więc upadł na niego i chyba sobie nic nie złamał, ale i tak bolało jak cholera. Próbując złapać oddech i nie zwymiotować, delikatnie obrócił głowę nieco bardziej w lewo, żeby chociaż trochę się rozejrzeć. Leżał gdzieś w holu, który widzieli z Cry’em z górnego piętra. Kątem oka dostrzegł jakieś ciała, martwe i zakrwawione. Obrócił się więc w drugą stronę, by sprawdzić co z jego przyjacielem. Zobaczył grymas bólu na jego twarzy i musiał przyznać, że wywołało to u niego poczucie ulgi – miał pewność, że Cry żyje. Chciał podczołgać się bliżej przyjaciela, ale jego uwaga została odwrócona czyimś głosem. Pewdie szybko zidentyfikował mówcę, był to jakiś mężczyzna, o zapadniętych oczach i bez włosów, jednak nie wyglądał na potwora. Wyglądał na księdza. Szwed starał sobie przypomnieć, o co z nim chodziło, ale w stanie, w którym się znajdował nie za bardzo był w stanie myśleć. Mężczyzna świecił latarką prosto w jego oczy i mówił:
- A kim ty jesteś…?
Pewds chciał się przedstawić, ale mógł wydać z siebie tylko żałosny jęk błagania. Ksiądz natomiast sięgnął po kamerę i sprawdził jej zawartość. Gdy skończył, wzniósł oczy ku górze i powiedział, wyraźnie zachwycony
- Ro-rozumiem. Litościwy Boże, zesłałeś mi apostoła. Strzeż swego życia, synu, zostałeś wezwany.
Wyciągnął rękę w stronę twarzy Pewdie’go. Chciał się odsunąć, jednak jego ciało było bezwładne.

I w tym momencie zdarzyło się coś niespodziewanego: Pewds usłyszał dwukrotny dźwięk strzału z pistoletu. Oba strzały były celne – krew trysnęła ze skroni tajemniczego mężczyzny, a on padł na ziemię, bez chociażby nikłego śladu dawnego życia. Blondyn otworzył szerzej oczy, zszokowany. Zanim zdążył zlokalizować sprawcę, mdły zapach krwi uderzył w jego nozdrza, a światło znów wydało mu się jaśniejsze, dopełniając wszystkiego i ponownie pozbawiając go przytomności.
---------------------------------------------------------------------------------------------------

Witam wszystkich. Tak, jestem leniwą kulką. Tak, wiem, że czekaliście. Przepraszam. Egzaminy gimnazjalne mnie trochę zmogły, ale Maru wraca do gry. Rozdział jest jaki jest, bo przeżywam kryzys i wciąż chcę wszystko usunąć z komputera i rzucić pisanie na zawsze. Ale wiem, że będę żałować tego bardziej, niż czegokolwiek innego w moim życiu, więc oto jestem. Złe bo złe, ale coś tam jest. Przynajmniej dobry cliffhanger na końcu, to chyba jedyny moment, który mi się spodobał.
Jestem teraz w górach, więc nie za bardzo mam dostęp do internetu - to, że ten post został opublikowany, jest istnym cudem. A tak na serio, to mogę z neta korzystać, o ile nie ściągam muzyki lub filmów, co niestety oznacza zero YouTube. Napisałam to tylko i wyłącznie dzięki filmikom, które ściągnęłam na komputer - problem w tym, że ściągnęłam je bez dźwięku. Nie przyzwyczajajcie się więc do tego, w najbliższych dniach zobaczę sobie z dźwiękiem oba gejmpleje i jeszcze trochę pododaję do tego rozdziału. Niewiele, ale jednak :)

No to przypisy, których będzie więcej potem:
1. Arcadia Bay - oczko w stronę fanów Life is Strange. Mam obsesję na punkcie tej pięknej gry i mnie po prostu podkusiło :D
2. "Więc biegnijcie, kryjcie się lub dajcie się zabić" - inspirowane wstępem do gry, którego ostatnie zdanie brzmi "Your only choices are to run, hide or die".
3. "The Variants". Nie mogłam wyobrazić sobie dobrego tłumaczenia, więc wolałam zostawić. Po polsku znaczy to tyle co "Warianty" albo "Odmienni"
4. Wszystkie wypowiedzi postaci z gry, były wzięte z oryginału i przetłumaczone. Pewnie Outlast ma polską wersję, ale nie za bardzo mam jak ją sprawdzić, więc przetłumaczyłam żywcem.

I to w sumie tyle. Dziękuję za uwagę xD
Napiszę coś więcej jutro.

Brofist!
~Maru <3

Komentarze

  1. NOSZ KURDE WRESZCIE!!!! Będę mogła teraz świętować :") MARU WRZUCIŁA W KOŃCU ROZDZIAŁ, NIESAMOWITE!!! <3 Cudowne, jak zawsze. Jaram się jak głupia :D Zwłaszcza, że Outlast <3 aww~!
    Trochę creepy, nie ma co. Wyszło ci xD Nieźle mnie zaskoczyła koniec, kompletnie się tego nie spodziewałam xD
    Arcadia Bay - musiałaś, prawda? XD aż sobie wyobraziłam jak Cry i Pewdie miast jechać do szpitala, jadą do radosnego miasteczka, gdzie lada chwila ma pierdolnąć tornadem i takie yolo i troll face xD
    Skisłam, kiedy Pewdie powiedział o tej zakrwawionej ręce "mam ochotę jej przybić piątkę" XDDDD wtedy akurat wyobraziłam sobie mnie i ciebie, kiedy stoisz za mną i pokręcasz głową z miną "otaczają mnie kretyni" XD

    Rozdział piękny, kocham cię i czekam na więcej!!! ;3 xD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zaplon niesamowity. Bedziesz musiala wybaczyc mi brak polskich znakow, bo pisze z Czechow xD
      Dobrze ze creepy, bo nie za bardzo tego czuje. Welp, chyba musze uwierzyc w moje sily xD
      Musialam. Jak nie wyjdzie przynajmniej zwiastun w przeciagu 2 dni, to sobie chyba cos zrobie. ARGHHHHH ;__;
      Pisz Kasurowego Outlasta, bo to bedzie epickie. Can't wait <3
      Wiem, ze mnie kochasz, juz to mowilas xD Dziekuje <3

      Usuń
  2. Czekałam, czekałam i się doczekałam i znowu będę musiała czekać ;_;
    Moment gdy PewDie chciał przybić piątkę dłoni wystającej z kibla mnie rozwalił XD

    Czekam z niecierpliwością na dalszy ciąg *-*

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie spodziewałam się takiej końcówki. Kto strzelił? :'( Muszę wiedzieć...! Albo jednak nie. Poczekam i chcę mieć niespodziankę. Tak czy inaczej, czekam na kolejny rozdział, który, w miarę możliwości, niech pojawi się nieco szybciej!
    Tak BTW, egzaminy gimnazjalne naprawdę męczą! Ja po próbnych miałam ochotę spalić wszystkie podręczniki, a szczególnie fizykę.
    Brofist!

    OdpowiedzUsuń
  4. Jeeeej wreszcie *^* <3 Outlast <3 Jeny jak się ciesze xd Ten moment z High-five - bezcenny x3 Arcadia Bay ^^ Czekam na dalszy ciąg :3

    OdpowiedzUsuń
  5. Świetny blog, świetny rozdział *^* <3
    Patrząc na daty dodawania poprzednich rozdziałów, jestem zmuszona spytać kiedy kolejny?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za miłe słowa <3
      Mądrze, że patrzysz na daty, przynajmniej jakoś sobie możesz odmierzyć czas xD
      Jestem właśnie w trakcie pisania, jeśli dzisiaj uda mi się napisać jeszcze z dwie, trzy strony i jutro jeszcze coś skrobnąć, to być może nawet jutro. Przynajmniej bardzo bym chciała, bo w niedzielę wyjeżdżam i nie będzie mnie przez tydzień, a nie chcę, żebyście musieli czekać. Tak więc postaram się to wstawić jutro, chociażby sekundę przed północą, trzymaj kciuki, żeby mi wyszło :D

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty