Świat, w którym chcieliśmy żyć. Rozdział piąty, część pierwsza.

V

Pewds obudził się około dziesiątej, kompletnie niewyspany. W porządku, może i spał te osiem, siedem godzin, ale ból w ręce był tak silny, że budził się niemal co chwilę. Dlatego z ulgą przyjął fakt, że ból nareszcie ustąpił. Zdjął zabandażowaną rękę z „temblaku”, odwiązał ją i rozprostował. Wyglądało na to, że złamana kończyna wróciła do swojego poprzedniego stanu. To samo zresztą stało się z rozciętą głową, a także z licznymi obrażeniami na całym ciele. Jedyny dobry punkt rozgrywki – wszystkie rany się goiły. Pewdie przeciągnął się, wiedząc, że raczej już nie zaśnie i podniósł się z łóżka. Cry spał jeszcze, zwrócony do przyjaciela plecami. Blondyn stwierdził, że nie ma sensu go budzić, chwycił więc ręcznik i świeże ubrania, po czym udał się do łazienki.
Rozebrał się, rzucając piżamę na podłogę i wszedł pod prysznic, włączając wodę, która była tak gorąca, że prawie parzyła. Pewds nie zwracał na to jednak uwagi. Pozwolił kroplom wody spłynąć po jego ciele i przynieść mu spokój. Wziął kilka głębokich wdechów i przetarł twarz. Czuł się okropnie z powodu Cry’a. Zranił go, chcąc go ocalić od zranienia. Boże, co za paradoks. Był bezsilny w tej sytuacji, bo nie ważne co by zrobił, jego przyjaciel cierpiałby tak samo. Nie dało się go ochronić. Pewdie’go gryzło to potwornie, a po wczorajszej rozmowie? Nie mógł uwierzyć, że doprowadził bruneta do łez. Przecież zawsze mógł go okłamać, złożyć fałszywą obietnicę, na pewno czułby się lepiej, miałby poczucie, że udało mu się wymóc coś… Nie, nie mógłby go oszukać. Wszystko przez tą cholerną przyjaźń. Wszystko przez to, że za bardzo mu na nim zależało.
Właśnie. Zależało mu. Czy nie zależało za bardzo? Czy właśnie tak powinien się zachowywać w stosunku do niego? Czy za jego działaniami nie kryło się coś innego? Pewds zagryzł wargę. W jego mózg wwierciło się to tajemnicze zdanie znalezione w notesie w poprzednim safe poincie – „Kogo tak naprawdę kochasz?” Męczyło go to, odkąd je znalazł. Jeśli nie był skupiony na czymś innym, fraza ta powracała i nękała go, zmuszając do przemyśleń. Za każdym razem, gdy to się działo, przywoływał obraz twarzy Marzii lub przypominał sobie ich wspólne chwile. Dawało mu to moment spokoju i pewności, że to ona jest osobą, którą kocha całym sercem, ale niestety, wątpliwości zawsze się wtrącały. Cry był świetną osobą, przy której Pewdie mógł być sobą, zawsze i wszędzie. Rozumieli się bez słów, potrafili rozmawiać godzinami na najgłupsze tematy i stali za sobą murem, gdy tylko zaszła potrzeba. Ale przecież z Marzią było tak samo. Ona też znaczyła dla niego wiele i stawiał ją na pierwszym miejscu. Nigdy nie było problemu, Marzia była jego dziewczyną, a Cry jego najlepszym przyjacielem. Tylko co jeśli ta przyjaźń przerodzi się w coś więcej?
Felix zacisnął mocno powieki, odganiając od siebie tę myśl. Coś mu się zaczyna mieszać, to są jakieś urojenia. Po prostu dawno nie widział swojej ukochanej, dlatego ma teraz wrażenie, że może czuć coś więcej do swojego przyjaciela. To dlatego. To zdanie miało wprowadzić zamęt i go zdezorientować. Alice na pewno miała w tym jakiś cel, jeszcze nie wiadomo jaki, ale na pewno coś uknuła. Kochał Marzię, całym sercem. I tak właśnie pozostanie.
Zakręcił wodę, wytarł się dokładnie i założył ubrania – bieliznę, dżinsy, koszulkę z długim rękawem w niebiesko-granatowe paski. Umył zęby, ogarnął jakoś wilgotne, niepoukładane włosy i wyszedł z łazienki. Cry już wstał, siedział na swoim łóżku, przygarbiony i zapatrzony w śnieg za oknem, który iskrzył się w słońcu.
- Dzień dobry – przywitał go Pewds, rzucając ręcznik na krzesło i kierując się do kuchni. Był potwornie głodny, koniecznie musiał coś zjeść.
- Dzień dobry – odparł Cry, nawet nie spoglądając w stronę Szweda. Głos miał cichy i od razu było słychać, że mężczyzna nie jest w najlepszym nastroju. – Jak tam twoja ręka?
- Jak nowa. Reszta ran także zniknęła – odpowiedział spokojnie, wyciągając masło i ser z lodówki. – Robię tosty na śniadanie, chcesz też?
- Z serem i jakąś wędliną, jeśli mogę. Pójdę się myć.
- Jasne. Za chwilę będą, nie siedź tam za długo! – zdążył krzyknąć, zanim Amerykanin wszedł do łazienki. Dzisiejszy dzień będzie ciężki, jeśli brunetowi nie poprawi się humor. Pewdie nie miał zamiaru siedzieć i tępo wpatrywać się w sufit, ale skoro Cry nie był skory do rozmowy, to opcji nie miał za wiele. Będzie musiał jakoś przekonać drugiego gracza, żeby chociaż z nim porozmawiał, chociaż po wczorajszej konwersacji mogło to wyjść dość… źle.
Tosty były gotowe w kilka minut. Pewds wyłożył gorący chleb na talerze, posmarował go masłem i nałożył ser i szynkę. W momencie gdy skończył nalewać herbatę do kubków, z łazienki wybył Cry, wycierający włosy ręcznikiem.
- Zdążyłeś – powiedział blondyn, podając mężczyźnie jego porcję. – Jeszcze ciepłe.
- Dzięki – mruknął w odpowiedzi, siadając naprzeciw. W ciszy zabrał się za jedzenie.
Pewdie westchnął tylko ciężko, po czym zaczął jeść tosta. Nawet nie wiedział, o czym mógłby porozmawiać, skoro Cry nie był chętny chociażby do krótkiej konwersacji. Ba, nawet się na niego nie spojrzał. Wbijał wzrok w talerz przed sobą, jakby tosty stały się nagle całym jego życiem. Felixa mogło to wkurzać, ale co mógł zrobić? Mógłby wymusić na nim rozmowę, ale znając Cry’a odciąłby się po kilku minutach i znowu zamknąłby się w sobie. Musi więc zmusić go do jakiegoś działania…
- Dziękuję, było pyszne – z zamyślenia wyrwał go głos przyjaciela, który wstał od stołu i włożył swój pusty talerz do zlewu, po czym usiadł na swoim łóżku, chwytając po drodze pierwszą z brzegu książkę i zagłębiając się w lekturze. Pewds zaczynał być poirytowany jego zachowaniem, ale nie skomentował tego. Dokończył natomiast jedzenie, także wkładając naczynie do zlewu i, nie mając nic lepszego do roboty, zabrał się za sprawdzanie domku.
W komodzie znajdowały się głównie ubrania, wraz z zimowymi kurtkami i spodniami. W dolnej szufladzie znalazł również dwie pary ocieplanych butów oraz dwie pary… łyżew. „Czyżby były nam potrzebne do kolejnej rozgrywki?” – pomyślał Pewds, zamykając drzwiczki komody. To było całkiem prawdopodobne, raczej nie były tutaj tak przypadkowo… Pewdie podszedł do szafy, a w środku znalazł drewniane sanki, leżące na jej dnie. Poza nimi były tam tylko jakieś kurtki i swetry, nic poza tym. Gdzie znajdowały się przedmioty, które mogłyby im pomóc przetrwać? W szafkach nocnych niczego nie było, w kuchni znaleźć można było tylko zastawę kuchenną, jakieś garnki i produkty spożywcze.
- Czego szukasz? – Cry chyba zainteresował się wreszcie działaniami przyjaciela, widząc, jak nerwowo przeszukuje kredens.
- W tym domku nie ma żadnego ekwipunku, nic – odparł blondyn, z rezygnacją trzaskając drzwiami szafki. – Czy to oznacza, że nie mamy się jak ochronić? Nasze poprzednie wyposażenie porzuciliśmy w czasie gry…
- Może następna rozgrywka nie będzie potrzebowała dodatkowych przedmiotów? Może świat gry sam nam coś zaoferuje? Albo nareszcie dostaniemy coś mało wymagającego?
- Śnij dalej – Pewdie usiadł na łóżku, wpatrując się tępo w leżące w szafie sanki. Nagle do głowy wpadł mu pomysł, głupi, ale gwarantujący dobrą zabawę. – Chodźmy na dwór.
- Co? – Cry odłożył książkę na bok i spojrzał na Szweda. – Dlaczego niby mielibyśmy to robić? Tam jest zimno.
- No właśnie. Jest zimno, jest śnieg, pewnie też lód… - Felix poderwał się gwałtownie i zaczął wyciągać z komody potrzebne rzeczy. – Wyjdziemy, poobrzucamy się śnieżkami, może nawet uda się pojeździć! – rzucił łyżwy na łóżko, wraz z ciepłą bluzą, kurtką i spodniami nieprzemakalnymi. Cry także się ruszył, ale dość niechętnie.
- Jesteś pewien, że to dobry pomysł? Chyba nie za bardzo mam ochotę, żeby…
- Właśnie dlatego tam idziemy – Pewds przerwał mu gwałtownie, wkładając ubrania. – Nie będziesz siedział jak jakieś emo i użalał się nad światem. Wiem, że jesteś zły i rozgoryczony po wczorajszej rozmowie, ale jeśli przez to masz się do mnie nie odzywać, to wybacz, ale nie dam ci spokoju, póki nie będziesz przynajmniej udawał, że wszystko jest w porządku i znowu zachowywał się jak mój kumpel. Mam nadzieję, że się rozumiemy?
Cry zaniemówił. Stał, kompletnie zaskoczony tym nagłym wykładem. Owszem, starał się unikać rozmowy z Pewdie’m, bo był zbyt zdołowany, poza tym nieco bolało go to, że przyjaciel nie chciał przyznać mu racji i zgodzić się na jego warunki. Nie chciał obiecać, że przestanie się ładować w niebezpieczeństwa, co niestety dokładało tylko zmartwień Cry’owi. Brunet wiedział, że nie dałby rady porozmawiać o tym spokojnie, postanowił więc unikać przyjaciela jak najbardziej się da. Nie spodziewał się jednak, że będzie to miało taki skutek.
- Idziesz? Nie będę czekał na ciebie wieki – Pewds spojrzał na niego, podając mu jednocześnie parę łyżew.
- T-tak, już idę – odparł nieco mechanicznie, po czym przebrał się w kurtkę, spodnie i wysokie buty z kożuchem i podążył za przyjacielem.
Zimno zaatakowało go, gdy tylko przekroczył próg. Mocniej owinął się szalikiem i poprawił czapkę. Ostatnim razem miał do czynienia z zimą w jednej z gier komputerowych, rzeczywistość jednak bardziej dała mu się we znaki. Słońce świeciło jasno, sprawiając, że śnieg wokół był wręcz oślepiający. Zajęło mu parę minut, by przyzwyczaić się do ciężkich warunków. Gdy już zaczął rozróżniać kształty i w miarę ostro widzieć, skierował swoje spojrzenie na Pewdie’go. Blondyn wziął głęboki oddech i z błogim uśmiechem na ustach rozejrzał się dookoła.
- Pięknie, czyż nie? – spytał, błądząc wzrokiem gdzieś po odcinających się na tle błękitnego nieba ciemnych figurach drzew. – Kiedyś miałem taki widok co roku, ale teraz, w Anglii… Czasem coś popada, ale to nie to samo. Szwecja ma urok.
- Nie jestem specem, nie bardzo mogę się wypowiedzieć – mruknął Cry, ale uśmiechnął się delikatnie. – To jest pierwszy raz, kiedy widzę tak dużo śniegu. Wcześniej tylko przez chwilę, cienką warstewkę i to jeszcze przez szyby w pociągu, więc się nie liczy.
- W takim razie, pozwól mi pokazać ci przyjemność, jaką można czerpać z zabawy w zimie – Pewds uśmiechnął się zadziornie. – Tylko ostrzegam, lepiej załóż rękawice i upewnij się, że jesteś dobrze owinięty tym szalikiem. To nie są zawody dla cieniasów.
- Przyjmuję wyzwanie. Od czego zaczynamy?
- Od tamtej górki – Pewdie wskazał niewielki, za to dość stromy pagórek znajdujący się kilkaset metrów od domu. Ruszył zdecydowanym krokiem, starając się znaleźć płytsze miejsca, by nie zanurzyć się w zaspie po pas. Niestety, parę razy mu nie wyszło, ale po dłuższych staraniach udało im się dotrzeć na szczyt wzgórza.
- Zaczynamy od sanek – postanowił Szwed, kładąc je na ziemi. – Ja siedzę z przodu.
- Czekaj – zatrzymał go Cry, patrząc się na drewniane sanie. – Jesteś pewien, że zmieścimy się na nich we dwójkę? I że wytrzymają taki ciężar?
- Trzeba było tyle nie jeść, skoro jesteś taki ciężki – odparł Pewds. – Spokojnie, damy radę. Są wystarczająco duże. Jedziesz?
Cry zawahał się, ale usiadł za przyjacielem. Objął go w pasie, zastanawiając się, czy za chwilę nie będzie miał spotkania twarzą w twarz z lodowatą armią białych płatków śniegu.
- Możesz nas popchnąć? – spytał Pewdie, chwytając za belkę z przodu.
Cry odepchnął się nogami od ziemi i poczuł, że sanie powoli nabierają prędkości. Po chwili z niesamowitą szybkością sunęli po stromym zboczu, niemal odrywając się od ziemi. Śnieg spod płoz wpadał im do oczu, a zimny wiatr smagał ich twarze. Cry wzmocnił uchwyt, widząc, jak szybko przesuwa się krajobraz wokół. Pewds zaczął się drzeć w niebogłosy, gdy z silnym szarpnięciem skręcił w prawo, bawiąc się w robienie slalomu wśród zasp. Kiedy wreszcie sanki zwolniły, wyglądał, jakby właśnie wygrał na loterii.
- Super było, nie? – zapytał, podekscytowany jak małe dziecko. Cry wręcz nie umiał się powstrzymać przed szerokim uśmiechem.
- Świetna jazda. Nawet nie wiedziałem, że aż tyle ominęło mnie w życiu!
- Stary, dwadzieścia pięć lat na karku i nigdy nie jeździłeś sankami? Musiałem coś z tym zrobić – oświadczył blondyn, biorąc sanki do ręki i powoli wspinając się ścieżką na górę.
- Dzięki, chyba jednak było warto. Tylko to wspinanie trochę męczące.
- Przynajmniej schudniesz i będziemy mieli pewność, że sanki się pod nami nie załamią. Nie będziesz się już musiał martwić.
- Oh, zamknij się.
Przejechali się na sankach jeszcze parę razy, za każdym razem tak samo rozbawieni i rozentuzjazmowani. Zamierzali się zmieniać funkcją kierowcy, ale po tym jak Cry wjechał w sam środek zaspy, Pewds stwierdził, że lepiej będzie, jeśli to on będzie prowadził. Brunet, starając się nie zwracać bardzo uwagi na lód, który dostał mu się pod koszulkę, natychmiast się zgodził. Starali się zmieniać nieco trasę przejazdu za każdym razem, próbując znaleźć najbardziej strome miejsce i trasę z największą liczbą przeszkód na drodze. Parę razy się wywrócili, ale bawili się przednio.
Właśnie skończyli jazdę i mieli już wchodzić ponownie, gdy nagle Cry zauważył, że coś leży w śniegu. Zainteresowany, schylił się, by przyjrzeć się przedmiotowi dokładniej. Był to kawałek zwierzęcej skóry, ciemny, nieco przetarty w kilku miejscach, ale całkiem spory. Mężczyzna przez chwilę zastanawiał się, skąd mógł pochodzić. Może to fragment czyjegoś ubrania? Torby? Albo ktoś zgubił to, przenosząc skóry upolowanych zwierząt do domku?
- Cry? – usłyszał głos Pewdie’go i natychmiast się do niego odwrócił, co niestety było wielkim błędem. Szwed trzymał w dłoni kulkę ze śniegu, którą rzucił z całej siły w stronę przyjaciela, celując w jego twarz.
Gry komputerowe wśród wszystkich zalet i wad, miały jedną niewątpliwie przydatną funkcję: wyrabiały świetny refleks. Brunet zasłonił się ramieniem, dzięki czemu śnieżka rozsypała się w kontakcie z jego łokciem, a nie środkiem twarzy. Cry wyglądał na kompletnie zaskoczonego atakiem, ale nie miał zbyt dużo czasu, żeby rozpatrywać, dlaczego ten atak nastąpił, ponieważ Pewds już zabierał się do formowania kolejnego zimnego pocisku. W ciągu kilku sekund w jego ręce powstała biała kulka, a potem w ciągu następnych paru sekund dotarła do Cry’a, który cudem uniknął jej. Amerykanin natychmiast rzucił się do najbliższej zaspy, by utworzyć sobie skład amunicji. Nie szło mu to łatwo, bo Felix bombardował go wcześniej utworzonymi kulkami, jednak po chwili mógł mu już oddać. Rozpoczęła się bitwa na śnieżki z prawdziwego zdarzenia. Chociaż refleks u obu graczy był nienaganny, tak z rzucaniem i unikaniem był już większy problem, głównie fizyczny. Z otwartej walki po woli wycofywali się za większe zaspy, by stamtąd atakować.
- Tak! – Cry nie mógł powstrzymać radości, gdy udało mu się trafić przyjaciela prosto w głowę, która niefortunnie wysunięta była zza „schronu”. Usłyszał, jak Pewds klnie głośno i uderza w ziemię. Na początku Cry myślał, że blondyn po prostu schował się bardziej, żeby uniknąć ewentualnych urazów, ale po chwili, gdy przyjaciel wciąż nie pojawiał się w zasięgu jego wzroku, zaczął się poważnie martwić.
- Albo udaje, albo coś się dzieje… - mruknął do siebie Cry, powoli opuszczając schronienie. Pewdie pewnie się zgrywał i chciał go po prostu wykopać z kryjówki, żeby go potem otwarcie zaatakować. Tak, to by miało sens. Znali się zbyt długo i brunet wiedział, że to jest prawdopodobnie wszystko ukartowane. Nic mu nie było, na pewno.
Nagle straszna myśl dopadła Cry’a. Co, jeśli śnieżka, którą w niego rzucił miała lód wewnątrz? Rzucił nią prosto w głowę, co jeśli zrobił mu krzywdę? Co, jeśli to coś poważnego? Mógł naprawdę poważnie go uszkodzić, gdyby trafił w skroń, nawet zabić…
- Pewds? – Cry wychylił się, żeby zobaczyć, co się dzieje z Szwedem.
Leżał na ziemi, z zamkniętymi oczami. Nie było widać oznak krwi, ale to jeszcze o niczym nie świadczyło. Boże, oby to był tylko siniak, oby nic mu nie było… Okularnik natychmiast przy nim uklęknął i stanowczo szarpnął za ramię, starając się sprawdzić, czy nie jest może przytomny. Mężczyzna leżał jednak bez ruchu, nie otwierając oczu. Cry powoli zaczął panikować. Obrócił Pewdie’go na plecy i zbliżył ucho do jego ust, szukając oddechu i obserwując opadającą i unoszącą się klatkę piersiową. Oddychał. Czyli może stracił tylko przytomność…
Pewds w jednej chwili otworzył oczy, a na jego twarzy odmalował się uśmiech. Zanim Cry zdążył zareagować i uciec z tej pułapki, Felix zdążył go zasypać śniegiem. Chwilę później chwycił bruneta za ramiona, powalił go na ziemię, samemu usadawiając się wygodnie na jego udach.
- Ha, dałeś się złapać na mój niecny plan!
- Idioto, ja naprawdę się martwiłem! – krzyknął Cry, ocierając twarz. – Już się bałem, że ci coś zrobiłem, a ty tutaj odstawiasz coś takiego… Daj mi chociaż zdjąć okulary, nie chcę ich poniszczyć.
Pewdie ze spokojem poczekał, aż przyjaciel odłoży okulary na bok i już przygotował się, by zacząć nacierać go śniegiem, gdy nagle… Zaparło mu dech w piersiach. Brunet spojrzał na niego, obrażony, ale też trochę zrezygnowany, jakby oczekiwał podobnego obrotu spraw. Gdzieś w tym szaleństwie zgubił czapkę, więc teraz jego brązowe włosy były kompletnie mokre od śniegu, zachowało się może kilka suchych pasm. Jego policzki były czerwone od mrozu, co wyróżniało się bardzo na tle jasnej skóry. Jednak największą uwagę Pewds’a przyciągnęły usta, lekko rozchylone, spierzchnięte, w tym momencie koloru malin, a także oczy. Źrenice otoczone ciemnymi, błękitnymi tęczówkami, które od razu skojarzyły mu się z morzem. Na czarnych rzęsach osiadły płatki śniegu, zlepiając je miejscami. Cry wyglądał teraz pięknie, jakby z kompletnie innego świata. A Pewdie przyłapał siebie na tym, że nie może oderwać wzroku od jego twarzy. Nie potrafił? Nie chciał. Chciał wpatrywać się w ten obraz codziennie, za każdym razem widzieć to nieme zaskoczenie na jego twarzy.
Niestety, nie dane mu było wiecznie wpatrywać się w Amerykanina. Cry bowiem, na początku kompletnie zrezygnowany i wręcz oczekujący spotkania z dużą ilością śniegu, zaczynał był coraz bardziej zaskoczony i zdezorientowany brakiem jakiegokolwiek działania ze strony przyjaciela. „To jakaś jego taktyka? Zaatakować mnie, jak się nie będę spodziewał?” – zastanawiał się Cry, leżąc pod Pewds’em i zastanawiając się, co ma robić dalej. Po krótkiej chwili stwierdził, że nie będzie czekał wiecznie. Ostrożnie, by Pewdie niczego nie zauważył chwycił sporą garść śniegu i ugniatał ją przez chwilę, póki w jego dłoni nie powstała w miarę kształtna kulka. Potem odczekał jeszcze moment, ale gdy stwierdził, że blondyn wciąż wpatruje się w niego intensywnie, zaczął się zastanawiać, czy na pewno wszystko jest z nim okay. Miał coś na twarzy? Zranił się gdzieś? A może chodziło mu o tą dziwną sprawę z maską? Tylko problem w tym, że nie miał maski przy sobie. Więc o co do cholery chodziło? Cry stwierdził, że nie będzie potulnie czekał, aż jego potencjalny oprawca ogarnie się na tyle, żeby go napaść i zmaltretować. Wziął zamach i uderzył w niego śniegową kulą.
Pewds natychmiast oprzytomniał, w sekundę ogarniając rzeczywistość. Na jego nieszczęście to nie wystarczyło, bo Cry już przystąpił do dalszych działań. Zdecydowanym ruchem nogi zrzucił z siebie przyjaciela i natychmiast przyszpilił go swoim ciężarem, siadając na nim w ten sam sposób, w który usiadł wcześniej Pewds.
- Nie wiem, co to był za zawias, ale zdecydowanie musisz wymienić procesor – powiedział Cry, uśmiechając się szeroko. W przeciwieństwie do Szweda, nie miał zamiaru się wahać. Zgarnął sporą ilość białego puchu i zaczął wcierać go w twarz swojej ofiary. Pewdie nie mógł się powstrzymać od bardzo męskiego piszczenia, gdy śnieg zaczął wkradać się pod jego kurtkę, bluzę i koszulkę. Brunet oczywiście zechciał mu pomóc, bez żadnego skrępowania odchylając kołnierz kurtki  i bluzy i wrzucając tam jeszcze więcej lodu. W końcu się jednak zlitował i zszedł z Pewds’a, stając na nogi.
- Nieco mi zimno. Może już wrócimy do środka? – Cry pochylił się nad drugim graczem, oferując mu pomocną dłoń. Spodziewał się w sumie, że Pewdie w ramach zemsty pociągnie go za rękę i wrzuci do najbliższej zaspy, ale ku jego pozytywnemu zaskoczeniu przyjął pomoc i także podniósł się z ziemi.
- Jeszcze chwila. Chciałem iść nad tą wodę, którą widać z okna domku. Nie wiem, czy to jezioro czy po prostu jakiś mały staw, ale może byśmy sprawdzili, czy jest tam lód, na którym można jeździć na łyżwach?
- Myślisz, że to dobry pomysł? Co jak lód się załamie i wpadniesz? – powiedział Cry z powątpiewaniem. – Lepiej uważać przed kolejną grą, bo nie wiadomo, czy te obrażenia też nam wyleczy.
- Właśnie po to tam idziemy, żeby sprawdzić wytrzymałość lodu. Jak będzie cienki, to wrócimy do domku i na dzisiaj będziemy mieli święty spokój. Jak będzie wystarczająco gruby, to zrobię ci kurs jeżdżenia na łyżwach. Lepiej na otwartej przestrzeni, bo nie ma się czego chwycić. Jeździsz może na rolkach? – Pewds zabrał sanki oraz swój plecak i powoli ruszył w kierunku jeziorka, na zachód.
- Na rolkach potrafię, ale to chyba nie to samo, nie?
- Oczywiście, że nie, łyżwy są fajniejsze. Ale skoro ogarniasz rolki, to przynajmniej z poruszaniem się powinno ci być łatwiej. Zresztą, sam zobaczysz. Jak nie spróbujesz, to się nigdy nie dowiesz, czy ci się podoba, czy nie.
- W sumie, masz rację. Spróbuję.
Zajęło im zaledwie piętnaście minut, żeby dostać się do małego stawu, otoczonego wianuszkiem drzew i krzewów, niestety o tej porze roku nagich i smutnych. Pewds natychmiast zajął się sprawdzaniem wytrzymałości lodu. Stanął na brzegu zbiornika i ostrożnie postawił stopę na zbielałej powierzchni lodowej pokrywy. Lód na szczęście nie załamał się, nawet gdy Pewdie stanął na niej całym ciężarem. Przeszedł jeszcze wzdłuż brzegu, upewniając się, że raczej nic się nie zawali i z uśmiechem skinął na Cry’a.
- Masz pecha, lód wygląda na mocny. Przebieraj się w łyżwy, zaczynamy nasz kurs.
Kilka minut później oboje byli gotowi. Pewds omal nie umarł ze śmiechu, gdy zobaczył, jak Cry próbuje utrzymać równowagę, chybocząc się niebezpiecznie.
- Co się śmiejesz? Mało ci? Śniegu jest dużo, mogę cię w nim spokojnie zakopać, jak już cię zabiję – warknął Cry, powoli idąc w stronę jeziora. Ostrożnie stanął na lodzie, bojąc się zrobić chociażby krok więcej, żeby się nie wywrócić.
- Przepraszam, ale to zabawne – odparł Pewdie, biorąc gwałtownie oddech. – Okay, już, uspokoiłem się. Dobra, skoro wiesz jak się jeździ na rolkach, to potrzebujesz tylko przełożyć tę umiejętność na „lodowisko”. Dasz radę.
Blondyn wszedł na lód i przejechał fragment. Dał znak, aby Cry na niego poczekał, po czym ruszył wzdłuż brzegu jeziorka. Trochę bał się, że może trafić na nieco bardziej kruchą taflę lodu, ale na szczęście nic takiego się nie stało. Bezpiecznie wrócił do przyjaciela i zatrzymał się tuż obok niego, gwałtownie, obsypując go przy okazji śniegiem.
- Trasa sprawdzona, można jechać.
Cry ruszył się niepewnie, robiąc dwa niezdarne kroki. Nagle usłyszał ciche chrupnięcie pod stopami i z przerażeniem spojrzał na siatkę pęknięć pod sobą. Spojrzał na Pewds’a spanikowany, nie ruszając się.
- Mówiłeś, że jest sprawdzona i że mogę jechać! – krzyknął, łamiącym się głosem.
- Jedziesz za blisko brzegu, widać w tym miejscu jest cieńszy lód. Poza tym, nawet jeśli pęknie, wpadniesz co najwyżej po kolana – odparł Pewdie, jednak podjechał bliżej bruneta. Wyciągnął do niego dłoń, a gdy Cry ją chwycił, szarpnął gwałtownie, przyciągając go bliżej siebie. Lód nie pękł, a Amerykanin był cały i zdrowy. Odetchnął z ulgą, oglądając się za siebie. Jak na razie, wcale mu się to nie podobało.
- Trzymaj się mnie, to nie zginiesz – Pewds uśmiechnął się do niego. – A tak całkowicie poważnie, jak puścisz moją dłoń to się pewnie wywalisz, więc nie radzę. Kurs jeżdżenia na łyżwach rozpoczęty! Wyobraź sobie, że to rolki i że jedziesz po asfalcie, to dasz sobie radę.
Cry nawet nie miał siły tego skomentować. Ścisnął mocno dłoń przyjaciela i zaczął powoli przesuwać stopami po tafli lodu. Prawa, lewa, prawa, lewa. Chybotał się tak, że parę razy prawie uderzył w lód, ale Pewdie za każdym razem podtrzymywał go i pomagał mu wrócić do pionu. Po dziesiątym kółku Cry czuł się znacznie pewniej, coraz lepiej radził sobie z utrzymywaniem równowagi. W pewnym momencie nie potrzebował już nawet pomocy Szweda, bo był w stanie całkiem sprawnie poruszać się w łyżwach.
- Hej, to jest nawet przyjemne! – krzyknął zadowolony, wyprzedzając Pewdie’go i śmigając po lodzie. – Rzeczywiście, w sumie trochę jak rolki!
- Widzisz, mówiłem – Pewds bez trudu go wyminął, bo jednak jego umiejętności i tak były lepsze, ale cieszył się widząc, że Cry tak szybko nauczył się jazdy. – Ale zwolnij nieco, bo jeszcze sobie coś zrobisz. No i uważaj, żeby nie podejść za blisko środka jeziora, bo tam nie sprawdziłem jeszcze lodu.
- Dobrze, mamo – odparł Cry, wystawiając do niego język.
Pewds aż nie umiał się powstrzymać, żeby go lekko popchnąć. Cry zachwiał się nieco, ale ze śmiechem udało mu się złapać równowagę i wrócić do wyprostowanej pozy.
Jeździli w sumie przez dobre półtorej godziny, z małymi przerwami, by zaczerpnąć oddechu. Nie obyło się bez zabawy w berka, ściganiu się i liczeniu sobie nawzajem czasów, ale zagwarantowało im to sporo czasu wypełnionego świetną zabawą. Niestety, powoli zaczynali marznąć mimo ciepłych ubrań. Pewdie zszedł z lodu i zaczął zmieniać buty, z zamiarem powrotu do domku, ale pozwolił Cry’owi pojeździć jeszcze chwilę. Siedział na saniach i patrzył, jak Cry sunie po lodowej tafli. Skupienie wymalowane na jego twarzy było wręcz zabawne, szczególnie, gdy nagle tracił równowagę i musiał zapanować nad sytuacją. Felix westchnął ciężko. Coś się z nim dzisiaj działo. Te przemyślenia rano, a potem ten kompletny zawias, gdy się z nim obrzucał śniegiem… Pewds czuł, że jest blisko przekroczenia tej cienkiej granicy między przyjaźnią a miłością i wcale mu się to nie podobało. Nie chciał tego. Chciał wrócić do domu. Chciał zobaczyć swoją dziewczynę, jej uśmiech, twarz, usłyszeć głos. Chciał odebrać Cry’a z lotniska, dobrze spędzić z nim czas w Londynie i odesłać go z powrotem do Ameryki, a samemu zostać i spędzać kolejne lata u swojej ukochanej Marzii. Czy to za wiele? Chciał świętego spokoju. Tylko tyle.
Jego rozważania przerwał głośny trzask i krzyk bruneta. Pewdie poderwał się z miejsca i odszukał przyjaciela wzrokiem. Cry trafił na cieńszą warstwę lodu, która niestety się pod nim załamała. Amerykanin wpadł na szczęście tylko po pas, ale nie potrafił się wydostać z przerębli. Ślizgał się na lodzie i nie umiał podciągnąć się do góry, by wyjść jakoś z dziury. Pewds natychmiast przystąpił do działania. Wszedł na lód i położył się na nim, pamiętając o tym, że większą powierzchnią wywiera mniejszy nacisk. Podczołgał się do przyjaciela.
- Pewds, pom- pomóż…
- Zamknij się i chwyć się mojej dłoni. Wyciągnę cię stąd.
Cry wystawił trzęsącą się z zimna rękę. Pewdie złapał ją mniej więcej w połowie przedramienia i zaczął ciągnąć do siebie. Amerykanin z trudem podparł się drugą dłonią o taflę lodu, po czym, korzystając z pomocy przyjaciela, wydostał się z dziury. Natychmiast został odciągnięty na brzeg. Jego oddech był urywany i szybki, gdy próbował  nabrać powietrza. Pewds na chwilę zniknął, powodując u Cry’a panikę. Gdzie on był? Czemu nie było go przy nim? Cry czuł zimno rozlewające się po jego wnętrzu i nie mógł powstrzymać własnego ciała od gwałtownego trzęsienia się. Szczękał zębami, zastanawiając się, kiedy umrze z wychłodzenia. Przemoczone całkowicie ubrania zimowe nie spełniały swojej funkcji i zamiast grzać, oziębiały go jeszcze bardziej, tak jak lodowata ziemia, na której leżał.
Pewds nareszcie znalazł się znów przy przyjacielu. Pomógł mu wstać z ziemi i zaprowadził go do sań.
- Musisz jak najszybciej ściągnąć ubrania, wychłodzisz się – Pewdie był rozgorączkowany i pospiesznie starał się ściągnąć kurtkę oraz bluzę z Cry’a. Chwilę później mokre części garderoby leżały obok, a Cry trząsł się jeszcze bardziej. Gdy tylko dostał suchą koszulkę i bluzę, od razu zrobiło mu się cieplej.
- Spodnie zmienisz już w domku, mogę ci zaproponować jedynie twoje buty na zmianę, ciepło rzekomo ucieka przez stopy i dłonie – powiedział Pewds, wyciągając ze swojego plecaka termos. – Jest w nim gorąca herbata, powinna cię rozgrzać. Możesz siąść na saniach i przykryć się tym kocem, dociągnę cię do domu.
- Jesteś pewien, że dasz radę? – Cry nadal szczękał zębami, ale jednak czuł się nieco lepiej, szczególnie po paru łykach ciepłego napoju.
- Spokojnie, żeby tylko nic ci się nie stało. Dam radę.
Cry usiadł na sankach, przykrywając się grubym i wełnianym kocem, który chociaż trochę zmniejszył odczuwalne zimno. Dał się pociągnąć pod górkę, aż dotarli na szczyt wzgórza, z którego wcześniej zjeżdżali. Ku ich wielkiemu zaskoczeniu, nigdzie na horyzoncie nie było widać drewnianej chatki.
- Poszliśmy w dobrym kierunku, przecież tam jest las! – Pewds był zdezorientowany i zły. – Co się stało, przecież wyszliśmy tylko na chwilę?
- Myślę, że gdybyśmy poszli w tamtym kierunku w końcu byśmy trafili – stwierdził Cry, jednak dość niepewnie. – Skoro domku nie ma tutaj, to pewnie Alice go przeniosła. Nie mamy wiele do stracenia, jeśli nie znajdziemy schronienia, to może chociaż jakieś miejsce, gdzie moglibyśmy przenocować i się ogrzać. Warto spróbować.
- Masz rację. Chodźmy.
Ruszyli w stronę lasu. Pewdie zaczynał odczuwać zmęczenie i ból w ręce, którą ciągnął sanie. Jakby tego było mało, zaczął odczuwać coraz większą irytację widząc, że las, zamiast się przybliżać, oddala się od nich. Po prawie piętnastu minutach marszu zatrzymał się, nieźle podminowany.
- To nas donikąd nie zaprowadzi. Musimy wybrać inny kierunek, bo jak na razie wejście do lasu nie jest możliwe – mruknął, upijając łyk herbaty z termosu.
- Tam – wzrok Pewds’a powędrował w kierunku wskazanym przez Cry’a. – To wygląda jak jakieś budynki, nie sądzisz?
- Kurde, czemu wcześniej mi tego nie pokazałeś?
- Bo wcześniej nie pytałeś.
Natychmiast obrali sobie rząd budowli na horyzoncie za cel i udali się w tamtym kierunku. Tym razem miejsce się nie oddalało, odkrywając coraz więcej szczegółów, gdy gracze przybliżali się do niego. Już zbliżając się widzieli chaty i mniejsze domy porozrzucane wzdłuż długiej, wyboistej drogi, jednak wyglądało na to, że w ich wnętrzu nie znajduje się wielu ludzi. Mimo świecącego słońca wciąż panował dość ostry mróz, a śnieg pokrywał sporą część drogi, która okazała się nieprzejezdna, więc Cry, mimo niezbyt dobrego stanu, musiał zejść z sanek. Podtrzymując się ramion Pewdie’go, wszedł wraz z nim do miasta.
Budynki były w większości z cegły, wyglądały na dość nowe, ale dość starodawne. Wzdłuż głównej ulicy, wybrukowanej lecz okropnie brudnej stało kilkanaście lamp, teraz zgaszonych. Były wysokie i żelazne, ładnie zdobione. Domy zaczęły być bardziej białe, z drewnianymi elementami, a na ulicy zaczęły pojawiać się pojedyncze osoby. Mężczyźni ubrani byli w eleganckie fraki, kapelusze i buty, nieraz z monoklem lub drucianymi okularami na nosie, czasami także z bogato zdobionymi laskami. Kobiety natomiast nosiły piękne suknie, ściśnięte w pasie gorsetem, który nadawał ich sylwetkom kształtu. Buty na obcasach stukały po chodniku i niewiele było widać przez tłum pełny koronkowych parasolek i wymyślnych fryzur. Gracze poczuli się wyalienowani w tej grupce i coraz ciężej było im zrozumieć, jakim cudem znaleźli się parę wieków wstecz. Starali się nie wyróżniać za bardzo, ale z nowoczesnymi ubraniami nie wychodziło im to za dobrze. Spanikowani, skręcili w boczną uliczkę. Tworzyła spory kontrast z wielką ulicą, gdzie tętniło życie. Była ciemna, brudniejsza i budynki niemal się rozlatywały. Gdzieś w rogach przebiegały szczury, a nieprzyjemny zapach ścieków unosił się w powietrzu.
- Gdzie my jesteśmy? – Cry rozglądał się po pobliskich budowlach. – To wygląda jak kompletnie inna epoka… Wiktoriańska?
- Coś w tym stylu. W każdym razie, dawno temu. Chyba nieco zabłądziliśmy – Pewds skręcił w prawo, wchodząc w nieco większą uliczkę. Z przerażeniem spojrzał na martwe ciało żebraka, leżącego w rogu. Przykryty śniegiem, musiał leżeć tam już od jakiegoś czasu. – Może zawrócimy?
- Nie, znajdźmy jakieś ciepłe miejsce, bo czuję, że zamarzam – odparł Cry, wciąż się trzęsąc. Pewds zaproponował mu wcześniej swoją kurtkę, ale brunet natychmiast odmówił; Pewdie i tak zrobił dla niego wystarczająco dużo, nie mógł go prosić o coś takiego. – Będzie okay, trzeba tylko znaleźć coś w miarę dobrego. A tak w ogóle… dzięki.
- Nie ma za co. Przez chwilę myślałem, że znowu będziesz się wkurzał  o to, że ratuję ci życie.
- Nie, wyjątkowo nie. Może przez chwilę, ale mi przeszło. Chociaż, mogłeś mnie zostawić.
- Nie, nie mogłem. Obiecałem, że cię nie będę ratować, jeśli nie będziesz się ładował w żadne niebezpieczeństwa. Nie wyszło ci – Pewds uśmiechnął się lekko. – Następnym razem postaraj się bardziej, bo to stresujące.
- Postaram się.
Uliczka rozszerzyła się i domy stały się ładniejsze i bardziej zadbane, chociaż wciąż było widać, że w tej części miasta mieszka sama biedota, robotnicy i prostytutki. Każdy próbował zarobić na życie w jakikolwiek dostępny sposób. Pewdie i Cry zrobili niemałą sensację, przechodząc środkiem drogi. Ich ubrania kompletnie nie pasowały do reszty i przyciągały spojrzenia zdesperowanych żebraków. Cry czuł coraz większe skrępowanie, a co więcej, nie wiedział, jak mógłby znaleźć miejsce na nocleg w tym dziwnym mieście. Miał wrażenie, że jest obserwowany ze wszystkich stron, przez kilkanaście par oczu ciekawskich mieszczan i niezbyt mu się to podobało. Jednak jeszcze bardziej nie podobał mu się niski głos, który usłyszał za swoimi plecami.
- Felix, Ryan! Nareszcie was znalazłem!
Gracze odwrócili się natychmiast. Za nimi stał wysoki mężczyzna o krótkich, czarnych włosach, dość barczysty. Miał brudne ubrania, ale w zdecydowanie lepszym stanie niż u większości ludzi w tej dzielnicy. Uśmiechał się szczerbatymi zębami, łapiąc obu mężczyzn za kaptury i zatrzymując ich w miejscu. Skutecznie, bo gdy zaczęli się wyrywać, przytrzymał ich bez wysiłku, nie pozwalając im uciec.
- Znowu się gdzieś szlajacie, hmm? Co to za wdzianka, komuś ukradliście? Doktor Bumby nie będzie zadowolony, a rozmowy z nim nie unikniecie. Nie przykro wam, chłopcy? Tak bardzo starał się was sprowadzić na właściwą drogę… - mężczyzna zaczął iść powoli w stronę dużego, brązowego budynku, ciągnąc za sobą zdezorientowanych Pewds’a i Cry’a.
- Gdzie nas pan bierze?! – wrzasnął Pewdie, wciąż się szarpiąc.
- Chyba żartujesz, oczywiście, że do domu. Mówiłem wam wiele razy: nie opuścicie domu dziecka, póki doktor Bumby nie zadecyduje, że jesteście gotowi. A skoro wciąż kradniecie, to raczej nie nastąpi to szybko.
Cry przestał próbować uciec i z rezygnacją podążył za nieznajomym. Pewdie był zaskoczony jego działaniem, ale szybko zrozumiał zamiary Amerykanina: w ten sposób będą mieli gdzie spać w ciągu tej nocy i nie będą musieli się włóczyć po mieście. Poddał się więc i wraz z przyjacielem został wciągnięty do wnętrza „Domu dla krnąbrnej młodzieży Houndsditch.”

-------------------------------------------------------------------------------------------------------

Witam po wcale nie tak długiej przerwie! Nie jestem dumna z tego rozdziału, powiem to na wstępie, być może będę wprowadzać jakieś poprawki z tego otóż powodu. Mam nadzieję, że się naprawdę ogarnę przy tym rozdziale i napiszę go szybciej, niż mam to w zwyczaju, bo i ponieważ doszłam do momentu, w którym głównym tematem będzie jedna z moich ulubionych gier! Także, no, jest jakaś szansa, że będzie coś szybciej.

Jak już wspominałam, rozdział wyszedł słabo, więc prawdopodobnie będę zmieniać formy zdań z tysiąc razy, także proszę się nie przyzwyczajać. Jakby ktoś miał dla mnie jakąś złotą radę, to ja zawsze chętna, przynajmniej chętna tak długo, jak jest to konstruktywna krytyka. Także no. Można po mnie krzyczeć, szczególnie za beznadziejne zakończenie.

No to chyba w sumie tyle, nie mam pomysłu na nic więcej. Mogę co najwyżej pozdrowić przyjaciółki z pokoju 69, które przez cały obóz śmiały się z tego, że odpalam Worda z opowiadaniem, po czym przez dwie godziny gram w pasjansa lub tetrisa. Nic nie poradzę, to jest moje przygotowanie do pisania, czy coś. Proszę się nie dziwić, że rozdziały co dwa miechy xD

Także tego, no. Enjoy yourself.
Brofist!
~Maru <3

(Nadużycie wyrażenia "także no" proszę zignorować. Nieco przyćpana jestem)




Komentarze

  1. Znalazłam twojego bloga kilka dni temu i praktycznie od razu wszystko przeczytałam :D Świetnie piszesz! Właśnie takiego opowiadania szukałam :D Postanowiłam, że napiszę komentarz pod nowym rozdziałem i oto jest xD
    Głupi PewDie, jak mógł zapomnieć, że jak wyjdą z safe point'u, to zaczną kolejną grę? Cry zresztą nie jest lepszy -.-
    Jak opisywałaś to, jak się PewDie wpatrywał w Cray'a to miałam wrażenie że go zaraz pocałuje :D Szkoda, że tego nie zrobił :(
    Bardzo płynnie i szybko się czytało rozdział, aż się zdziwiłam, że to już koniec :D Czy dobrze mi się wydaję i tą grą jest Alice: Madness Returned?
    Z niecierpliwością czekam na kolejną część. Ale jestem w stanie poczekać te dwa miesiące ;P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję! <3 Cieszę się, że jestem w stanie sprostać twoim oczekiwaniom!
      No cóż, Pewds chciał się tylko chwilę zabawić, kompletnie zapomniał. Ale cóż, przynajmniej coś się dzieje w jego życiu XD
      Niestety, nie tak prędko. Jeszcze chwilę musisz poczekać, pocałunki jeszcze nie teraz. Soon ^ ^
      Alice: Madness Returns, owszem. Kocham ponad życie, chociaż ssę w tą grę masakrycznie. Może kiedyś się nauczę, jak grać xD
      Jak się uda szybciej, to będzie szybciej. Jednak dwa miesiące to najbardziej prawdopodobny termin xD

      Usuń
  2. Ten rozdział był wspaniały :3
    Zabawa w śniegu I ta sytuacja z bitwą na śnieżki *^*
    No i w końcu Pewds zbliża się do przekroczenia bariery przyjaźń/miłość ^^
    Na początku myślałam, że będzie Silent Hill sądząc po tym śniegu, ale gdy przeczytałam "Dr.Bumby" to takiego uśmiechu dostałam, że nie wiem czemu mi usta nie zdrętwiały... Moja ulubiona gra, Alice Madness Returns <3 Jeju, jak się cieszę.
    Będę teraz czekać na następne rozdziały z większą podnietą niż wcześniej xD
    Weny weny weny i ogromu pomysłów do następnego rozdziału!
    Pozdrawiam ^^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A dziękuję, mnie się nie podoba xD
      Hehe, fanservice zawsze w cenie. A tak na poważnie, to jestem w połowie historii, kiedyś musiał zacząć tą granicę przekraczać :D
      Nieee, chociaż wciąż mnie kusi z tym Silent Hillem. AMR chyba jednak wciąż pozostanie jedną z moich najulubieńszych gier, szczególnie, że uwielbiam wszystko co związane z Alicją w Krainie Czarów. Zresztą, piszę osobnego bloga z crossoverem książki oraz gry, więc jak coś, to mogę podesłać linkacza. Rozdziały wychodzą tam jednak jeszcze rzadziej niż tu, bo tamto to projekt poboczny.
      Nawet sobie nie wyobrażasz, z jaką ja niecierpliwością czekałam, żeby w końcu zacząć to pisać. I jest! Nareszcie <3
      Dziękuję, dziękuję, pomysły są, ale weny zawsze brak, przyda się :D
      Pozdrawiam także, Maru <3

      Usuń
    2. Dawaj linka, będzie zajęcie na parę dni (kogo ja oszukuje, na parę godzin xD )

      Usuń
    3. No chyba żartujesz, jak chcesz przeczytać całość, to na parę lat. Jeśli chcesz przeczytać to co wstawiłam, to na parę minut, bo goddamn, to świeży projekt jest i ma na razie prolog, bez fajerwerków xD

      Usuń
    4. http://other-wonderland.blogspot.co.at/

      no ale cóż, masz :D

      Usuń
  3. Kuźwa ty i tetris zostaniecie moim nowym OTP xD ewentualnie pasjans-chan może się wtrącać w wasz związek, kiedy ty ignorujesz miłość Worda-senpai. Maru, znasz moją opinię już od nocy, kiedy czytałam ten rozdział z Itsu xD nasze jaranie się jest chyba odpowiednią oceną tego rozdziału xD pisz dalej <3
    Tęsknię strasznie ;___; KWas, idę szukać czajnika. <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. MATRIS XDDD
      Tak, Masjans kontra Mard xD Zresztą, to nie ma sensu, żebym ignorowała miłość senpaia. Word jest moim kouhaiem, a ja go nie notisuję xD
      Wiem, wiem, tylko jeszcze nie wiem, dlaczego xD "Nieco mi zimno" xDDD
      Piszę przecież, z przerwą na tetrisa xD
      Lol, przecież widzimy się za jakiś tydzień O.o Ale ja też tęsknię za wami, KWas, jak znajdziesz to daj znać xD

      Usuń
  4. Aaaahhh :'( Napisałam Ci komentarz, ale internet mi wysiadł ;_;
    Dam Ci złotą radę: nic nie poprawiaj! Ten rozdział bardzo mi się spodobał. Podziwiam Cię, że opisałaś w taki interesujący sposów zabawy chłopców na śniegu! Mało kto potrafi tak bardzo mnie zaciekawić opowiadaniem. No i w końcu między PewDie'm a Cry'em zaczyna coś się dziać :D
    Czekam na więcej (tak, pogodziłam się z tym, że kolejny rozdział będzie za ok. dwa miesiące. Sztuka wymaga czasu.) i pozdrawiam ^_^
    Magda

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam taką tendencję, że rzadko kiedy słucham złotych rad xD Ale jeśli twierdzisz, że jest dobrze, to może tak to zostawię :D
      Dziękuję, ale nie ma czego podziwiać, taki tam opis. Zachowują się, jakby mieli po pięć lat (ale chyba właśnie za to ich kochamy XD)
      Ano, ano, powoli, ale coś się tam tli. Zobaczymy co dalej ^ ^
      To czekaj, miło, że mnie rozumiesz (chociaż rzeczywiście gry potrafią mnie powstrzymywać od pisania bardzo, powinnam z tym skończyć).
      Pozdrawiam także, Maru <3

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty