Świat, w którym chcieliśmy żyć. Rozdział piąty, część czwarta.

***
Pewds zupełnie nie rozumiał tego, czego był właśnie świadkiem. Kompletnie zszokowany patrzył się, jak Cry, zręcznie obracając nóż w dłoni, rzuca się na swoich wrogów, śmiejąc się szaleńczo. Jeszcze przed chwilą leżał prawie martwy na ziemi, a jego stan pogarszał się z każdym kolejnym atakiem potworów, aż nagle w ułamku sekundy… Pewdie wciąż miał przed oczami niewyraźne nagranie z Mount Massive Asylum, na którym ojciec Martin ginie z ręki Cry’a, gdy ten ma napad takiego szału, ale nigdy do niego nie dotarło, że to naprawdę miało miejsce. Jego umysł blokował tą informację zręcznie i w efekcie traktował ją trochę jak jakieś wymyślone, nierealne zdarzenie. To, co działo się teraz przed nim, było jednak jak najbardziej prawdziwe. Pewdie załzawionymi, zamglonymi oczami obserwował rozmazaną sylwetkę przyjaciela, odznaczającą się śnieżną bielą na ciemnym tle skał i drzew. Jedno cięcie, drugie cięcie. Wydawało się, że potwory nie są w stanie nawet drasnąć bruneta, gdy ten zręcznie zmieniał swą pozycję oraz wrogów, atakując ich z różnych stron. Jedno czarne monstrum zmieniło się w oleistą plamę już po paru obrażeniach, drugie po chwili do niego dołączyło, zostawiając po sobie mieniące się róże. Rozniesienie latających śrubek było już tylko czystą formalnością – nie minęło nawet pół minuty, gdy resztki metalu upadły przed Cry’em, nie stanowiąc już żadnego niebezpieczeństwa.
- Cry? – powiedział Pewds łamiącym się głosem, bardzo powoli podchodząc do drugiego gracza, który pokryty krwią stał na środku dawnego pola walki i oddychał ciężko. Uśmiech nie znikał z jego twarzy i maski, a momentami z jego ust dochodził nawet cichy chichot, urywany i przerażający. Amerykanin podniósł wzrok na dźwięk swojego imienia i spojrzał na Pewdie’go nieprzytomnie. Powoli ruszył w kierunku czerwonej róży, a gdy już ją zebrał, poszedł po drugą, nie zdejmując jednak swego spojrzenia z przyjaciela.
- Widzisz? – jego głos zabrzmiał bardzo nienaturalnie i bardzo niepokojąco, z wyraźną nutą szaleństwa w najczystszej postaci. – Obiecałem ci, że ich zabiję. Nic ci już nie grozi.
Zanim Pewds zdążył odpowiedzieć na te słowa, Cry dotknął drugiej róży i niemalże w tym samym czasie upadł na ziemię, tracąc przytomność. Jego strój wrócił do starej, błękitnej wersji, a maska zmieniła się z powrotem w swój obojętny, prosty wyraz. Pewdie stał w miejscu przez chwilę, niepewny, co ma robić. Czy to oznaczało, że napad szaleństwa Cry’a już minął, czy wręcz przeciwnie? Powinien podejść, czy poczekać, aż będzie miał pewność, że brunet nie wróci do swojego chaotycznego trybu? Nie zdążył nawet podjąć decyzji, gdy zauważył, że Cry poruszył się i z jękiem obrócił na plecy, oddychając głęboko. Szwed zignorował więc wszelkie ryzyko, ruszając natychmiast w stronę przyjaciela, by pomóc mu wstać z ziemi. Uklęknął przy nim i chwycił jego dłoń, niemalże spanikowany.
- Cry! Cry, słyszysz mnie? Wszystko w porządku? – wypytywał, obserwując, jak Cry podnosi nieco głowę, próbując wstać. Nie udało mu się to jednak, więc stękając położył się z powrotem na ziemi.
- Cholera, wszystko mnie boli… Co się stało? – odparł, a jego twarz wykrzywił grymas bólu.
- Leż, nie ruszaj się. Wszystko będzie okay, odpocznij chwilę… - Pewds ścisnął jego dłoń nieco mocniej, czując falę ulgi zalewającą jego serce. – Naszło na ciebie kilku przeciwników na raz i… prawie zginąłeś. Upadłeś na ziemię i wtedy…
Urwał, a jego oczy mimowolnie otworzyły się szerzej. Jak miał mu opisać niedawne zdarzenia? Sam nie rozumiał, co tak właściwie zobaczył, to wszystko było takie dziwne i działo się tak szybko… Skąd miał wiedzieć, że to nie było tylko jego wyobrażenie albo jakieś inne, nienormalne halucynacje?
- Pewds, co się dzieje? Mów – zażądał Cry, starając się, by jego głos zabrzmiał chociaż minimalnie jak głos człowieka zdecydowanego i silnego. Według jego oczekiwań, nie bardzo mu to wyszło.
- Zmieniłeś się. Zalśniłeś bielą, a potem… wszystko zostało zbryzgane krwią, a ty odwróciłeś się do mnie i miałeś na twarzy ten przerażający uśmiech… Potem zabiłeś wszystkich przeciwników, samemu nie odnosząc żadnych ran, konsekwentnie, jednego po drugim… Wreszcie upadłeś na ziemię, nieprzytomny i ocknąłeś się teraz, w normalnej wersji. Ja nie wiem- nie rozumiem…
- Cholera! – Cry zerwał się do siadu tak szybko, że Pewds musiał go przytrzymać, by się nie wywrócił. – Pewds, przepraszam! Jezu, zrobiłem ci coś? Jesteś cały?
- Tak, spokojnie. Wszystko okay, kładź się, nie możesz się przemęczać…
- Na pewno nic ci nie jest? Boże, przepraszam, Pewds, tak bardzo się bałem, że ci coś zrobię… - brunet najwidoczniej był bardziej zmartwiony swoim przyjacielem, niż sobą samym. – Mówiłem coś? Cokolwiek?
- Tak, mówiłeś. Zaraz po przemianie obiecałeś mi, że wybijesz wszystkich wrogów, a gdy już tego dokonałeś, mówiłeś jeszcze, że nic mi już nie grozi. Ale to tyle. Potem wróciłeś do normy – wyjaśnił Pewdie, zmuszając Cry’a, by położył się na ziemi. – Jak się czujesz? W skali od jeden do dziesięć?
- Słabe trzy, ale tylko i wyłącznie dlatego, że pamiętam ból stopy przebitej na wskroś i masakry mojej klatki piersiowej dokonanej karabinem maszynowym. Ogółem jest źle, ale było gorzej, więc nie narzekam. Zła wiadomość jest taka, że w tym stanie chyba nigdzie się nie ruszę.
- Mogę ci jakoś pomóc? – Felix natychmiast zerwał się na równe nogi, rozglądając się wokół. Gdy tylko dostrzegł kilka pomarańczowych skorup ślimaków nieopodal, chwycił nóż Cry’a i ruszył w ich kierunku zdecydowanie. – Tu! Może tu coś znajdę!
- Oby, bo czuję się, jakby przejechał po mnie pociąg – odparł Cry, próbując przezwyciężyć silne mdłości i nie zwymiotować. Kiedy zobaczył więc Pewdie’go z dwiema różami w dłoni, poczuł ogromną radość i ulgę. Wyciągnął rękę w stronę przyjaciela, sięgając po główki kwiatów i wraz z dotknięciem ich mógł poczuć nagły przypływ energii. Piekące go rany zagoiły się w kilka sekund, a on sam przestał umierać z bólu. Dwie róże nie były jednak wystarczające, by całkowicie go uzdrowić, chociaż zasklepiły większość ran i nieco zniwelowały ból. Nadal zmęczony, ale w znacznie lepszej kondycji, Cry podniósł się powoli z ziemi, ignorując obolałe nogi ręce, a skupiając się bardziej na tym, że może całkiem sprawnie się poruszać.
- Dzięki, od razu lepiej – uśmiechnął się, sprawdzając swój stan ogólny. – I jeszcze raz przepraszam za ten napad szału, mam takie samo pojęcie o tej całej sytuacji jak ty, naprawdę nie wiem, dlaczego coś takiego mi się przydarza…
- Spokojnie, nic mi nie jest – Pewds ścisnął ramię Cry’a w przyjacielskim geście, odpowiadając mu lekkim uśmiechem. – Nieco się przestraszyłem, ale najwidoczniej nie chcesz mi zrobić krzywdy, więc chyba nie mam się czego bać. Trochę to pokręcone, ale hej, to nie jest coś z czym byśmy sobie nie poradzili, mam rację? Cokolwiek ci się nie przytrafi, stoję tuż przy tobie i chociaż wiem, jak bardzo chciałbyś, żebym dał ci święty spokój, to niestety nie w tym życiu, stary. Możesz na mnie liczyć.
- A ja naiwny miałem nadzieję – Cry zaśmiał się, ale spojrzał na Pewdie’go z wdzięcznością. – Dzięki. Bez ciebie niechybnie bym zginął.
- W mękach i cierpieniu, więc postaraj się mnie szanować.
- Nic nie obiecuję.
Kiedy już Pewds upewnił się kilkanaście razy, że Amerykanin jest w stanie iść i że jego zdrowie jest w całkiem dobrej kondycji, zadecydował, że są gotowi ruszyć w dalszą drogę. Gracze wrócili się z ślepej uliczki na krawędź klifu i sprawnie przenieśli się na następny klif. Cry od razu zajął się niszczeniem muszli ślimaków w celu sprawdzenia, czy nie ma tam czegoś potrzebnego.
- Mam kilka zębów, mógłbyś schować? – powiedział po wykonanej robocie, wyraźnie niezadowolony ze swojego odkrycia. – Oczywiście, żadnych róż. Ah, trudno. Zajmij się wspomnieniem – Cry wskazał lewitującą konsolę do gier, wzdychając ciężko. – Ja wykombinuję którędy mamy iść dalej.
Pewdie skinął tylko głową, wrzucając błyszczące się złotem trzonowce do woreczka. Kiedy jego przyjaciel rozglądał się po skałach i ziemi w poszukiwaniu wskazówek, Szwed posłusznie zajął się przeglądaniem wspomnień. Podszedł do konsoli i ledwie musnął ją palcami, gdy w jego głowie znów rozległy się głosy:
„- Cry! Jest pytanie… Dziwne trochę, ale właśnie dlatego do ciebie.”
„- Czuję się zainteresowany. Możesz kontynuować”
„- Skończ z tymi oficjalnymi zwrotami, nie oświadczam ci się. Prawie”
„- No, teraz to tym bardziej mnie ciekawi, o co chcesz pytać” – śmiech Cry’a rozbrzmiał w jego umyśle dźwięcznym tonem.
„- Znalazłem wyjątkowo zabawny fanfik o nas… I chciałem go nagrać. Z podziałem na role. Wchodzisz w to?”
„- Czy ty chcesz mi coś przez to powiedzieć? Nie musisz owijać w bawełnę”
„- O nie, wydało się, jestem w tobie zabójczo zakochany. A teraz serio, nagrasz to ze mną?”
„- Jasne, będzie zabawnie. Założę się, że do końca czytania zaśmiejesz się przynajmniej pięć razy.”
„- Przyjmuję zakład.”
Pewds uśmiechnął się jak zwykle, od razu kojarząc okoliczności rozmowy. Jego zadowolenie nie trwało jednak zbyt długo, gdyż natrętna myśl wracająca do niego jak bumerang w ostatnich paru dniach znów zagościła w jego umyśle. Czy wszystkie jego akcje wobec Cry’a na pewno były czysto platoniczną przyjaźnią? Zawsze wydawało mu się to proste, rozróżnienie przyjaźni i miłości, ale jednak zwykle dotyczyło to dziewczyn. Nigdy nie miał problemu z jasnym stwierdzeniem, czy dziewczyna, z którą się przyjaźni jest dla niego tylko dobrą przyjaciółką, czy może kimś więcej. Niestety, nie mógł zaprzeczyć, że zdarzały się sytuacje, gdzie przyjacielskie relacje zmieniały się w miłość, ale wciąż, to dotyczyło tylko i wyłącznie osób płci żeńskiej i nigdy, gdy był już z kimś w związku. Teraz jednak sytuacja wyglądała zupełnie inaczej. Po pierwsze, Pewds nie był wciąż pewien, czy to co czuje do Cry’a to miłość, czy może zwykłe przywiązanie. Chciał wierzyć, że to drugie jest właściwą odpowiedzią na to pytanie, ale po tym, co wydarzyło się w ostatnich dwóch dniach naprawdę nie mógł być o tym w stu procentach przekonany. Po drugie, jeśli to była miłość, to co powinien z tym faktem zrobić? Nie wiadomo, czy uda mu się wrócić do świata prawdziwego, więc może warto byłoby próbować coś z tym zdziałać? Powiedzieć mu, spróbować chociaż zobaczyć, jak by to wyglądało… Jeśli jednak uda im się wyjść z gry, to będzie się musiał zmierzyć z rzeczywistością. Może najlepszą opcją będzie poczekać, aż rozgrywka się skończy, wrócić do Marzii i sprawdzić, czy cała ta farsa nie jest tylko chwilowym zawahaniem serca, a nie czymś poważnym. Boże, to wszystko było takie skomplikowane! Czemu uczucia nie mogą być proste i jasne, łatwe do zidentyfikowania? Oszczędziłoby mu to kłopotu z decyzją. Jeśli będzie bardzo zdesperowany, może zawsze zerwać jakiś kwiatek i wyliczyć to sobie na płatkach. Głupie, ale może nieco wyklaruje sytuację.
Pewds westchnął poirytowany, roztrzepując sobie włosy w geście zdenerwowania. „Cholera jasna, jak ja sobie niszczę życie. Jakbym nie mógł narzekać całe dnie, że tęsknię za dziewczyną, kurna, musiałem sobie wymyślić jakiś romans z kumplem” – myślał, próbując nie patrzeć się w kierunku przyczyny tych myśli, co oczywiście mu nie wyszło. Spojrzał na Cry’a, który z szerokim, całkiem uroczym uśmiechem na twarzy nasłuchiwał czegoś, z młynkiem przygotowanym do strzału. Pewdie powoli przestudiował sylwetkę przyjaciela. Płaska klatka piersiowa, szersze barki, wąskie biodra, wyraźnie zaznaczona grdyka, lekki zarost. Nie można było powiedzieć, że Amerykanin był w jakikolwiek sposób kobiecy. Wręcz przeciwnie. Dlaczego więc tak bardzo go do niego ciągnęło?
Pewds, pogrążony w galopujących niemalże myślach, wpatrywał się w Cry'a intensywnie, studiując każdy najmniejszy element jego wyglądu i próbując zrozumieć własne uczucia. Cry w końcu zainteresował się drugim graczem i wydawał się dość zaskoczony, gdy zobaczył jego wyraz twarzy.
- Hej, wszystko okay? - Amerykanin podszedł do przyjaciela i delikatnie ścisnął go za ramię. Pewds natychmiast oderwał się od swoich myśli i spojrzał nieprzytomnie na mówiącego. - Wyglądasz na zmartwionego... Boże, znowu coś nie tak z maską? Cholera, nie potrafię tego zdjąć...
- Nie, wszystko w porządku. Zamyśliłem się tylko - Pewdie potrząsnął głową przecząco i tym samym powstrzymał Cry'a przed użyciem noża w celu rozłupania maski, która wciąż przytwierdzona była do jego głowy.
- Jesteś pewien, że nic ci nie jest?
- Tak, serio, tylko się zamyśliłem. Nic ważnego.
- Ostatnio często ci się to zdarza... - Cry spojrzał na niego podejrzliwie, ale po chwili odwrócił się do niego bokiem, gestem dłoni pokazując dalszą drogę. - Kiedy ty bujałeś w obłokach, ja zdążyłem zlokalizować i zestrzelić ryjek, przy okazji znajdując nam przejście.
Nad przepaścią lewitowało kilka kostek domina w niewielkich odległościach, układających się w pewnego rodzaju most na krawędź drugiego klifu, znajdującego się naprzeciwko. Droga nie wydawała się zbyt trudna, szczególnie dla Pewdie’go, który z twarzą wyrażającą kompletną obojętność ruszył w kierunku wskazanym przez bruneta, spoglądając na niego po drodze.
- Do zobaczenia na miejscu – mruknął, po czym rozpłynął się w powietrzu i chwilę później zmaterializował się na skale po drugiej stronie mostu. Cry nawet nie zdążył tego jakoś skomentować, prychnął więc tylko pod nosem, uśmiechając się i przygotował się do przejścia nad przepaścią.
Skok na pierwszą kostkę domina odbył się bez żadnych komplikacji – ot, łatwy skok, łatwe lądowanie. Nic, z czym mężczyzna nie dałby sobie rady. Przejście na kolejną platformę też nie sprawił mu żadnych problemów, jednak następny cel nie był już tak łatwy do osiągnięcia: dwie złączone ze sobą kostki domina płynęły w powietrzu z lewej do prawej i trzeba było dobrze wymierzyć moment skoku, by wylądować na nich zanim przesuną się w stronę wodospadu po lewej. Cry spokojnie odliczył sobie czas, w jakim platforma przelatuje z miejsca na miejsce, po czym we właściwym, jak mu się zdawało, momencie odbił się i delikatnie sfrunął na kostkę domina, która jak na złość postanowiła w tej chwili odsunąć się, przez co Cry runął w przepaść pod nim, nie zdążywszy się nawet zorientować w sytuacji.
- Cry! – Pewds, który wcześniej siedział na skraju klifu i spokojnie obserwował poczynania przyjaciela, zerwał się na równe nogi, wychylając się niebezpiecznie. – Cry! Żyjesz?
Odpowiedź nie nadeszła, a Pewdie nie mógł niczego dostrzec ze swojej pozycji. Zdenerwowany brakiem jakichkolwiek sygnałów, postanowił wziąć sprawę w swoje ręce i szybko przeniósł się na dno kanionu. Rozejrzał się po najbliższym otoczeniu – odgrodzona, zamknięta skałami przestrzeń pełna zieleni i wody, przepływającej wąską rzeczką, z której można było wyjść dzięki kilku kostkom układającym się w schody. Może Cry ruszył w tamtym kierunku? To raczej niemożliwe, Pewds zobaczyłby go przecież, gdyby wskakiwał teraz po schodkach…
- Cry! – jego głos prawdopodobnie zabrzmiał bardziej zdesperowanie, niż chciałby tego jego właściciel, jednak nic nie można było z tym zrobić. Amerykanin gdzieś zniknął, a Pewds naprawdę wolał wiedzieć, gdzie był teraz jego przyjaciel i czy nic mu się nie stało.
- Wołałeś, panie? – Pewdie niemalże podskoczył słysząc głos Cry’a tuż za swoimi plecami. Natychmiast się odwrócił, z pewną ulgą witając uśmiechnięte oblicze drugiego gracza.
- Nigdy więcej mi tak nie rób – odparł tylko, wzdychając głośno. – Odpowiadaj, jak cię pytają, czy jesteś i czy żyjesz.
- Wołałeś mnie? Przepraszam, nawet nie usłyszałem. Jak widzisz, nic mi nie jest. Najadłem się trochę strachu, ale już jest okay. Wracaj na górę, za chwilę do ciebie dołączę – Cry poklepał go po plecach w geście sympatii, jednak Pewds zupełnie zignorował ten gest, jeszcze się uspakajając.
- Tym razem tego nie zepsuj, bo znajdę cię i ci nakopię – warknął tylko ostrzegawczo, po czym rozpłynął się w powietrzu, materializując się z powrotem na klifie, u góry.
Cierpliwie poczekał, aż Cry wdrapie się na swoje początkowe położenie, a potem wskoczy znów na kolejne płytki domina. Tym razem udało mu się wymierzyć swój skok poprawnie, więc gładko wylądował na ruchomej platformie, zjechał w bok, a gdy wrócił na prostą linię przeskoczył na kolejną platformę i tym samym znalazł się u swego celu, stając tuż obok Pewdie’go, który wyrazem znudzenia na twarzy próbował ukryć jakoś ulgę, że Cry dotarł do niego cały i zdrowy.
- Nareszcie. Możemy już iść? – powiedział tylko, odwracając się plecami i idąc powoli w dalszą drogę. Cry powstrzymał go, chwytając za ramię.
- Co ci jest? – spytał, wyraźnie zmartwiony. – Zachowujesz się jakoś dziwnie. Nie wiem… Jakoś tak… niezdecydowanie.
Pewds drgnął, słysząc uwagi przyjaciela i spojrzał na niego, nieco spanikowany. Czyżby coś odkrył? Szwed był przekonany, że to co się z nim ostatnio dzieje nie wychodzi poza jego głowę i że nie okazuje tego za bardzo. Może jednak chodziło o coś innego? Czy coś w jego zachowaniu rzeczywiście się zmieniło?
- Nie mam pojęcia, o czym mówisz – odparł sucho, zrzucając z siebie dłoń Cry’a. – Nic mi nie jest, wszystko jest okay. Nie wiem, chcę po prostu ukończyć grę, nic więcej. Ty chyba zresztą też, o ile się nie mylę.
- Oczywiście – odparł Cry, wyglądał jednak na nieco urażonego chłodnym potraktowaniem. – Jeśli to tyle, to rozumiem. Ale jeśli chodzi o coś jeszcze…
- Nic mi nie jest – głos Felixa stał się ostrzejszy, chociaż sam nie wiedział, dlaczego był tak wkurzony. – Nie ważne. Nie twój interes, nie musisz się tak bardzo mną martwić.
- Kłamiesz, nawet jeśli myślisz, że jesteś taki dobry w ukrywaniu tego – Amerykanin podniósł głos, też już nieco poirytowany. – Słuchaj, co cię tak nagle ugryzło? Nie mówię ci, że masz się zwierzać ze swoich najmniejszych problemów, ale jeśli dzieje się coś ważnego, to chcę wiedzieć. Skoro tak bardzo chcesz „po prostu ukończyć grę”, to zachowuj się normalnie, proszę.
- Zachowuję się normalnie. Najwyraźniej ty masz jakiś problem – zabolały go jego własne słowa. Chciał cofnąć to, co powiedział, ale Cry nie dał mu nawet szansy.
- Dobra, co jest nie tak, hm? Czemu się tak zachowujesz? Jeśli coś ci zrobiłem, to po prostu mi to powiedz! Przepraszam, że musiałeś tu ze mną utknąć, naprawdę, ale niestety jeśli chcesz przeżyć, to jesteś ode mnie uzależniony. Ja zresztą od ciebie też. Mógłbyś więc przynajmniej udawać, że mnie lubisz? – przejechał dłońmi po twarzy, wypuszczając głośno powietrze i przy okazji trochę się uspokajając. - Nie wiem, co się stało, ale gdybyś chciał-
- Tak, odezwę się, nie musisz mi tego mówić. To co, idziemy? – Pewds wymusił lekki uśmiech, starając się chociaż trochę nie wyglądać jak skończony dupek. Z drugiej strony, wydało mu się to dobrą strategią. Nie mógł ryzykować, że Cry odkryje jakoś jego dziwne przemyślenia. Niezależnie od wszystkiego, nie mógł go stracić.
- Idziemy – w głosie Cry’a słychać było wyraźne napięcie, gdy odpowiadał na pytanie. To napięcie widać było także przez jego ciało, teraz szybkim marszem wymijające Pewdie’go i idące w swoim kierunku.
Ruszył w stronę rzeźby płaczącej kobiety, umieszczonej w skale, dokładnie takiej samej jak ta, którą widział przy wodospadzie napoju zmniejszającego, z tą jednak różnicą, że ta tu płakała czarną oleistą cieczą. Cry ostrożnie ominął ją, rozglądając się równocześnie za ewentualnym zagrożeniem w postaci masywnych potworów w maskach. Na szczęście nic takiego mu się nie przydarzyło, przeskoczył więc na następną skałę, skąd droga była już prostsza – wystarczyło przejść parę kroków, by wyjść z kamiennej pułapki i wyjść na nieco bardziej otwartą przestrzeń, z odkrytym niebem. Cry aż się uśmiechnął, zadowolony z tego, że krajobraz zmienił się chociażby odrobinę. Szybko zmienił jednak swoje stanowisko w tej sprawie, gdy niebo przybrało czerwono-brunatną barwę, niczym ostrzeżenie przed nagłym trzęsieniem, które nastąpiło chwilę później. Brunet natychmiast podbiegł do jednej ze skalnych ścian i przytrzymał się jej, mając nadzieję, że nic nie spadnie mu na głowę. Mógł dokładnie zobaczyć, jak prosta droga złożona z kamiennych stopni pod wpływem wstrząsów zmienia się w trasę pełną pułapek: niezbyt stabilnego podłoża, czarnego, wrzącego oleju tryskającego z rur i przeciwników w postaci zamaskowanych potworów. Po chwili mocne szarpnięcia ustały, ziemia nareszcie powróciła do swojego zwykłego, nieruchomego stanu, a Cry mógł puścić się ściany i stanąć twarzą w twarz ze swym następnym wyzwaniem.
- To będzie trudniejsze – mruknął, bardziej do siebie niż do Pewdie’go.
- Dasz sobie radę – Pewds uśmiechnął się do niego lekko, próbując mu dodać otuchy.
- Nie mam wyjścia. Idź przodem, ja do ciebie dołączę. Zresztą, nawet jeśli nie, raczej mało się tym przejmiesz, prawda?  - Cry nie mógł się powstrzymać od wrednego komentarza, pamiętając wcześniejsze chłodne traktowanie przyjaciela.
Pewds zamarł z otwartymi lekko ustami, zaklęty w niemym szoku. Nie sądził, że mógłby kiedykolwiek usłyszeć taki komentarz ze strony Cry’a. Po części mu się należało, bo zachował się… niezbyt sympatycznie, ale słowa usłyszane przed chwilą naprawdę bolały. No i przecież to nie była nawet jakaś poważna kłótnia, miewali gorsze… Coś jeszcze musiało być na rzeczy. Chociaż może rzeczywiście wkurzył się o tamtą sytuację?
Zanim Pewdie zdążył odpowiedzieć cokolwiek, Cry już skakał na pierwszą ze skał. Blondyn ścisnął usta w wąską linię, zastanawiając się co powinien zrobić, ale po chwili dołączył do przyjaciela, pojawiając się tuż obok niego. Cry wyglądał na dość zdziwionego, ale nie skomentował decyzji przyjaciela, tylko przybrał swój wściekły wyraz twarzy i wybił się na różowym grzybku wystającym z ziemi, wchodząc nieco wyżej, na kolejny poziom. Pewds w ciszy podążył za nim, zastanawiając się jednocześnie, co ma zrobić z tym nagłym pogorszeniem ich relacji. Bycie skończonym draniem wydawało się bezpiecznym, przynajmniej jeśli chodzi o możliwość odkrycia tych wszystkich wątpliwości, które miał w sobie. Jeśli będzie niemiły i wredny, Cry po prostu się na niego wkurzy i może przestanie się do niego odzywać, ale przynajmniej nie wpadnie mu do głowy prawdziwy powód zachowania Szweda. Wtedy, kiedy jego uczucia w końcu się nieco wyklarują, powie mu, że miał powód i może Cry jakoś mu wybaczy… Z drugiej strony, Pewds wiedział, że nie potrafi udawać dupka przez długi czas, bo prędzej czy później się złamie i będzie chciał wrócić do dobrych stosunków z przyjacielem. Szczerze, nigdy jeszcze nie widział, by Amerykanin był tak wkurzony na niego, o cokolwiek. Zawsze, nawet gdy się kłócili, przebiegało to dosyć spokojnie i bardzo szybko się godzili. To był jeszcze jeden argument by sądzić, że Cry nie jest wcale zły o ten jeden chamski tekst, tylko o coś więcej. Tylko o co?
Zanim zdążył się zorientować, jego przyjaciel stał już na następnej skale, przeskoczywszy wcześniej wrzący olej, tryskający z rury niczym fontanna. Najwidoczniej miał towarzystwo, bo Pewdie słyszał ryk potworów i odgłosy na przemian młynka oraz noża, z gładkością tnącego nie tylko powietrze. Gracz przeniósł się więc szybko w nieco lepsze miejsce, skąd mógł obserwować poczynania drugiego mężczyzny. Cry perfekcyjnie dawał sobie radę, pomimo dwóch przeciwników. Płynnie poruszał się między stworami, atakując ich z każdej możliwej strony i jednocześnie unikając ich uderzeń. Po zaledwie kilku sekundach głowa jednego z nich potoczyła się po skale, spadając w otchłań, a głowa drugiego szybko do niej dołączyła, zostawiając ciężko oddychającego, ale nieuszkodzonego Cry’a wraz ze kilkoma złotymi zębami i jedną różą, z której od razu skorzystał. Kiedy już zabrał wszystko, co mógł, swobodnie wskakując na różowego grzybka i wystrzeliwując się na kolejny stopień, z którego obserwował go Pewds. W milczeniu przeszedł obok niego, idąc dalej, wspinając się na następne skalne formy. Zachował przy tym swoją pół zdeterminowaną, pół wściekłą minę, starając się jak najdobitniej okazać, że blondyn go poważnie wkurzył. Miał do tego prawo, aczkolwiek Pewdie zaczął się już nieco irytować jego zachowaniem. Teleportował się więc na najwyżej położoną skałę, pojawiając się tuż przed Cry’em i tym samym zagradzając mu dalszą drogę.
- Musimy pogadać – oznajmił, blokując bruneta, który po momencie zaskoczenia postanowił jak najszybciej wyminąć przyjaciela. Zatrzymany, westchnął, po czym z wyraźną niechęcią w oczach zdecydował się w końcu spojrzeć na Felixa.
- O, zmieniłeś zdanie? Super. Czy teraz się dowiem, czym sobie zasłużyłem na twoją niełaskę?
- Przepraszam, zachowałem się jak dupek. Trochę… Ostatnio mam mały problem ze sobą i chyba niechcący odbija się to na tobie.
- To jest twoje wytłumaczenie? – Cry uniósł brwi. – Wybacz, ale go nie kupuję. Wymyśl coś lepszego, bo to nie jest powodem twojego dziwnego zachowania.
- Co jest w nim dziwnego? – spytał ostrożnie, nie do końca pewien, czy chce znać odpowiedź.
- Serio pytasz? No nie wiem, może to, że zmieniasz się jak w kalejdoskopie i za każdym razem zachowujesz się jakoś tak… nienaturalnie? To się zaczęło już parę gier temu: najpierw jesteśmy najlepszymi kumplami, potem jakoś dziwnie się na mnie gapisz, co chwilę widzę, że bujasz gdzieś w obłokach, nawet wtedy, gdy sytuacja wymaga, żebyś się skupił, potem się robisz oschły, potem przesadnie spontaniczny, obchodzę cię, masz mnie gdzieś… Jezu, Pewds, ogarnij się. Co ja mam robić? Powiedz mi jasno, co ci nie pasuje, będę mógł chociaż próbować to jakoś zmienić…
- Chcesz znać prawdziwy powód? Nie ma sprawy – odparł Pewds, wiedząc jednak, że to co mówi jest kłamstwem i że następne jego słowa też będą kłamstwem. Nie było takiej opcji, żeby rzeczywiście mu powiedział, co się dzieje w jego głowie. – Mam cię dosyć. Jesteś świetnym kumplem i naprawdę skoczyłbym dla ciebie w ogień, ale spędzam w twoim towarzystwie każdą możliwą minutę od… nawet nie wiem, ile siedzimy już w tym pochrzanionym świecie. Tydzień? Dwa? Nie mam nic przeciwko spędzaniu z tobą czasu, ale przykro mi, tydzień to trochę długo i ja już nie daję rady. Chciałbym trochę prywatności, trochę izolacji. Wiem, że nie mam warunków, żeby pobyć sam i nie chciałem, żeby moja wrogość miała jakikolwiek efekt na tobie. Przepraszam, Cry. Nie chcę cię zasmucać, ale naprawdę potrzebuję chwili samotności.
Cry stał przez moment w całkowitym milczeniu, jednak jego twarz nieco złagodniała – przestał ściągać brwi i zaciskać usta w wąską linię. W końcu wziął głęboki oddech, przymykając oczy i odezwał się, głosem znacznie spokojniejszym niż wcześniej:
- Rozumiem. Skoro tak, to… przepraszam, że nie mogę nic z tym zrobić, ale proszę, przestań się na mnie wyżywać. Na razie musimy skupić się na opuszczeniu tego okropnego miejsca, a potem możesz się do mnie nie odzywać, zamknąć się w osobnym pokoju i nie wychodzić, nie wiem, możesz mnie olać. Teraz jednak mogę potrzebować twojej pomocy, a bez współpracy nie damy rady. Jesteś w stanie skupić się i znieść jakoś moją obecność, póki nie wyjdziemy z gry?
- Tak. Przepraszam za to, co powiedziałem ci wcześniej. Nie miałem tego na myśli, po prostu… - Pewds podrapał się nerwowo po karku. Super. Teraz zamiast wściekłego Cry’a ma smutnego Cry’a. – Wymsknęło mi się. Nie chciałem.
- Nie ma problemu. Po prostu… chodźmy. Im szybciej się stąd wydostaniemy, tym szybciej będziesz miał ode mnie spokój.
- Ja nie-
Głośny trzask i dudnienie trzęsącej się ziemi zagłuszyły głos Pewdie’go, zanim ten zdążył zaprzeczyć słowom Amerykanina. Obaj mężczyźni padli szybko na ziemię, mając nadzieję, że w takiej pozycji nic im nie będzie, gdy drzewa, zagradzające im wcześniej drogę zaczęły zapadać się pod ziemię, robiąc przejście. Trzęsienie po chwili ustało, pozwalając graczom na powstanie i rozejrzenie się w nieco zmienionym otoczeniu. Wcześniej gęsto rosnące drzewa zginęły teraz zupełnie w mglistej otchłani, ukazując klif naprzeciw, z którego łatwo było się przedostać na polanę, leżącą między dwoma kamiennymi ścianami. U wejścia do niej stało dziecko, postury dziewięciolatka, z okropnie oszpeconą twarzą, w białej tunice. Dziecko musiało ich zobaczyć, bo gdy tylko drzewa zniknęły, zaczęło biec w kierunku polany. Cry nawet nie musiał nic mówić, bo Pewds i tak wiedział, że mogło być to jakąś wskazówką; w ułamku sekundy przeniósł się na klif niżej, a gdy brunet do niego dołączył, ruszyli razem stronę, w którą pobiegł dzieciak. W kilku krokach trafili na ogromne pole, wyglądające trochę jak porzucona stacja kolejowa, ale udekorowana w dziecięcym stylu: po lewej leżał przewrócony pociąg, na środku stał kawałek peronu tuż obok zbiornika na wodę, a na ziemi w niektórych miejscach były nawet fragmenty torów. Reszta otoczenia nie różniła się jednak od tego, do czego zdążyli się już przyzwyczaić gracze – wszędzie skały, drzewa i kwiaty, gigantyczne grzyby na kilka metrów i skorupy ślimaków, a grunt pokryty trawą i ciemnymi plamami oleju, z których zaczęły wynurzać się potwory. Na kapeluszu jednego z grzybów pojawiła się także metalowa kula.
- Zajmij się gniazdem – Cry rzucił Pewdie’mu młynek, a sam obrócił nóż w dłoni. – Ta walka będzie ciężka, nie dam sobie bez ciebie rady.
- Jasne. Daj mi chwilę – Szwed złapał broń z trudem, ale szybko poprawił swój chwyt i biegiem ruszył w stronę kuli.
Umieszczona na samym szczycie grzyba, była celem dość niedostępnym. Pewds mógł zestrzelić ją z dołu, ale musiałby przesunąć się nieco do tyłu, a nie chciał trafić w sam środek zaciętej walki Cry’a ze stworami, szczególnie, że nigdy nie było wiadomo, czy nie przydarzy się mu akurat atak niekontrolowanej wściekłości. Pewdie rozejrzał się więc, szukając innego, lepszego i bezpieczniejszego miejsca, z którego mógłby zniszczyć gniazdo. Dopiero po chwili przeszukiwania terenu odkrył, że przy jednej ze skał znajduje się różowy grzybek, z którego można było przejść na skałę umieszczoną wyżej. Skorzystał więc z niego, wskakując na klif. Gdy już znalazł się na górze, położył się na brzuchu i z tej leżącej pozycji wycelował w żelazną kulę i wystrzelił do niej z młynka całą serię. Jego działania przyniosły oczekiwany efekt, co można było dojrzeć po opadnięciu pyłu: z siedliska latających śrubek została tylko kupa złomu, nie stanowiąca już żadnego zagrożenia. Po wykonaniu zadania Pewds próbował się jeszcze jakoś przydać strzelając do samych przeciwników, ale tak jak się spodziewał, jego ataki nie działały na potwory. Tę część musiał załatwić Cry.
Radził sobie całkiem nieźle, zważając na to, ilu wrogów miał przed sobą. Z czarnych plam powstało pięć poczwar, a poza nimi z powietrza atakowały jeszcze śrubki, które zdążyły opuścić gniazdo, zanim zniszczył je Pewdie. Amerykanin postanowił najpierw skupić się na celu łatwiejszym do zlikwidowania, obrał więc za cel latające potworki. Sprawnie przechodził z cięć do uników, uważając jednocześnie na resztę przeciwników. Zadanie poszło mu całkiem dobrze, mimo kilku draśnięć – śruby zmieniały się w drobny pył, jedna po drugiej, a Cry tylko raz był na tyle nieuważny, by zostać ugryzionym przez jedną z nich. Gdy już skończył z najbardziej męczącym i irytującym wrogiem, mógł skupić się na zamaskowanych potworach. Z nimi było nieco trudniej, biorąc pod uwagę wymaganą ilość cięć, by się ich pozbyć oraz ich sporą liczbę. Do tej pory brunet zmuszony był do walki z zaledwie dwoma na raz, pięć było dla niego zdecydowanym przegięciem. Jak niby miał sobie dać radę z taką liczbą?
- Za tobą! – krzyk Pewdie’go, oglądającego całą sytuację ze swojego wyżej położonego punktu obserwacji, dotarł do Cry’a zbyt późno. Mężczyzna nie zdążył się nawet odwrócić, gdy nagle poczuł ostry, przeszywający ból w plecach. Nogi ugięły się pod nim mimowolnie, ale nie poddał się; natychmiast zwrócił się twarzą do agresora i serią mocnych, zdecydowanych cięć pozbył się go na dobre, zmieniając jego postać w zwykłą plamę. Zostało mu jeszcze czterech przeciwników, a niestety zaczynał odczuwać zmęczenie i siły powoli go opuszczały, kiedy tak kręcił się wśród swoich przeciwników, starając się zadawać po ciosie każdemu z nich i jednocześnie samemu unikać ciosów, które zadawały mu potwory. Nie chciał rezygnować z walki, z wściekłością przyjął więc urywane oddechy i pot na czole, wskazujące na zbliżające się limity wytrzymałości. Sam nóż nie wystarczy mu do walki. Potrzebował czegoś efektowniejszego.
- Pewds! Młynek! Teraz! – krzyknął, odbiegając nieco od grupy stworów, by kupić sobie nieco czasu. Miał nadzieję, że wytrzyma i że uda mu się pokonać wszystkich bez używania swoich dziwnych napadów furii.
Z ulgą przywitał nagłe pojawienie się Pewdie’go z młynkiem, naładowanym i gotowym do strzału. Szybkim ruchem odebrał od niego broń, rzucając mu jednocześnie nóż, po czym uniósł działo w górę, mierząc do wrogów. Głośne strzały i zgrzyt korbki zagrzmiały, gdy Cry zaczął ostrzeliwać swoich przeciwników. Jedna seria wystarczyła, by pozbyć się jednego potwora i chociaż trzeba było czekać, aż młynek znów się załaduje, taki tryb walki był znacznie wygodniejszy od starego, klasycznego noża, chociażby przez to, że używanie go nie wymagało trzymania bliskiego kontaktu z potworem. Cry mógł wygodnie oddalić się kawałek od hordy czarnych istot i z lepszej pozycji zaatakować ich nabojami z pieprzu, które mimo swojej głupiej nazwy były jednak bardzo użyteczne. Już po kilku minutach, gdy dym i kurz opadły, przed Cry’em nie było już nikogo. Wszyscy przeciwnicy zostali pokonani.
- Wszystko w porządku? – spytał Pewds, a kiedy dostał odpowiedź twierdzącą w postaci skinienia głowy, odetchnął z ulgą. – To dobrze. Zdążyłem zebrać różę, powinieneś z niej skorzystać.
- Dzięki – Cry z radością przywitał lek na swoje obrażenia, pospiesznie wyciągając dłoń, by chociażby musnąć palcami płatki róży. Tak jak zazwyczaj, kwiat rozpłynął się w powietrzu pod wpływem dotyku, a brunet poczuł nagły przypływ energii i cały ból gdzieś zniknął, przynosząc ukojenie. – O wiele lepiej. Zgaduję, że teraz możemy już iść?
- Tak mi się wydaje. Problem w tym, że póki co nie widzę stąd żadnego wyjścia – Pewds rozejrzał się jeszcze raz, ale nic się nie zmieniło. Polany wciąż nie można było opuścić.
Dokładnie w tym momencie, gdy gracze próbowali znaleźć drogę do dalszej części gry, ziemia znów zaczęła się trząść, zmuszając ich do padnięcia na grunt i spokojnego czekania na dalszy rozwój wypadków. Usłyszeli głośny huk, a potem pociąg, leżący pod skałami zaczął się osuwać, aż w końcu spadł z krawędzi klifu i runął w otchłań, jednocześnie dość jasno pokazując drogę, którą należało obrać. Mężczyźni odczekali, aż wstrząsy ustaną, po czym podnieśli się z ziemi i ruszyli w kierunku miejsca, w którym jeszcze przed chwilą leżał pociąg. Stamtąd rozciągał się krajobraz, który widzieli już wiele razy podczas tej gry: kilka dużych skał ustawionych koło siebie, tak, żeby można było po nich przejść, skacząc i latając. Nie wydawało się to szczególnie trudnym zadaniem, Cry postanowił więc pójść przodem, zeskakując na pierwszy z kamiennych słupów wyrastających znikąd. Przeszedł ostrożnie między stalowymi szynami kawałka torów, rozłożonych na lądzie, po czym wskoczył na różowy grzyb i uniósł się kilka metrów w górę, lądując na kolejnej skale. Pewds natomiast, zamiast teleportować się na ostatnią ze skał postanowił potowarzyszyć przyjacielowi, przenosząc się w te same miejsca co on i pilnując, czy nie zrobi sobie żadnej krzywdy podczas podróży. Wyglądało jednak na to, że Cry perfekcyjnie daje sobie radę sam, bo płynnie przeskoczył na trzecią ze skał, już przedostatnią. Została mu ostatnia, a potem droga była o wiele mniej skomplikowana, bo prowadziła przez tunel, wzdłuż torów. Wskoczył więc na kolejny grzybek, wzbił się wysoko ponad przepaść, zerknął w dół… Spanikował, widząc bezdenną przestrzeń tuż pod sobą. Starając się o tym nie myśleć skupił się na ostatnim kamieniu, swoim celu i skierował swój lot prosto na niego. Jego stopa dotknęła gruntu i zanim Cry zdążył się ucieszyć z tego faktu zauważył, że ten otóż grunt powoli odłamuje się od głównej skały, sprawiając, że brunet runął w dół, w ostatniej chwili łapiąc się krawędzi klifu jedną ręką. Spróbował się podciągnąć, ale w efekcie tylko naciągnął sobie mięsień, który od razu zaczął go boleć. Palce ślizgały mu się na pożółkłej trawie porastającej skałę i z każdą sekundą zbliżał się do spadku w bezkresną otchłań.
- Mam cię – Cry aż się przestraszył, gdy nagle ujrzał przed sobą twarz Pewdie’go. Blondyn wychylił się niebezpiecznie i chwycił mocno Cry’a, oplatając ręką jego przedramię i powoli wciągając go do góry. – Wiedziałem, że lepiej nie zostawiać cię samego.
- Dzięki, że się troszczysz – wydyszał Cry, próbując sięgnąć ziemi drugą dłonią i samemu się wdrapać. – Ale pogadamy jak przestanę wisieć w powietrzu, okay?
Pewds zacisnął szczękę i napiął mięśnie, wzmacniając także chwyt. Chociaż nieco musiał się namęczyć, ostatecznie udało mu się wciągnąć przyjaciela na stały ląd. Cry oddychał ciężko i rozmasowywał sobie obolałą rękę, ale wyglądał na całego i zdrowego, ku zadowoleniu Pewdie’go.
- Wszystko w porządku? – Szwed uśmiechnął się do niego słabo, także odpoczywając po wysiłku. – Wyglądało niebezpiecznie.
- Nic mi nie jest, daję radę. Nic szczególnie okropnego. Chociaż przyznaję, bałem się jak to się skończy – odparł Cry, wstając chwiejnie z ziemi i otrzepując ubrania z pyłu. – Powinniśmy iść dalej.
- Z twoją ręką też jest okay? Dasz radę walczyć?
- Trochę boli, ale bez dramatu. Powinienem wyjść z tego żywy – odpowiedział uśmiechem, po czym zwrócił się w stronę tunelu w skale. – Ruszajmy, szkoda tracić czas.
Pewdie nie oponował, tylko posłusznie wstał i podążył za przyjacielem. Obaj weszli do ciemnego korytarza uważając, by nie potknąć się na torach. Nie przeszli nawet kilku kroków gdy zaskoczyło ich kolejne trzęsienie ziemi tej rozgrywki, które spowodowało oderwanie się sporych głazów z głównej skały. Kamienie zwaliły się jeden na drugim, całkowicie przykrywając wejście do tunelu, a nawet obrywając kawałek sklepienia przejścia. Gracze musieli cofnąć się znacznie, by nie oberwać odłamkiem skały lub nie zostać zgniecionymi. Kiedy już wstrząsy ustały, mężczyźni mogli bezpiecznie odwrócić się i kontynuować swoją podróż, wchodząc w głąb korytarza. Mimo tego, że w tunelu było raczej ciemno, widoczność była całkiem dobra. Mogli poruszać się całkiem swobodnie, bez strachu, że na coś wpadną, chociaż końca drogi nie było widać, gdyż ginęła w mroku. Jedynie chłodne powietrze pieszczące ich twarze świadczyło o tym, że koniec gdzieś się znajduje. Choć na początku wydawało im się, że droga nie będzie raczej długa i że szybko znajdą wyjście z korytarza, po kilku minutach okazało się jasnym, że trochę im zajmie wydostanie się. Z radością przyjęli więc jasne światło dochodzące z lewitującego laptopa-wspomnienia, który nieco przełamał rutynę poruszania się po wąskim, czarnym jak noc i niekończącym się tunelu.
- Zajmuję! – Cry nie zdążył się nawet przyjrzeć hologramowi, bo Pewds szybko do niego podbiegł i wyciągnął przed siebie dłoń, dotykając obrazka palcami.
„- Hej, wszystko w porządku? Kompletnie nie kontaktujesz. Jeśli nie chcesz w to grać, to po prostu mi powiedz…”
„- Wybacz, Cry, nieco jestem rozkojarzony. Nie najlepiej się czuję ostatnio.”
„- Co się dzieje? Jeśli mogę pomóc…”
„- Nie, to głupie. Po prostu życie jako gamer nieco mnie wykańcza. Czuję się, jakbym wiecznie musiał przed kimś grać, ciągle udawać kogoś innego. Miałem poczucie, że wcale tak nie jest, ale teraz do mnie dotarło, że przestałem… wiedzieć, jak to jest być sobą. Zresztą… Zapomnij. To idiotyczne.”
„- Wcale nie, skoro cię to tak męczy. Myślę, że powinieneś robić sobie małe przerwy od nagrywania, dzień wolnego raczej nie zabije twoich Bros, nie? Może wtedy poczujesz się nieco lepiej?”
„- Chciałbym, ale za każdym razem gdy o tym myślę, czuję się, jakbym ich zawodził.”
„- To przestań, naprawdę nie są tego aż tak warci. Jeśli rzeczywiście zatracasz siebie, to przestań. Powinieneś zacząć się bardziej martwić o swoje uczucia niż o uczucia innych, wiesz?”
„- Ale nie rozumiesz, ja-”
„- Czy teraz też się czujesz, jakbyś był jakiś inny?”
„- Nie, Cry. Jesteś jedną z niewielu osób, przy których nareszcie mogę być sobą.”
Tą rozmowę pamiętał bardzo dobrze, dokładnie, słowo po słowie. Powiedział coś takiego. To była jedna z tych cięższych rozmów, które często przeprowadzał z bliskimi mu osobami, gdy nagle z mniejszego kanału stał się międzynarodowym hitem i jednym z najbardziej subskrybowanych kanałów na YouTube. Cry nie należał do wyjątków, a do niego było mu się najwygodniej zwrócić, z racji działania w tej samej branży. Ostatecznie starał się słuchać jego porady i nieco zluzować z ciągłym wstawianiem filmików. Zwiększył też ilość czasu poświęcanego dziewczynie i przyjaciołom, starając się w ten sposób trzymać kontakt z „naturalnym” sobą, tym nieudawanym, nie dla publiczności. Było ciężko, ale w końcu się odnalazł w byciu gwiazdą Internetu. Gdyby nie ciągłe wsparcie Cry’a, pewnie nie dałby sobie z tym rady… On naprawdę był jedną z najważniejszych osób w jego życiu.
- Hej, wszystko okay? Nieco się zwiesiłeś – Amerykanin potrząsnął nim lekko, sprawdzając, czy jeszcze kontaktuje. Pewds natychmiast się otrząsnął i nieprzytomnie spojrzał na przyjaciela.
- Emm, tak, już w porządku. Tak mam przy tych wspomnieniach, przepraszam, jeśli cię zmartwiłem lub coś – Pewdie uśmiechnął się słabo, kręcąc głową. – Chodźmy już, chcę się stąd wydostać, mam dosyć tej ciemności.
- Rozumiem. Przyjemne było chociaż to wspomnienie?
- Tak, chyba mogę tak powiedzieć…
Droga przez korytarz została wznowiona i przeprowadzana była w takiej samej niezmąconej ciszy jak poprzednio. Cry nie odzywał się ze względu na wcześniejszą kłótnię: skoro Pewds potrzebował od niego odpoczynku, to musiał mu go zapewnić w każdy możliwy sposób. Pewdie nie był skory do rozmów przez kolejną gonitwę myśli, gdy składał sobie w głowie wszystkie zebrane wspomnienia. Co z nich wyniósł? Tylko tyle, że jego znajomość z brunetem trwa już od kilku dobrych lat, że jest dla niego niesamowicie ważną osobą… i oczywiście, że prawdopodobnie się w nim zakochał. Ta ostatnia myśl była szczególnie upierdliwa, bo istniało ryzyko, że mogła być prawdziwa. Pomijając cały absurd związany z płcią możliwego obiektu westchnień, najgorsze było dla niego to, że gdzieś tam w świecie rzeczywistym miał dziewczynę, przez co czuł się, jakby ją zdradzał. Nie, nie zrobił nic w kierunku tego, żeby doszło do prawdziwej zdrady, poza tym Cry prawdopodobnie by go znienawidził, gdyby chciał powiedzieć mu prawdę. Nie miał nawet zamiaru się tak narażać. Poza tym, Marzia. Nadal ją kochał, to wiedział, tego był pewien i w to nie wątpił. Nie miał zamiaru poświęcać swojego szczęśliwego, stabilnego związku dla chwilowej słabości, czegoś, co mogło mu się tylko wydawać, co mogło być zupełnym kłamstwem. Za duże ryzyko. Nie mógł zrobić czegoś takiego. Rozwiązanie było bardzo proste: trzymać się jakoś aż do końca rozgrywki, wrócić do rzeczywistości, przeżyć kolejne lata ze swoją wspaniałą dziewczyną i najlepszym kumplem i nie mieszać tych dwóch relacji ze sobą. Banał.
Nawet nie zauważył, że przyspieszył kroku, pogrążony w myślach. Cry musiał go gonić, nie chcąc się rozdzielać w ciemnym korytarzu. Uznał jego pośpiech za silną potrzebę wydostania się na zewnątrz, nie skomentował tego więc, tylko posłusznie za nim podążył. Ku jego wielkiemu zdziwieniu i uldze, po zaledwie kilku metrach tunel stał się nieco jaśniejszy i jego koniec można było dojrzeć bez problemu. Z uśmiechem na twarzy powitał szare, zachmurzone niebo, z małymi punkcikami gwiazd, wiszący w powietrzu pałac i otaczające go czajniczki, także unoszące się wśród chmur. Popękana, sucha ziemia pełna pyłu skończyła się, a wraz z nią tory, ustępując miejsca platformom ze stali w kształcie kółek zębatych. Gracze z przyjemnością przeszli po jednej z nich, a potem schodkami w górę, na kolejną, ciesząc się zmianą krajobrazu. Kółko, na którym teraz stali ogrodzone było częściowo wysokim płotem, oświetlonym lampami, a do części zwróconej w przestrzeń przytwierdzone było coś, co wyglądało jak gigantyczna tuba. Cry podszedł do niej niepewnie, nie do końca wiedząc, czy powinien jej użyć.
- To nas przeniesie do tego zamku – Pewds wskazał przed siebie, na budowlę. – Tak przynajmniej pamiętam. Nie ma z tego miejsca innego wyjścia.
- W porządku, jeśli tak mówisz… Ufam twojej pamięci – Cry wzruszył ramionami, po czym dmuchnął w tubę z całych sił, zakrywając jednocześnie uszy. Głośny dźwięk niósł się echem przez chwilę, gdy nagle z góry, po lince prowadzącej od pałacu do skały za nimi, zjechał wielki czajnik do herbaty, wykonany z żelaza. Spokojnie, powoli zatrzymał się na platformie, na której stali obaj mężczyźni i zapraszająco otworzył drzwi. Z braku innych perspektyw wsiedli do dziwnego pojazdu, pozwolili drzwiom się zamknąć i ruszyli w górę, wprost do tajemniczego zamku naprzeciw.
- Co tam zastanę? – spytał Cry, bawiąc się nożem. – Powinienem się przygotować na coś specjalnego?
- Niestety nie jestem w stanie ci powiedzieć, bo nie pamiętam – przyznał Pewds, obserwując zbliżające się rysy budowli. Byli blisko. – Wiem, że zmieni ci się ubranie, bo Alicja zmieniała sukienki wraz ze zmianą miejsca.
- Ubranie może się zmieniać, ale błagam, nie w sukienkę.
- W sumie nawet szkoda. Przygotuj się, za chwilę będziemy wysia-
Coś uderzyło z impetem w szybę, zostawiając na niej pajęczynę rys. Zanim którykolwiek z pasażerów zdążył zareagować, kolejna szyba zdobyła swoje pęknięcia. Dopiero po chwili można było zobaczyć, że przyczyną uszkodzeń są okropne, latające śrubki, które uparcie dobijały do szyby, powodując kolejne rysy. Cry chwycił za młynek, żeby się od nich odgonić, ale nie zdążył zareagować w porę. Czajnik zboczył ze swojego stałego kursu i z pełną prędkością dobił do jednej ze ścian pałacu, wyrzucając graczy przez przednią szybę i tym samym pozbawiając ich przytomności.

***
Cry był pierwszym, który podniósł się z ziemi po wypadku. Zajęło mu to chwilę z powodu obolałego, potłuczonego ciała, ale ostatecznie mu się udało. Otrzepał swoje ubranie i poprawił okulary. Dopiero po chwili dotarło do niego, że ubrania, które ma na sobie to nie te ubrania, w których biegał po Krainie Czarów, tylko poprzednia czarno-biała koszulka, brudny fartuch i czarne spodnie w parze z eleganckimi butami na klamrę. Pewds, leżący obok niego, był w białej koszuli, potarganych spodniach i szelkach, czyli tak, jak był ubrany w wiktoriańskim Londynie, tuż przed przejściem do głównej rozgrywki. Była noc, chociaż widoczność była dobra, głównie za sprawą latarni, stojącej tuż obok nich. Poza tym była tu jeszcze ławka; całą resztę stanowiły drzewa i prosta droga, przebiegająca tuż przed nimi. Czy to oznaczało, że opuścili grę i mogą zacząć poszukiwania safe pointu?
- Pewds, żyjesz? – Cry delikatnie potrząsnął przyjacielem, próbując go ocucić. Jego starania nie poszły na marne, bo już po chwili blondyn zamrugał i z jękiem podniósł się do pozycji siedzącej.
- Gdzie jesteśmy? – spytał krótko, rozglądając się, kompletnie zdezorientowany.
- Jeśli nie tak wygląda kolejna lokacja, o której mówiłeś, to myślę, że gdzieś niedaleko powinniśmy znaleźć safe point. Innymi słowy, udało nam się przeżyć.
- Świetna informacja – Pewds oparł się o ramię przyjaciela, wstając powoli. – Przyda nam się odpoczynek. Szczególnie po tym, jak dobiliśmy do budynku.
- Tak. Nareszcie będziesz mógł mieć trochę czasu dla siebie i odpoczniesz trochę od mojego towarzystwa.
- Cry, przepraszam, ja nie miałem na myśli… - Pewdie poczuł lekkie ukłucie w sercu, słysząc gorzkie słowa z ust Cry’a.
- Nie, to ja przepraszam, nie potrzebnie ci to wyrzucam – Cry odetchnął głęboko, uśmiechając się niewyraźnie. – Wiem, że na dłuższą metę jestem męczący, zawsze to wiedziałem, ale… No po prostu nigdy nie sądziłem, że usłyszę to od ciebie. Zgaduję jednak, że irytuję wszystkich bez wyjątku.
- To nie tak, wiesz, ludzie czasami potrzebują trochę prywatności, tylko tyle. Nie mam nic do ciebie, ja-
- To chyba do nas – przerwał mu brunet, wskazując na zbliżające się światła jakiegoś pojazdu, który okazał się być czerwonym autobusem z wyraźnym napisem „Safe Point” z przodu.
- Najwyraźniej. Wracając do tematu – Pewds nie chciał odpuścić w tej sprawie. Zachował się jak dupek i czuł potrzebę wytłumaczenia się z tego. – Jesteś zły?
- Nie jestem.
- To w takim razie czy jesteś smutny?
- To na pewno. Ale nie przejmuj się mną, Pewds. Powinieneś martwić się bardziej o swoje uczucia niż o uczucia innych, wiesz?
Nie dał mu szansy na odpowiedź. Autobus zatrzymał się przed nimi z piskiem opon i mogli wejść do środka. Nie zastali tam nikogo poza kierowcą, tępo wpatrującego się w drogę przed sobą z twarzą pozbawioną wyrazu. Gracze skierowali się na tylnie siedzenia, gdzie wygodnie się rozłożyli. Przez chwilę jechali w kompletnej, bardzo niezręcznej ciszy. Pewds próbował ją przerwać kilkanaście razy, ale za każdym razem rezygnował, zanim wydał z siebie chociaż jeden dźwięk. W końcu dał sobie spokój i pozwolił przyjacielowi robić to, co chciał. Cry oparł więc czoło o ramę okna i w milczeniu oraz z absolutnym spokojem wpatrywał się w mijające ich krajobrazy, aż nie poczuł się znużony i nie zasnął, opierając się ciężko o oparcie. Jego sny dziwnie przypominały to, co widział podczas ostatniej gry.

---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Wesołych Świąt wam wszystkim! Musiałam się nieźle wysilić, żeby wyrobić się na dziś, ale jak widać osiągnęłam sukces. Z racji tego, że mamy Wigilię obdarowuję was jedyną rzeczą, jaką jestem w stanie was obdarować, czyli nowym rozdziałem opowiadania o przygodach Pewdie'go i Cry'a (który moim zdaniem mógłby być lepszy, ale jestem zbyt zmęczona pierwszym semestrem i świętami, żeby się tym przejąć xD)

Trochę dramy mi wyszło, jak widzicie. Oznaka dobra, bo to oznacza, że coś się zaczyna dziać w tej ich rutynie. A następny rozdział... Boże, jestem taka podekscytowana pisaniem go, że najchętniej już bym zaczęła (ale nie, bo sprzątanie mieszkania. Grrrr.) Przygotujcie się na dużo dziwnych rzeczy w najbliższym czasie, będzie się działo :D

Przypisów nie ma wiele, z tego co sobie patrzyłam, to tylko to, że Pewds znalazł wspomnienie o czytaniu razem fanfika, no i rzeczywiście, czytali go: 
https://www.youtube.com/watch?v=p5qdrdA_0n0 . Dostaliście z animacją, bo Netty Scribble robi super animacje (chamska reklama xD).

No, to chyba tyle. Wesołych Świąt i szczęśliwego Nowego Roku, I guess. Bawcie się dobrze, komentarze mile widziane (są jak prezenty, pomyślcie o tym w ten sposób xD)

Brofist!
~Maru <3

PS. Mogą być błędy, bo wyjątkowo pierwszy raz nie przeczytałam całości w celach korekcyjnych. Pewnie to zrobię kiedyś, na razie chcę spać, bo zarwałam nockę, żeby to skończyć na dziś xD

Komentarze

  1. MARU <3 Jestem z ciebie taka dumna, pisz dalej moje dziecko <3 aw, ja muszę jakoś wyrobić się na dzisiaj z Homogwałtem, więc ruszam dupę, idę pisać c: DUŻO WENY <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To będzie śmiesznie wyglądać, bo mam Chloe na profilowym, a ty Natana xDD

      Ja też jestem z siebie w pewnym stopniu dumna, muszę powiedzieć xD
      Pisz, pisz, Homogwałt mile widziany :D
      Dużo weny tobie także <3

      Usuń
    2. You don't know who the fuck I am or who you're messing around with! XD

      Usuń
    3. Put that wand away from me, psycho! xD

      Usuń
  2. Świeetny rozdział, błędów nie zauważyłam ^^
    Wesołych Świąt również! Nowy rozdział od Maru to wspaniały prezent pod choinkę xd
    Będzie się działo mówisz? Podsycasz tylko naszą ciekawość, to nie fair ;-;
    Wysyłam świąteczną paczkę z weną, pozdrawiam ^^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To dobrze, nie muszę sprawdzać xD (i tak to pewnie zrobię, ale przynajmniej wiem, że nic rażącego nie ma)
      Cieszę się, że prezent się podoba :D
      Nie jestem fair, takie życie. Ale sama jestem podekscytowana, trust me.
      Dziękuję, prezent zawierający wenę jest dobrym prezentem. Pozdrawiam także! <3

      Usuń
  3. Kolejny rozdział! To bije na głowę wszystkie świąteczne prezęty. You made my day! Marry Christmas with PewdieCry! <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No ja się nie znam, ale skoro tak uważasz, to się cieszę :D
      Proszę, niech twój dzień będzie zrobiony. May the Pewdiecry be with you XD
      Btw, ciebie jeszcze nie znam. Witam w gronie jawnych czytelników :)

      Usuń
    2. Znasz, witałaś mnie pod poprzednim rozdziałem. Tylko, że poprzednio nie wiem czemu pisała jako anonim ;D

      Usuń
    3. Ty sprytna bestio, oszukałaś mnie XD

      Usuń
  4. You made my christmas, Maru. xD
    Wszystkiego najlpszego, weny i mniej męczącego kolejnego semestru!
    Rozdział bardzo fajny, chociaż to co powiedział Pewdie Cry'owi aż mnie zabolało. Jak tak piszesz o tym kolejnym rozdziale to jeszcze bardziej chcę, żebyś go już napisała i wstawił!
    Czekam więc z niecierpliwością i do zobaczenia pod kolejnym rozdziałem!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Naprawdę się cieszę, że macie cudowne święta dzięki 13 stronom jakiegoś opowiadania w Internecie, musi być fajnie xD
      Dziękuję, aczkolwiek myślę, że semestr będzie jeszcze gorszy niż ten poprzedni. Trzymajmy kciuki, żeby jednak nie :D
      To dobrze, że fajny i to dobrze, że zabolało. To oznacza, że wyszedł jak taki asshole i kogoś to w ogóle rusza xD A nowy rozdział już ma dwie strony, więc powoli, powoli, myślę, że napiszę go szybciej niż jakikolwiek inny rozdział do tej pory xD
      Czekaj, a będzie ci dane. Do zobaczenia! :)

      Usuń
  5. Zgłaszam się, chociaż jak zwykle sporo spóźniona!
    Otóż rozdział wygląda, jakbyś z czasem pisania go się rozkręcała i łapała weny. Czyli w sumie, całkiem normalne. ;)
    Zanim przejdę do moich fav fragmentów, to tak na wszelki wypadek informuję, że właśnie przesłałam fanarta i mam nadzieję, że doszedł. Postaram się robić ich więcej, bo przyprawiasz mnie o wenę twórczą, aczkolwiek na razie zajęta jestem robieniem dj z ObiKaka. ;-;
    A więc...
    "Jeśli będzie bardzo zdesperowany, może zawsze zerwać jakiś kwiatek i wyliczyć to sobie na płatkach"
    Śmierć, pożoga i umieranie? A ja sobie policzę miłość na kwiatuszku. Ah Pewds... XD
    "Płaska klatka piersiowa, szersze barki, wąskie biodra, wyraźnie zaznaczona grdyka, lekki zarost. Nie można było powiedzieć, że Amerykanin był w jakikolwiek sposób kobiecy. Wręcz przeciwnie. "
    Kocham cię za to, serio. Kocham cię za niepodzielanie jakiś shotowych stereotypów i w ogóle za to, że właściwie prawie nie mogłam rozróżnić, który z panów jest raczej dominującym. Uwielbiam taką "równość" w yaoi. <3
    "- Serio pytasz? No nie wiem, może to, że zmieniasz się jak w kalejdoskopie i za każdym razem zachowujesz się jakoś tak… nienaturalnie? To się zaczęło już parę gier temu: najpierw jesteśmy najlepszymi kumplami, potem jakoś dziwnie się na mnie gapisz, co chwilę widzę, że bujasz gdzieś w obłokach, nawet wtedy, gdy sytuacja wymaga, żebyś się skupił, potem się robisz oschły, potem przesadnie spontaniczny, obchodzę cię, masz mnie gdzieś… Jezu, Pewds, ogarnij się. Co ja mam robić? Powiedz mi jasno, co ci nie pasuje, będę mógł chociaż próbować to jakoś zmienić…
    - Chcesz znać prawdziwy powód? Nie ma sprawy"
    *UWAGA, dalsza scena dopisana moją chorą imaginacją*
    - Powiedział Pewds nieco zbyt agresywnie, próbując ukryć swoje zmieszanie. - Nie mówiłem ci, bo... Cholera, nie chciałem żebyś inaczej na mnie patrzał czy coś... - Odwrócił wzrok starając się zignorować nagłe zaciekawienie ze strony Cry'a. - Mam okres.
    Zapanowała między nimi dziwna cisza, Pewds dzielnie oczekiwał reakcji przyjaciela, natomiast Cry nie chciał go zbędnie urazić, chociaż nieco chciało mu się śmiać z bagatelności sytuacji.
    - No dobra? - Odezwał się wreszcie, zachowując grobową minę. - Tooo... Może chodźmy dalej?

    OdpowiedzUsuń
  6. Nie będę bezczynnie oglądać streama, zrobię coś pożytecznego xD
    Dziękuję za arta, dotarł bez problemu! <3 Podpisać jako Anonimek czy coś innego?
    Eh, jak zwykle, nie umiem pisać całego rozdziału z pełnią weny, bo wtedy rozdziały były by co pół roku, jak na moim drugim blogu xD Jeśli jednak da się czytać, to chyba tak źle nie jest xD A artami się nie przejmuj, z radością przyjmuję każdy rysunek jaki dostanę, mogę poczekać :)
    To wyrywanie płatków kwiatka jeszcze się pojawi... W nieco poważniejszej odsłonie ;)
    To jest specjalnie, też nie lubię wyraźnego dzielenia na górę/dół poprzez wygląd (chamska reklama again, polecam gorąco mangę 10 Dance. Cudowny shounen-ai, jeśli nie lubisz dzielenia na role i nie przeszkadza ci specyficzna ale piękna kreska, to może ci się spodobać xD) Dobra, koniec wpychania ludziom rzeczy do gardła, ale polecam xD
    Moja przyjaciółka stwierdziła, że czasami zachowują się jak kobiety w ciąży, więc byłaś blisko xD
    Dzięki za arta, za przeczytanie i komentarz. Brofist <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jako "AnonimekKY", jeśli można... Oryginalny nick jest oryginalny. XD
      A to dobrze, bo już sobie zapisałam chyba już z trzy czy cztery fragmenty dające mi wenę. Tylko jak zwykle budzę się do rysowania, jak już powinnam spać. [*]
      A ja sobie przyjmę z radością tę reklamę, bo takie yaoice się ceni... Aż mi się przypomniała manga, w której seme był blondwłosą shotą, a uke wysokim brunetem... Nie, nie pomyliło mi się. XDD
      Powiem ci, że po obserwacji powiem, że faceci często mają większy okres/ciążę niż kobiety że tak to ujmę, także... Realizm zachowany. X'D
      A ja dziękuję za rozdział i odpisanie. *Brofistuje*!

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty