Świat, w którym chcieliśmy żyć. Rozdział dziesiąty, część pierwsza.
X
Kiedy Pewds się ocknął następnego ranka,
Cry był już na nogach i grzebał w przestronnej szafie, szukając ubrań dla
siebie. Musiał usłyszeć, że już wstał, bo odwrócił się natychmiast, z szerokim
uśmiechem na twarzy.
- Dzień dobry – powiedział, przerzucając koszulkę na ramię. – Jak się spało?
- To łóżko to najwygodniejsza rzecz, w jakiej miałem okazję leżeć – odparł,
przeciągając się z głośnym ziewnięciem. Zerknął na zegar. Była już dziewiąta.
Albo raczej dopiero dziewiąta. – Co ty tak wcześnie na nogach?
- Tak się obudziłem – Amerykanin wzruszył ramionami, po czym dokończył
ubieranie się. – Chciałem poleżeć dłużej, ale byłem zbyt głodny. Tak przy
okazji, co chcesz na śniadanie?
- Obojętnie, zjem cokolwiek mi
przygotujesz – Pewds ziewnął szeroko, nie racząc nawet zasłonić ust. Cry chyba
poczuł się urażony tym brakiem dobrych manier, bo chwycił pierwszy lepszy
t-shirt z szafy i rzucił nim prosto w jego twarz. – Ej, za co to było?
- Ogarnij się trochę – mruknął w
odpowiedzi Cry, z wyraźnym rozbawieniem w głosie. – Nie dostaniesz żadnego
jedzenia, jeśli będziesz wyglądał jakbyś miał przysnąć z głową w talerzu.
- To podchodzi pod szantaż, groźbę i
znęcanie się nad zwierzętami.
- Też cię kocham.
Pewdie niechętnie zwlókł się z łóżka.
Zabrał koszulkę, którą oberwał chwilę wcześniej oraz jakąś bieliznę i spodnie,
po czym ruszył do łazienki. Mimo tego, że dopiero wstał i nie myślał jeszcze w
stu procentach trzeźwo, wystarczyło, że wszedł do pomieszczenia i nagle zalała
go fala obrazów z poprzedniego wieczora. Przypomniał sobie zarówno ciężki
zapach potu jak przyjemny, słodkawy zapach różanej soli do kąpieli; ciepło
drugiego ciała i gorącą, otulającą go wodę; chaotyczne próby sprawienia sobie
przyjemności i delikatny dotyk, powolne, niepewne pieszczoty w pogrążonej w
półmroku łazience. Nie musiał patrzeć nawet w lustro: czuł, jak rumieniec
oblewa jego twarz, gdy przed oczami jawiły mu się nieco bardziej pikantne
szczegóły ostatniej nocy. Nigdy nie sądził, że znajdzie się w takiej sytuacji.
Nie myślał, że przekroczy tą granicę i to z własnej inicjatywy. Broń Boże, to
nie tak, że tego żałował. Był po prostu zaskoczony własnymi działaniami i nie
wiedział jeszcze, jak sobie poradzić z nowo odkrytymi pokładami czystego
pożądania.
Nie zauważył nawet, kiedy zdążył się
ubrać. Musiał to robić mechanicznie, bo był zbyt zajęty utrwalaniem pewnych
scen w swojej pamięci. Otrząsając się więc ze sprośnych myśli, ochlapał twarz
zimną wodą. Dwa razy, dla pewności. Kiedy już wytarł ją ręcznikiem, ocenił stan
swojego zarostu oraz wyglądu ogólnego, w końcu opuścił łazienkę. Słyszał, jak
Cry krząta się w kuchni, kroi coś na desce i podśpiewuje pod nosem. Nie mogąc
się powstrzymać, Pewds zakradł się na palcach i przywitał kochanka pocałunkiem
w szyję.
- Jezu Chryste, Pewds – wykrzyknął,
nienaturalnie wysokim głosem. – Nie rób tak więcej, prawie zszedłem na zawał!
- Przesadzasz, nie takie rzeczy już
przeżyłeś – odparł Pewdie beztrosko, obejmując go ramionami. – Chciałem tylko
sprawdzić, czy mogę ci jakoś pomóc.
- Jak na razie tylko przeszkadzasz. Chcesz
się przydać, zrób herbatę.
- Oczywiście, słońce – Szwed powiedział z
drwiną w głosie, ale się nie odsunął. Za bardzo go kusiło, żeby jeszcze trochę
się podroczyć. Zaczął więc od krótkich, ale dokładnie wymierzonych pocałunków
wzdłuż jego szyi aż po ucho. Zgodnie z oczekiwaniami, Cry zadrżał pod dotykiem
i na chwilę przerwał krojenie papryki, odchylając głowę tak, by Pewds miał
lepszy dostęp. Zachęcony tym blondyn przysunął się jeszcze bliżej i zjechał
dłońmi z klatki piersiowej na brzuch, a potem na podbrzusze. Zapewne
powędrowałby dalej, gdyby nie otrzymał mocnego uderzenia łokciem mniej więcej w
okolice splotu słonecznego, które zgięło go w pół.
- Przeginasz – mruknął Cry, ale nie
wyglądał na złego. Na jego twarzy błądził arogancki uśmieszek. – Nie potrafisz
trzymać łap przy sobie?
- Nie, nie potrafię – odparł bezczelnie,
kiedy odzyskał już oddech.
- To się pospiesz i naucz – brunet
odwrócił się, z nożem kuchennym w dłoni. Sok z papryki ciekł złowieszczo po
ostrzu. – Bo za chwilę będzie na to za późno.
Pewds uniósł ręce w obronnym geście,
wycofując się nieznacznie, ale wciąż z tym samym, prowokującym uśmieszkiem. Na
szczęście wiedział, kiedy sobie odpuścić i nie podnosić ciśnienia
przyjacielowi. Bez słowa zabrał się więc za przygotowanie napojów, tylko czasem
podnosząc wzrok, by zerknąć na Cry’a pochłoniętego robieniem kanapek. Lubił
takie chwile. Tylko ich dwóch, w oświetlonej porannym słońcem kuchni, robiących
sobie śniadanie. Nie mógł się doczekać, aż wyjdą z tego koszmaru i takie
błogie, spokojne momenty staną się rzeczywistością.
Zwykł robić tak też z Marzią, jeśli akurat
wstali o podobnej porze. Ona kroiła chleb lub bułki, smarowała je, nakładała
produkty. Pewdie zwykle był odpowiedzialny za krojenie jajek albo warzyw,
często też to on przygotowywał omlety, jajecznice i parówki. Każdy robił sobie
coś do picia, najczęściej kawę albo smoothie, jeśli mieli ochotę na coś
zdrowszego, po czym siadali przy stole w salonie i rozmawiali. Czasem też po
prostu siedzieli w ciszy, delektując się pysznym śniadaniem oraz ciszą i
spokojem wczesnej pory. To zabawne, jak łatwo Pewds potrafił przestawić się i
kontynuować tą rutynę z Cry’em. Szczerze mówiąc, momentami miał wrażenie, że
jego związek z Marzią był czymś nierealnym. Wspomnienia o niej były jak
fragmenty filmu, które biernie oglądał, jakby nie był jego częścią. Zdarzało
się, że musiał dłużej pomyśleć, by przypomnieć sobie jej twarz. Na początku go
to przerażało, ale teraz już w ogóle o tym nie myślał. Owszem, miał wyrzuty
sumienia. Nigdy nie spodziewał się, że jego życie mogłoby się potoczyć w tak
dziwny sposób. Wiedział też, że jego znieczulenie jest tylko chwilowe. Jak w
przysłowiu: co z oczu, to z serca. Bał się tylko tej chwili, kiedy będzie
musiał stanąć z Marzią twarzą w twarz i podjąć decyzję. Teraz było mu łatwo
mówić, że zostanie z Cry’em na zawsze kosztem obecnego związku, ale czy będzie
to równie łatwe, gdy wrócą już do rzeczywistości? Cry miał względem tego
wątpliwości, co zresztą dosadnie wyraził i Pewds nie mógł go winić. On sam był
w rozsypce.
- Hej, wszystko w porządku? – ocknął się z
natłoku myśli, gdy Cry nagle zabrał mu sprzed nosa parzące się herbaty.
Zamrugał szybko, otrząsając się, po czym wykrzywił usta w najbardziej
wiarygodny uśmiech, jaki był w stanie z siebie wykrzesać.
- Tak, zamyśliłem się – wyjaśnił, po czym
westchnął ciężko. Teraz, kiedy byli już tylko jedną rozgrywkę od wolności
trudniej było mu nie myśleć o tym, co go czeka.
- Mam nadzieję, że nie myślałeś o niczym
nieprzyzwoitym – zagadnął go brunet, który siedział już przy stole, zabierając
się za pierwszą kanapkę.
- Ja? Nie śmiałbym – odparł Pewdie, ale
zaprzeczył swoim słowom prowokującym uśmiechem. Także usiadł do stołu, tuż obok
ukochanego. – Moje myśli są czyste i nieskalane.
- Co zaprezentowałeś wczoraj wieczorem.
Pewds nie mógł uwierzyć własnym uszom. On
go perfidnie prowokował.
- Cry, jeśli ci mało, trzeba było tylko
powiedzieć – położył dłoń na kolanie Amerykanina, powoli przesuwając nią w
górę, po udzie. – Mogę ci zaprezentować jak bardzo czyste są moje myśli. Oraz
moje intencje.
- Obejdzie się – Cry zrzucił jego rękę ze
swojej nogi i uśmiechnął się tak słodko, że na sam widok można było dostać
cukrzycy. – Jedz kanapkę, bo ci wystygnie.
Pewdie zaśmiał się pod nosem, ale zamiast
zabrać się za posiłek, dał przyjacielowi kuksańca w bok. Cry zrobił oburzoną
minę, po czym także szturchnął go w ramię. Zaczęli się przepychać i dźgać
palcami.
- Ile ty masz lat, pięć?
- Zacząłeś!
- I co z tym zrobisz? Powiesz mamie?
Szwed został w końcu zepchnięty z krzesła.
Musiał się zgodzić, że zdecydowanie mu się należało. Przez chwilę siedzieli w
miejscu, oddychając ciężko i od czasu do czasu śmiejąc cicho, rozbawieni
sytuacją.
- Ciekawe, czy kiedykolwiek zaczniemy się
zachowywać jak dorośli – Cry pomógł wstać blondynowi z ziemi.
- Nie zapowiada się, przynajmniej, jeśli o
mnie chodzi – odparł Pewds wesoło, siadając na swoim krześle i w końcu
zabierając się za jedzenie śniadania. Cry mruknął pod nosem coś o tym, że nie
pisał się na bycie opiekunką na pełen etat, po czym także wrócił do kończenia
swoich kanapek. Kiedy już opróżnił talerz, wstał od stołu, zabierając ze sobą
kubek i skierował się do salonu.
- Jak możesz mnie tak zostawiać? – jęknął
Pewds, udając żal.
- Gdybyś jadł szybciej, nie znalazłbyś się
w takiej sytuacji – usłyszał odpowiedź. – Pomyj naczynia.
Pewdie westchnął ciężko, ale nie wykłócał
się o to. Spokojnie i bez pośpiechu dokończył kanapki, rozłożył się wygodnie na
krześle i delektował się słodką, gorącą herbatą i ciszą poranka, przerywaną
jedynie przytłumionym dźwiękiem włączonego telewizora. Kiedy już wypił wszystko
i znudziło mu się siedzenie samemu przy stole, zebrał wszystkie naczynia i
zaniósł je do kuchni. Umył je, zaparzył sobie jeszcze jedną herbatkę i dołączył
do swojego chłopaka w salonie.
Cry zajęty był oglądaniem jakiegoś
technicznego programu, w którym to tłumaczono działanie pralko-suszarki. Nie
był to może film z porywającą fabułą, ale był naprawdę ciekawy, więc Pewds
usiadł na kanapie i w ciszy chłonął wiedzę o produkcji maszyny. To było tak
niezwykle zwyczajne. Jak leniwy, sobotni poranek, wypełniony oglądaniem
przypadkowych programów w telewizji. Chociaż na każdym safe poincie trafiały im
się takie chwile normalności, momenty odpoczynku od szalonych rozgrywek, Pewdie
dalej nie potrafił się do nich przyzwyczaić. Dalej wydawały mu się nierealne,
choć dobrze wiedział, że nie ma się czym przejmować przez następne dwadzieścia
cztery godziny. Po prostu, gdy cały czas musiał się martwić o swoje przeżycie,
takie chwile były jak oaza na pustyni, która ku jego ciągłemu zaskoczeniu
okazywała się nie być zwykłą fatamorganą. Zastanawiał się, teraz, gdy był tak
blisko ukończenia całej gry, czy kiedykolwiek odzyska wewnętrzny spokój, który
pozwoli mu się cieszyć takimi właśnie chwilami bez ciągłego wrażenia, że za
chwilę się skończą. Czy będzie w stanie siedzieć na kanapie w sobotni poranek
tuż obok Cry’a oglądając telewizję bez lęku, że ocknie się z tego stanu i
znajdzie obok siebie tylko martwe ciało? Czy poradzi sobie z codziennymi
trudnościami bez podejrzewania, że każda drobna rzecz w jego otoczeniu chce go
zabić? Czy kiedykolwiek pozbędzie się strachu, że zwykłe pójście spać wyśle go
znowu do tego koszmaru?
- O czym myślisz? – głos Cry’a był jak
gałąź, której mógł się chwycić, by nie utonąć w rwącej rzece czarnych myśli.
Zamrugał kilkukrotnie, przywrócony do rzeczywistości. Cry siedział obok niego,
jak zawsze piękny, z uśmiechem na twarzy, prostolinijny i niezmienny.
- O niczym szczególnym – zaczął, ale gdy
zobaczył wzrok bruneta od razu wiedział, że nie uniknie tej rozmowy. – Jesteśmy
blisko końca, prawie czuję smak wolności… I martwię się. Wszystkim, tak
generalnie. Rozgrywką, powrotem do domu, przyszłym życiem. Fascynujące rzeczy,
na pewno chcesz o tym pogadać.
Rzucił to ironicznie, jako komentarz, że
Cry nie powinien przejmować się takimi błahostkami, bo jak sam widzi, nie jest
to nic wartego jego uwagi. Tylko zapomniał z kim rozmawia.
- A właśnie, że chcę – odparł Amerykanin
buntowniczo, poprawiając się na kanapie tak, by być z nim twarzą w twarz. – Nie
jesteś w tym wszystkim sam, nie zapominaj. Też mam swoje obawy, pragnienia,
marzenia. Porozmawiajmy o tym. Może przestaniesz wyglądać na przybitego za
każdym razem, gdy na chwilę odpływasz.
Pewdie nie sądził, że aż tak bardzo to po
nim widać. Nie był jednak zaskoczony, że Cry to zauważył; czasami miał
wrażenie, że nie ważne jak bardzo udawał, Cry zawsze potrafił przejrzeć go na
wskroś. Wziął głęboki wdech i wydech, a potem sięgnął po kubek z herbatą, mając
naiwną nadzieję, że uda mu się za nim schować i w ten sposób uniknie rozmowy.
- A więc? Co cię martwi? – Cry nie dał
nabrać się na tą sztuczkę i nie wyglądał, jakby miał zamiar się zniechęcić i
wycofać.
- Na przykład następna gra – powiedział w
końcu, odkładając kubek z powrotem na stoliczek. – Udało nam się zajść tak
daleko, ale nie potrafię przestać się martwić, że czeka nas gra niemożliwa do
przejścia i że cały nasz sukces do tej pory był po prostu odwlekaniem śmierci w
czasie. Czego nie żałuję, nie zrozum mnie źle, ale… nie umiem się pozbyć
wrażenia, że Alice tylko sobie z nami pogrywa.
- Nawet jeśli, to co z tego? – odparł Cry,
spokojnie i pewnie. Pewds nie potrafił go nie podziwiać. – Nie poddamy się bez
walki, jak zwykle. Nawet, jeśli ustawiła wszystko i jesteśmy skazani na śmierć,
to niczego nie zmienia. Jeśli z góry tak założymy, to nie mamy szans na
przeżycie tego koszmaru. Jeśli jednak zrobimy wszystko co w naszej mocy, żeby
się stąd wydostać, to zawsze jest jakaś szansa, że się uda.
Miał rację, jak zwykle. Jak on to robił,
że zachowywał stoicki spokój, gdy na szali znajdowało się jego życie? Jak
potrafił o tym rozmawiać tak swobodnie, jakby rozwiązywał czyiś problem, od
którego wcale nie zależy jego los?
- Martwi mnie też powrót do domu.
Konfrontacja z Marzią, rzeczywistość, wszystkie traumy, które na pewno ze sobą
przyniosę. Modlę się, żeby Alice wymazała nam pamięć wraz z końcem rozgrywki,
ale co, jeśli tego nie zrobi? Jak długo będę budził się rano i moją pierwszą
myślą będzie, że nie żyjesz? Jak długo nie będę mógł zasnąć w nocy, bo będę się
przeraźliwie bał, że znowu trafię do tego koszmaru? Czy kiedykolwiek pozbędę
się traumy i będę mógł sięgnąć po grę i zagrać w nią dla przyjemności? Bez
wrażenia, że muszę zapamiętać każdy jej szczegół, bo mogę za chwilę stać się
jej głównym bohaterem i na własnej skórze przeżyć wszystko, co się w niej
dzieje?
Na to już Cry nie miał łatwego
rozwiązania. Siedział w milczeniu, ze spuszczonym wzrokiem, a w tle grała
wesoło muzyczka z reklamy proszku do prania. Pewds miał ochotę przerwać tą
ciszę, zmienić temat albo nawet wyrzucić przyjacielowi, że niepotrzebnie
zmuszał go do wyznań. Nie zrobił tego jednak. Czekał w napięciu na jego słowo,
obserwując, jak Cry w końcu podnosi powoli głowę i spogląda mu prosto w oczy.
- Też się tego boję – wyznał, szczerze i
prosto. – Że nigdy nie wrócimy do normalności, że nie będziemy mogli nawet
poszukać zewnętrznej pomocy, bo wezmą nas za wariatów. Będziemy podskakiwać na
każdy dźwięk, doszukiwać się twarzy w ciemnościach. Ale wiem jedno – sięgnął po
dłoń Pewdiego i ścisnął ją w geście wsparcia albo by samemu sobie dodać otuchy.
– Będę przy tobie i będę cię wspierał. Jeśli tylko zechcesz mnie przy sobie
trzymać, oczywiście.
- Nie ma dla mnie innej opcji, Cry –
zapewnił od razu, także ściskając jego rękę. – Też chcę być dla ciebie
wsparciem, szczególnie, że przechodziliśmy przez to razem. Nie mam zamiaru z
ciebie rezygnować.
Cry uśmiechnął się, niepewnie, ale ciepło
i skinął głową. Pewds nie mógł się powstrzymać, widząc go tak obnażonego i
nachylił się na krótki pocałunek.
- W takim razie ja z ciebie też nie
zrezygnuję.
Pewdie uśmiechnął się tylko w odpowiedzi i
oparł się o jego ramię, nagle zmęczony. Na ekranie telewizora poleciała jakaś
opera mydlana, odcinek tysiąc osiemset trzeci; nie było szans, żeby czegoś się
z niej dowiedzieli, ale mimo tego nie przełączyli na inny kanał. W końcu nie
byli w stanie nawet udawać, że skupiają się na wyświetlanej przed nimi serii
kolorowych obrazków. Rozmowa, chociaż na chwilę pokrzepiająca, tak naprawdę nie
zmieniła nic i dalej siedzieli, nieobecni myślami, odtwarzając w głowie
nieskończenie wiele możliwości tego, co wydarzy się w najbliższej przyszłości.
Chociaż obaj starali się skupić na romansie Maddie z Jaredem, żonatym bogaczem
ze wschodniego wybrzeża, nie potrafili się wyłączyć. Ich dłonie nieświadomie
odnalazły siebie i złączyły się w silnym ucisku. Głowa Pewdiego zjechała trochę
i zamiast na ramieniu, oparła się na piersi, a potem wylądowała w końcu na
kolanach. Powiercił się trochę, zanim ułożył się wygodnie, po czym uniósł wzrok
na bruneta. Cry patrzył się na niego, z lekkim uśmiechem na twarzy. Wplótł dłoń
w jego włosy, delikatnie go masując i po prostu siedział, bez słowa. Pewds
uniósł rękę. Odgarnął niesforne kosmyki z czoła Cry’a, zsunął się po jego
skroni, wyczuł palcami kości policzkowe i wyraźnie zarysowaną szczękę.
Zatrzymał się na chwilę na jego ustach, czując pod opuszkami wilgoć różowych
warg i przyjemne łaskotanie, gdy wyszeptał do niego „Co robisz?”
- Podziwiam cię – odparł Szwed,
niewzruszony. Cry nakrył jego dłoń swoją, nieustannie się uśmiechając. Pewds
przesunął dłoń na jego policzek.
- I jak?
- Piękny jesteś, ale mógłbyś się ogolić –
odparł, drapiąc go po kłującej krótkimi włoskami brodzie. Cry zaśmiał się
cicho, ale skinął głową.
- Dobrze, kochanie – odparł, tylko trochę
drwiąco. – Dla ciebie wszystko.
- Wszystko? Bo może jeszcze nos byś zmienił
i szczękę trochę, włosy na blond i przyciąć inaczej…
- Nie przerobię się na DiCaprio, zapomnij.
- A już miałem nadzieję.
Wrócili do oglądania telewizji, ale tym
razem naprawdę się skupili na tym co oglądali. Jak to bywa z tego typu
tasiemcami, niedługo im zajęło by zainteresować się dziejami bohaterów i już po
chwili obaj z wielkimi emocjami patrzyli, jak Jessica odkrywa w telefonie
swojego męża wiadomości od kochanki, tuż przed tym, jak miała go poinformować o
swojej ciąży. Oczywiście sytuacja ta nie została rozwiązana w przeciągu
następnych dwóch odcinków, bo było wiele pobocznych wątków (Mark,
szesnastoletni hazardzista podpadł gangom, a jego siostra postanowiła uciec z
domu po kłótni z ojcem), a potem stacja skończyła emisję tej fascynującej sagi
i przeszła na film dokumentalny o życiu pingwinów. Zrobiła się już prawie
dwunasta. Cry wstał, rozprostowując nogi, po czym ruszył do kuchni, odkładając
kubki i biorąc sobie jabłko do przegryzienia. Nie bardzo miał ochotę robić
czegokolwiek, a telewizja była świetnym urządzeniem do zabijania czasu i do
zajmowania myśli. Po rozmowie z Pewdiem wiedział już, że nie jest sam w swoich
zmartwieniach i że obaj równie mocno przejmują się najbliższą przyszłością. Cry
przyłapywał się na tym, że wyliczał w myślach wszystkie gry, które kiedykolwiek
przeszedł, rozważając swoje szanse przeżycia w każdej z nich. Nie wyglądało to
tak tragicznie jak mógłby się tego spodziewać, szczególnie, że w pamięci wciąż
miał wspomnienia nieszczęsnego Outlasta. Tylko był jeden problem: nic nie
powstrzymywało Alice przed wrzuceniem ich do jakiegoś tytułu indie, o którym
żaden z nich nie słyszał. Nic jej nie powstrzymywało przed zrzuceniem im na
głowę młota, piły mechanicznej albo całej ciężarówki. Nie mogli być pewni tego,
że będzie grała czysto. Nie mogli być pewni niczego i chociaż Cry przemyślał
wszystkie znane mu rozgrywki, nie mógł nic poradzić na to, jaki pomysł ma na
nich Alice.
Chociaż Cry nie miał nic przeciwko
oglądaniu słodkich pingwinów oraz ich zwyczajów, Pewds wydawał się być raczej
znużony programem. Przejrzał kilka innych kanałów, zatrzymując się jeszcze na
chwilę na jakimś koncercie popowym, który jednak szybko się skończył. Zostawił
więc pilot brunetowi i wyszedł z pokoju, szukając alternatywy. W pierwszej
kolejności powędrował do półki z książkami, przyzwyczajony już do zabijania
nudy czytaniem. Zazwyczaj cały swój czas poświęcał na prowadzenie kanału,
granie albo oglądanie filmów i nawet nie pamiętał, kiedy ostatnio udało mu się
siąść z książką i przeczytać ją w całości. Teraz jednak, w świecie gry, nie
miał zbyt wielu opcji. Nie przeszkadzało mu to w żaden sposób; lubił czytać
książki, po prostu nigdy nie znajdywał na nie czasu. Może gdy już wrócą do
rzeczywistości to zamieni kanał z grami na taki z recenzjami przeczytanych lektur?
O ile ten koszmar nie zmieni także jego poglądu na szeroko pojętą literaturę.
Sam nie wiedział, co i jak będzie mu się kojarzyć po powrocie.
Na półce znalazł „Martwe kwiaty”, co za
bardzo go nie zdziwiło. Rozważał zabranie książki ze sobą, ale słysząc dźwięk
telewizora dobiegający go z salonu, stwierdził, że Cry może nie mieć ochoty na
wspólne czytanie. Wybrał więc „Autostopem przez galaktykę”, trochę dlatego, że
była mu znajoma, ale też dlatego, że naprawdę mu się spodobała. Wrócił na swoje
miejsce na kanapie, układając się tak, by nie przeszkadzać ukochanemu, ale też
by być jak najbliżej niego. Przez chwilę szukał strony, na której skończył, po
czym zaczął czytać. Cry był na tyle uprzejmy, żeby odrobinę ściszyć oglądany
obecnie program podróżniczy. Pewds od czasu do czasu podnosił wzrok znad
lektury, gdy muzyka przybierała na sile, a ekran wypełniał się ujęciami
pięknych miast czy przyrody. Tematem tego odcinka było Chile, przynajmniej z
tego, co udało mu się wychwycić z monotonnego głosu lektora. Cry wydawał się
być tym żywo zainteresowany. Siedział z podkulonymi nogami, nie odrywając
wzroku od telewizora i bezmyślnie skubał zębami ogryzek jabłka. Pewdie liczył
na to, że będzie mógł się tak patrzeć bez przeszkód, ale mimo pochłonięcia
programem Amerykanin musiał poczuć na sobie wzrok, gdyż odwrócił się na chwilę
od ekranu, spoglądając na Pewdsa z zaciekawieniem, przechylając głowę w bok.
- Wydajesz się zafascynowany – wyjaśnił,
uśmiechając się lekko pod nosem. Cry przytaknął, spoglądając znowu na kolorowe
obrazy dzikiej natury.
- To jest tak… blisko – zaczął. –
Przynajmniej relatywnie. Czasem mam wrażenie, że coś mnie omija, że całe życie
siedzę w jednym miejscu i jedyne co widziałem to lazurowe morze i piaszczyste
plaże. Nie, żebym narzekał, ale…
- Wypadałoby zobaczyć kawałek świata,
zanim się zestarzejesz i będziesz emerytem na Florydzie – zażartował Pewdie,
ale doskonale rozumiał, co Cry miał na myśli. - Jak się mieszka w Europie, to
podróże za granicę są dosyć powszechne. Kilka godzin i możesz być w zupełnie
innym kraju, z inną kulturą i językiem. Jak byłem mały, to widziałem tylko
sąsiednie kraje – Norwegię, Danię… Tam się jeszcze dało dogadać, ale Finlandia
pod względem języka do tej pory mnie przeraża – Felix zaczął odpływać, widząc
przed oczami obrazy ze swojego dzieciństwa. – A potem Niemcy, Francja,
Hiszpania, Włochy. A teraz Wielka Brytania, chociaż ciągnie mnie ostatnio do
Japonii.
- Jesteś zdecydowanie bardziej światowy –
skomentował Cry, uśmiechając się. – Ja się ruszyłem kilka razy z mojego kraju,
byłem na Hawajach kiedyś. Czy to się liczy?
- Przecież to też jest stan.
- No tak, ale na wyspie, możemy to jakoś
naciągnąć?
Pewdie zaśmiał się, kręcąc głową
przecząco.
- Masz przed sobą mnóstwo czasu i osiem
kontynentów do zobaczenia. Siedem, jak nie chcesz liczyć Ameryki Północnej,
chociaż jej też niewiele widziałeś.
- Okay, zobaczę – Cry szturchnął go w
ramię, patrząc mu w oczy. – Ale tylko z tobą.
- Oczywiście.
Pewdie wrócił do książki, a Cry dokończył
program o Chile. Przerzucał potem jeszcze programy przez chwilę, ale
najwidoczniej nie znalazł niczego ciekawego, bo zupełnie wyłączył sprzęt.
Ruszył do kuchni, zrobił im obu herbatę, a wracając z gorącymi kubkami włączył
jeszcze radio. Pewds z radością przyjął ciepły napój, odrywając się na chwilę od
czytania.
- Co tam robisz? – spytał Cry, siadając
obok i Pewdie pokazał mu okładkę książki w odpowiedzi. – Dobry pomysł, może też
coś poczytam.
- Weź „Martwe kwiaty”! – zawołał za nim
Szwed, wykorzystując okazję.
Cry wrócił po chwili, trzymając w dłoniach
dobrze im znany tom. Rozsiadł się wygodnie, a Pewds natychmiast się do niego
przysunął, kładąc głowę na jego ramieniu. Jak mieli w zwyczaju, brunet
rozpoczął czytanie na głos, zmieniając się z przyjacielem, gdy rozbolało go
gardło i zaczął chrypieć. Widać było, że książka zbliża się do zakończenia –
morderca odkrył tożsamości ścigającej go pary i postanowił wykorzystać zebrane
o nich informacje, by zmusić ich do zaprzestania śledztwa. Główna bohaterka
dostała więc groźbę, że jeśli natychmiast nie zostawi tej sprawy i nie wyjedzie
z miasteczka, to policjanta (który stał się jej kochankiem) spotka przykry
koniec. Policjant oczywiście dostał taką samą wiadomość, ale żadne z nich nie
chciało martwić drugiego i mimo wszystko nie zamierzało się poddać. W momencie,
gdy główna bohaterka skończyła w piwnicy mordercy związana i zakneblowana, Cry
stwierdził, że już nie jest w stanie dalej czytać na głos. Postanowili więc
siedzieć obok siebie w milczeniu i czytać w myślach, tylko pytając się czasem,
czy mogą przewrócić kartkę. Pewdie nie potrafiłby się teraz oderwać od lektury.
Policjant odnalazł swoją ukochaną i zaproponował zamienić się z nią miejscem,
żeby ona przeżyła, a on zginął z rąk mordercy. Teraz motyw książki stał się dla
Pewdsa bardzo jasny: dwójka ludzi, którzy złączeni wspólną misją odkrywają
rodzące się między nimi uczucie. Uczucie, które ostatecznie jest ich największą
słabością i czymś, co morderca może wykorzystać przeciwko nim. Gdy więc pani
kryminolog wezwała oddział specjalny swoim komunikatorem, a morderca w panice
postanawia zabić policjanta, Pewds czuł, jak serce wali mu z emocji. Bohaterka
zauważyła pistolet w jego dłoni i skoczyła w stronę kochanka, zakrywając go
własnym ciałem. Zginęła na miejscu.
Pewdie poczuł, jak łzy mimowolnie
napływają mu do oczu. Książka zakończyła się rozprawą sądową, w której to
przestępca dostaje dożywocie oraz pogrzebem głównej bohaterki. Gdy goście
odeszli już od jej grobu, policjant został jeszcze przez chwilę, składając na
jej grobie bukiet lilii, jej ulubionych kwiatów i ostatecznie się z nią
żegnając.
- Mocne – mruknął Cry, zachrypnięty trochę
ze zmęczenia, a trochę z emocji. – To była dobra książka.
- Okropne zakończenie – odparł Pewds,
biorąc kilka głębokich wdechów i przecierając wilgotne policzki. Nie potrafił pozbyć
się paraliżującego go strachu, który podpowiadał mu, że książka zgodnie z jego
teorią zwiastowała w jakiś sposób ich możliwy koniec.
- A mnie się całkiem podobało – Cry
zamknął książkę z trzaskiem i odłożył ją na stolik. – Niesprawiedliwe,
przyznaję, ale przynajmniej warte zapamiętania. No i lubię słodko-gorzkie
zakończenia.
- Słodko-gorzkie? Gdzie niby jest ta
słodycz?
- Morderca dostał to, na co zasłużył, a
ona zginęła jako bohaterka – Amerykanin wzruszył ramionami, po czym spojrzał na
swojego chłopaka. – Chociaż wolałbym, żeby zginęła w inny sposób.
- Nie będę z niej brał przykładu,
obiecałem ci przecież – odparł Pewds, odwracając wzrok. W głowie właśnie
tworzył tysiące połączeń między książką a ich rozgrywką i był coraz bliżej
płaczu. – Przepraszam, jestem trochę zmęczony. Chyba się położę.
- Jasne, nie martw się. Zrobię coś do
jedzenia, dam ci znać jak będzie gotowe – powiedział Cry spokojnie, ale z pewną
troską w głosie. – Wszystko w porządku?
- Trochę mnie… dobiło to zakończenie –
Pewdie wzruszył ramionami, udając, że to nic takiego. – Prześpię się z tym i mi
minie.
- Iść z tobą?
- Zrób obiad, jak wstanę to chętnie coś
zjem – Felix nie czekał na dalszy ciąg konwersacji; machnął tylko dłonią, dając
znać, że wszystko jest w porządku, po czym zamknął się w sypialni i bezwładnie
padł na łóżko.
Ku jego uldze, Cry postanowił się
posłuchać i dać mu spokój. Pewdie zwinął się więc w kłębek, spoglądając tępo na
ścianę. Nie potrafił przestać się martwić, że książka ma związek z następną
grą. Co prawda nigdy nie słyszał o adaptacji tego tytułu, ale mógł on też
oznaczać po prostu kryminał albo inną grę, w której będzie ich chciał zabić
seryjny morderca. Sam nie wiedział co o tym myśleć. Był niemalże pewien, że
Alice nie podrzuciła im tej książki przypadkowo, że rzeczywiście jego teoria
była słuszna. Niestety, chociaż normalnie nie miałby wątpliwości odnośnie
własnych myśli, tak teraz już niczego nie był pewien. Nie czuł się stabilny.
Alice mogła dać im „Martwe kwiaty” tylko po to, żeby Pewds czuł się na skraju
szaleństwa. Nie byłby to pierwszy raz. Nie mógł więc wiedzieć, czy jego domysły
są prawdą czy tylko iluzją. Był sfrustrowany i bał się powiedzieć Cry’owi, w
czym tak naprawdę jest problem. Co, jeśli powie mu za wiele? Jeśli wygada się,
że Alice przepowiedziała mu śmierć? Czy naprawdę robi dobrze ukrywając to przed
nim? Przecież nie może powiedzieć Cry’owi o jego losie – może zrobić coś
głupiego albo poddać się już na starcie, a wtedy nie będzie miał szans na
przeżycie. A do tego Pewdie nie zamierza dopuścić.
Teraz jednak nie wiedział co robić i
chociaż powtarzał sobie w kółko, że powinien się skupić na chwili obecnej i nie
myśleć o potencjalnym końcu, nie potrafił się do tego zmusić. Jego myśli
nieustannie uciekały do ostatniego rozdziału tej cholernej książki. Czy Cry
zginie ratując go czy raczej to Pewds w jakiś sposób będzie mordercą, który do
niego strzeli? Było mu niedobrze na samą myśl. Obraz strzelania do swojego
kochanka przynosił ze sobą bolesne wspomnienia tego okropnego popołudnia, gdy
siedział przy łóżku i płakał tak długo, aż go nie zemdliło. Cały czas widział
jego twarz, bladą i bez krwi, z pustymi oczami i ustami rozwartymi w
niedokończonym zdaniu. Z łatwością potrafił przywołać obrzydliwy zapach
gnijącego mięsa i krwi, dotyk zimnego nadgarstka bez pulsu pod palcami. Widok
lufy pistoletu przyłożonej do jego skroni i uczucie wykańczającego oczekiwania
na to, aż jego przyjaciel powstanie, tym razem jako potwór. Jak teraz to będzie
wyglądać? Czy coś go opęta i bez wahania zabije Cry’a, budząc się do jego
martwego ciała? Czy może Cry rzuci się na niego, tak jak miał to zrobić wtedy,
głodny i nieludzki, a Pewdie będzie musiał zabić go w samoobronie?
Łzy płynęły mimowolnie, ale nawet nie
próbował ich wycierać. Zakrył tylko usta dłonią, by nie było słychać jego
szlochu i obrócił się na plecy, wbijając zamglony wzrok w biały sufit. Chciałby
wiedzieć, co się wydarzy, ale jednocześnie przeklinał wiedzę, którą posiadał
obecnie. Wolałby żyć wiedząc wszystko i móc zapobiec tragedii, albo nie
wiedzieć nic i mieć umysł wolny od strachu, że zegar losu nieubłaganie liczy mu
ostatnie chwile, które może spędzić z bliską dla niego osobą. Ale teraz
zawieszony był między jednym a drugim: nie wiedział nic, ale wiedział za dużo.
Mógł tylko leżeć i płakać i gorączkowo myśleć, przerabiać sobie w głowie
wszystkie możliwości, łącznie z tymi najgorszymi. Mógł tylko rozpaczać, aż
płacz go nie zmęczy i nie pogrąży się w niespokojnym śnie.
***
Ocknął się dwie godziny później, słysząc
delikatnie pukanie do drzwi sypialni. Podniósł się niezgrabnie z łóżka, jeszcze
rozespany i zajęło mu chwilę by zrozumieć, że Cry czegoś od niego chce i
dlatego go wybudził.
- Coś się stało? – wymamrotał,
przecierając twarz. Zerknął do lustra; na jego policzku widniał dziwny czerwony
ślad, prawdopodobnie odcisk z poduszki albo narzuty.
- Jedzenie jest gotowe – dobiegł go
przytłumiony głos. – Ale ogarnij się, nie chcę cię tu widzieć z roztrzepanymi
włosami.
Pewds zgodził się, ruszając do łazienki.
Było po siedemnastej, więc było jeszcze dość widno – zachód słońca pewnie miał
się zacząć dopiero za godzinę lub dwie. To była wyjątkowo późna pora jak na
obiad, ale cały ich dzień był trochę niepoukładany, więc nawet mu to nie
przeszkadzało. Przemył twarz, sprawdzając, czy nie ma przypadkiem opuchniętych
oczu, po czym przeczesał trochę siano na swojej głowie i gdy był mniej więcej
zadowolony ze swojego stanu, wyszedł do salonu.
Zatrzymał się gwałtownie, gdy tylko
przekroczył próg. W tle leciała łagodnie muzyka, stół był nakryty obrusem, na
którym stał wazon z jakimś kwiatem. Dania były już nałożone, a Cry, chociaż
miał na sobie te same ubrania, wyglądał inaczej. Ładniej.
- Ogoliłeś się – skomentował Pewdie,
podchodząc bliżej. Dalej nie był pewien na co patrzy, więc wodził zaciekawionym
wzrokiem po pokoju.
- Narzekałeś – odparł Cry, uśmiechając
się. Wydawał się wyjątkowo podekscytowany. – Siadaj, bo nam wystygnie.
Pewds posłusznie odsunął krzesło i zasiadł
przy stole, dopiero teraz zauważając, co dziś przygotował szef kuchni.
- Spaghetti, poważnie? – zaśmiał się,
patrząc na gorące danie przed sobą. Cry usiał naprzeciw, skończywszy nalewać
czerwone wytrawne wino.
- Sam nauczyłeś mnie je robić, a w szafce
były składniki – wyjaśnił, unosząc swój kieliszek. – Pomyślałem, że nie ma
lepszego pomysłu na romantyczną kolację.
- A muzyka z „Zakochanego kundla” będzie?
– zażartował, naśladując ukochanego i także podnosząc kielich do toastu. – Nie
spodziewałem się tego. Dziękuję.
- Podziękujesz, jak spróbujesz, bo pewnie
coś poszło nie tak – Cry delikatnie stuknął się z nim kieliszkami, posyłając mu
ciepły uśmiech. – Za szczęśliwe zakończenie.
- Za nas – dodał Pewdie, przez chwilę
trzymając jego wzrok. Brunet chyba się speszył, bo zwrócił głowę w bok i
nerwowo odchrząknął, wyraźnie się rumieniąc.
- Za nas. A teraz jedz, bo wystygnie.
Pewdie chwycił sztućce i zabrał się za jedzenie.
Gdy tylko przełknął pierwszy kęs, zauważył, że Cry przerwał jedzenie i wpatruje
się w niego intensywnie. Pewds uśmiechnął się pod nosem, po czym upił łyk wina.
- Jest przepyszne, możesz przestać się
martwić – powiedział. – Zresztą nie mogło ci wyjść źle z takim nauczycielem,
mój przepis na spaghetti jest idealny.
- Jasne, wmawiaj sobie. Jak robiłeś
klopsiki ostatnio to były za ostre.
- Dobrze doprawione. Nie moja wina, że
preferujesz jedzenie bez smaku.
Cry kopnął go pod stołem, mamrocząc coś o
tym, że rujnuje romantyczną kolację. Pewdie nie przejął się tym zbytnio,
wracając do jedzenia. Czy mogło być inaczej? W pierwszej kolejności byli
przecież zawsze przyjaciółmi. Od pierwszej rozmowy nie szczędzili sobie
uszczypliwych uwag i żartów. Teraz, po kilku latach znajomości byli bliżej niż
kiedykolwiek i to, jak postępowała ta relacja wydawało się Pewdiemu naturalne.
Chociaż okoliczności naturalne nie były ani trochę.
- O czym myślisz? – zapytał Cry po chwili.
Już prawie skończył swoje jedzenie i właśnie delektował się alkoholem.
- O tym, jak bardzo cię kocham – odparł
Pewds zgodnie z prawdą, dostając w nagrodę przeciągły jęk zażenowania.
- Nie chcę ci dyktować, jak masz żyć, ale
powinieneś poważnie popracować nad swoimi podrywami, bo mnie żałość ogarnia.
- To nie moja wina, że dajesz mi sprzeczne
sygnały. Najpierw mi mówisz, że psuję romantyczny nastrój, a jak próbuję być
romantyczny to też jest źle. Co mam zrobić, by zasłużyć sobie na twą miłość?
Cry prychnął pod nosem, rozbawiony
dramatycznością swojego kochanka. Zamieszał kieliszkiem wino i upił łyk,
udając, że się nad tym zastanawia.
- Jeśli mnie naprawdę kochasz, to
powinieneś wiedzieć – odparł po chwili, odchylając się do tyłu na krześle i
zakładając nogę na nogę. Nie miał żadnych oczekiwań, ale lubił się droczyć z
Pewdsem. Poza tym, był ciekaw co mu na to odpowie.
- A więc to tak – mruknął Pewds, także
siadając z założoną nogą. Zaczęli tę kolację od romantycznego nastroju, by
skończyć na tym dziwnie seksualnym dyskutowaniu rodem z taniej erotyki dla pań.
– Tylko ostrzegam, drogo cię to będzie kosztować.
- Tak? – Cry podniósł brwi, uśmiechając
się prowokacyjnie. – Uważasz, że mnie nie stać?
- Tego nie wiem, ale nie będę sam płacił
za operację – odpowiedział Pewds, kompletnie zbijając go z tropu. Chyba to
zauważył, bo kontynuował: - Czy właśnie nie tego chciałeś? Swojego własnego
DiCaprio?
- To twoje marzenie. Ja chcę tylko ciebie.
Swobodne przekomarzanie się nagle zmieniło
się w całkowicie prawdziwy podryw. Pewdie zaniemówił na chwilę i zapewne musiał
być trochę czerwony na twarzy, bo poczuł nagłe uderzenie gorąca. Cry uśmiechnął
się do niego lekko, jakby nagle przestraszony, że powiedział coś nie tak i
dokończył swój kieliszek wina. Bez słowa wrócił do jedzenia, udając, że nie
zauważa wciąż wpatrzonego w niego Pewdsa.
- To na to zdecydowanie cię stać –
odpowiedział w końcu blondyn, wracając do gry. Cry podniósł wzrok, zaskoczony.
- Niech zgadnę: zniżka dla stałych
klientów? – zagadnął uszczypliwie, zarabiając tym samym kopniaka w piszczel.
- Właśnie tak, tylko szkoda, że ty już nim
nie jesteś.
Brunet zaśmiał się tylko, natychmiast
chowając nogi pod krzesło by znów nie oberwać. Pewdie wrócił do jedzenia,
powoli ciesząc kubki smakowe ciepłym daniem. Cry skończył już swoją porcję i
uzupełniał właśnie wino w kieliszkach, zarówno swoim jak i Pewdsa. Następnie
rozsiadł się w krześle i powoli popijając alkohol, patrzył się na swojego
chłopaka.
- Jak się czujesz? – zagadnął, gdy tylko
Pewdie odłożył sztućce na bok. Szwed otarł usta serwetką i westchnął głęboko.
- Pełny po brzegi – odparł beztrosko. –
Było naprawdę smaczne.
- Cieszę się, że ci smakowało… Ale pytam
serio. Jak się czujesz?
- Chyba… w porządku – Felix czuł się
zdezorientowany tak nagłą troską. – Dlaczego pytasz?
- Bo od rana widzę, że jesteś jakiś taki…
- Cry zamilkł na chwilę, dobierając ostrożnie słowa. – Nieobecny. Smutny.
Mówisz, że to nic takiego, ale ja to widzę i doprowadza mnie to do szału, więc
jeśli możemy na chwilę przestać udawać i szczerze porozmawiać to byłbym
wdzięczny, bo chciałbym ci pomóc, ale nie wiem jak.
- Już o tym rozmawialiśmy – odparł Pewds,
tylko trochę zmęczony. Nie chciał do tego wracać; naprawdę starał się udawać,
że nie ma tematu. – Nic się nie zmieniło – mój obecny problem to czekający nas
dziesiąty poziom.
- I tylko tyle? Bo mam wrażenie, że czai
się za tym coś jeszcze, coś o czym mi nie mówisz. Umiem stwierdzić, kiedy
jesteś bliski płaczu i widzę, kiedy zżerają cię twoje własne myśli. I bardzo
chciałbym stać obok i udawać, że nie widzę, ale nie potrafię. Nie wiem czy to z
powodu wczorajszej kłótni, tej głupiej książki czy twojej rozmowy z Alice, ale
błagam Pewds, nie wierzę, że to tylko stres. Nie musisz mi mówić, jeśli
naprawdę nie chcesz, ale może by to pomogło? Może byłoby ci lżej, gdybyś oddał
mi trochę tego ciężaru? Chcę ci pomóc, ale muszę pierw wiedzieć jak.
- A co byś zrobił, gdybym ci powiedział,
że masz umrzeć? – Pewdie spojrzał mu w twarz, w końcu się poddając. Miał dość.
Ciężar tej informacji był zbyt wielki, a on był zmęczony udawaniem. – To mi
właśnie powiedziała Alice. Definitywnie umrzesz w następnej grze. I to z mojego
powodu albo nawet mojej ręki. Nie mogę nic zrobić i rozumiem, dlaczego jesteś
na mnie wściekły za tą sytuację z Minx, ale się panicznie bałem. „Będziesz jego
mordercą”, tak powiedziała, ale nie wiem jak i co jeśli brak działania jest
równoznaczny z zabiciem ciebie? Ona to zaplanowała, każdy atak na ciebie przed
którym miałem cię ratować, każdą możliwą śmierć czy nagłe zniknięcie –
przygotowywała mnie do świadomości, że cię stracę. Tylko po to, żeby się mną
pobawić. Co możesz zrobić? Co ja mogę zrobić? Nie wiem, Cry, nie chcę cię
stracić i boję się, że nie mam na to żadnego wpływu. Moje obawy nie są przed
nieznanym; ja wiem, co się stanie i to mnie paraliżuje.
- Felix… - powiedział Cry powoli i cicho,
prawie szeptem. Pewds dopiero teraz zauważył, że ma policzki mokre od łez.
Niezdarnie otarł twarz, odwracając na chwilę wzrok.
- To dlatego. I ta cholerna książka mi nie
pomogła, bo może nic poza główną relacją nas nie dotyczy, ale może właśnie to
chciała nam przekazać Alice? Jeden z nas umrze za drugiego i szczerze mówiąc, w
dupie to mam, że zginie bohaterem. Co jeśli to prawda? Wrócę do rzeczywistości
i nie będę cię nawet, kurwa, pamiętał. Ani ostatnich kilku lat przyjaźni, ani
tego co się wydarzyło tutaj. Albo co gorsza, będę jedynym, który cię będzie
pamiętał i jeśli tak ma wyglądać moje życie, to wolę tu zginąć wraz z tobą.
Więc tak. To mnie męczy.
Przez chwilę w pokoju zapanowała cisza.
Cry patrzył się gdzieś w przestrzeń ponad ramieniem Pewdiego i widać było, że
próbuje przetworzyć natłok informacji. Nie wyglądał na przestraszonego czy
wstrząśniętego; był spokojny i pogrążony w myślach, jakby już zdążył się
pogodzić ze swoim losem i teraz tylko analizował, co będzie najlepszą
odpowiedzią. Pewds trochę miał ochotę na niego nakrzyczeć, domagać się jakiejś
reakcji, ale był zbyt na to zmęczony. Poza tym, nawet nie wiedział, czy chce wiedzieć,
jak Cry mógłby na to zareagować.
- Ja bym jej nie ufał – podsumował to w
końcu, ku zaskoczeniu Pewdiego. Dlaczego Alice miałaby kłamać w tej kwestii?
- Co masz na myśli? – zapytał, zupełnie
zdezorientowany. Spodziewał się wszystkiego, naprawdę wszystkiego, ale nie
takich wniosków. To nie miało sensu. – Przecież to się idealnie pokrywa z jej
celem, kocha się znęcać. Nie kłamałaby o czymś tak ważnym…
- Ale to właśnie dlatego sądzę, że nie
warto jej ufać – kontynuował brunet, wygodnie siadając w krześle. Mimo
początkowego szoku, teraz wydawał się być oazą spokoju, w stu procentach
przekonany o swojej racji. – Kocha się znęcać, sam to powiedziałeś. Czy może
znęcać się nad tobą bardziej niż teraz? Nie możesz przez to spać, zadręczasz
się tą myślą całe dnie, robisz sobie wyrzuty za każdym razem, gdy chociażby
ukłuję się w palec. Co gorsza, jesteś na tyle rozkojarzony, że jesteś bardziej
skłonny do popełniania błędów. Być może właśnie po to ci to powiedziała – to
samospełniająca się przepowiednia. Będziesz się tak bardzo bał o moje życie, że
pomylisz się w czymś i sprowadzisz zgubę na nas obu. Dlatego ja bym jej nie
ufał, bo dzięki temu, że jej wierzysz, osiąga swój cel. Jesteś zadręczony i
zrozpaczony, a ona zapewne ma ubaw. Nie martw się tym, Pewds. Cokolwiek by dla
nas nie przygotowała, naszym zadaniem jest dać z siebie wszystko. Całe
szczęście, jako ludzie, jesteśmy równie nieprzewidywalni co ona. Tylko musimy
iść do przodu, z pełną determinacją i chęcią przetrwania, reszta ułoży się
sama.
Pewdie zapomniał na chwilę, jak się
oddycha. Skąd Cry brał takie pokłady zdrowego rozsądku? Od kilku dni nic nie
robił, tylko zatruwał się słowami Alice – a tymczasem wystarczyło tylko
posłuchać, co Cry uważał na ten temat i nagle cały ciężar spadł mu z barków.
Będzie dobrze. Amerykanin miał rację; dał się zmanipulować i zadręczał się do
szaleństwa, a właśnie o to chodziło Alice. Musiał się uspokoić. Dadzą radę, jak
z każdym zadaniem do tej pory.
- Jak ty to robisz? – wymamrotał, ledwie
słyszalnie. Cry uśmiechnął się.
- Łatwiej jest patrzeć na takie sprawy,
jak masz opinię drugiej osoby. Wystarczyło, że zobaczyłem jak bardzo cierpisz
przez przepowiednię Alice i od razu zrozumiałem twoje zachowanie. A przez to,
że nie usłyszałem tego bezpośrednio od niej, to i dystans mam większy.
Pewdie zamilkł, pozostawiając ich w
niezręcznej ciszy. W otępieniu wpatrywał się w szkarłatną taflę wina w swoim
kieliszku. Cry miał rację. Wyrzucił to z siebie i zrobiło mu się lepiej.
Amerykanin jak zwykle znalazł jakieś wyjście, jakieś wyjaśnienie. Działał na
niego tak uspokajająco, że Pewds natychmiast poczuł jak cały ciężar tej
przepowiedni z niego schodzi. Dadzą sobie radę. Zamartwia się na zapas.
Zamartwiał się ostatnie trzy dni, a wystarczyło porozmawiać i może nie
zatruwałby się najczarniejszymi myślami, doprowadzając się do rozpaczy i
paniki. Był niemalże zaskoczony tym, jak zwykła rozmowa okazała się mieć na
niego tak terapeutyczny wpływ, chociaż wcale nie powinien być. To nie był
pierwszy raz, gdy Cry uspokajał go słowami otuchy i rozsądku, a mimo to wciąż
był pod wrażeniem.
- Mogę wziąć twój talerz? – zapytał
brunet, przerywając jego zamyślenie. Pewds skinął głową, poprawiając się w
krześle.
- Zostaw, ja pozmywam. Dziękuję za pyszny
obiad. Kolację?
- Niewiele tu będziemy, nie kłopocz się
myciem naczyń – Cry wzruszył ramionami, zabierając naczynia. – Mamy inne rzeczy
do robienia.
- To nie koniec planów? – Pewdie nie
spodziewał się niczego więcej, samo przygotowanie jedzenia było dla niego
wystarczającym gestem miłości.
- Nie spodziewaj się cudów – zawołał Cry z
kuchni. – Ale mam parę asów w rękawie.
Szwed nie zadawał już więcej pytań, ale
wstał od stołu i z ciekawością czekał na dalszy rozwój wydarzeń. Cry potrafił być
dość nieprzewidywalny, więc Pewds był tym bardziej podekscytowany planami.
Musiało to być widać po jego minie, bo gdy brunet wrócił do salonu, zaśmiał się
pod nosem na jego widok.
- To naprawdę nie będzie nic specjalnego,
przestań się tak cieszyć – powiedział, podchodząc bliżej. Pewdie’go znowu
uderzyło, jak przystojny potrafi być Cry, gdy się postara. Był ubrany
schludnie, włosy miał zaczesane lekko do tyłu i wyglądał młodziej bez
kilkudniowego zarostu. Jego błękitne oczy patrzyły na niego z rozbawieniem. –
Wyglądasz jak dziecko w dniu świąt, które nie może się doczekać rozpakowywania
prezentów.
- To nie moja wina, że czuję się przez
ciebie rozpieszczany – mruknął Pewds, kładąc dłoń na ramieniu bruneta, tylko po
to, by go dotknąć. Może to przez jego wygląd lub po prostu przez nagłą ulgę,
którą poczuł po rozmowie z nim, ale Pewdie definitywnie czuł się wręcz
fizycznie przyciągany przez Cry’a. – Czym sobie na to zasłużyłem?
- Byłeś bardzo grzeczny – odparł Cry,
trochę się przekomarzając, a trochę flirtując. – Ale naprawdę nie nastawiaj się
tak, jeszcze się rozczarujesz. Postanowiłem, że nasz ostatni wieczór tutaj
będzie najbardziej przesłodzonym, chorobliwie romantycznym wieczorem jaki
możesz sobie wymyślić i nie masz innego wyjścia, jak go ze mną przecierpieć.
- Nie wiem jak to możliwe, ale to brzmi
jednocześnie jak podryw i groźba. Mam się cieszyć czy bać? – skomentował Pewds,
dając się poprowadzić w stronę okien. Nigdy tam nie zaglądał, zajęty innymi
rzeczami, więc dopiero teraz zauważył, że jest za nimi niewielki, przeszklony
balkon. Cry odsunął zasłonę, za którą schowane były drzwi i nacisnął klamkę.
Świeże powietrze wdarło się do środka, wypełniając pomieszczenie zapachem
wczesnej jesieni; promieni letniego słońca i rześkością chłodnego wiatru.
Wyszli na balkon, na ciepłe popołudnie. Niebo już malowało się odcieniami
czerwieni i różu, a gwar miasta dobiegający z dołu wydawał się teraz bardziej
uspokajający niż niepokojący swoją sztucznością. Cry usiadł na jednym z
będących tam krzeseł, opierając się na nim wygodnie i głośno wdychając
powietrze. Pewdie zajął miejsce obok niego, pozwalając, by całe napięcie
opuściło jego ciało. Tego właśnie mu było trzeba: bezczynności i ładnych
widoków.
- To tyle – odezwał się Cry po dobrych
kilku minutach zupełnej ciszy. – Cały mój plan opiera się na robieniu
niewymagających i przesadnie romantycznych rzeczy. Nie masz się czego bać.
- Pasuje mi – westchnął Pewds, przymykając
oczy. Jego dłoń niby przypadkiem nakryła dłoń Cry’a, lekko ją ściskając. – Chcę
się tobą nacieszyć.
- Nie umieram, Pewds.
- Wiem – odparł i tym razem czuł, że jest
tego pewien. – Nie pozwolę ci na to.
Mimowolnie przypomniało mu się słoneczne
popołudnie przed ósmą rozgrywką, które spędzili w taki sam sposób. Wtedy się z
tego wyśmiewał, ale naprawdę było to jedno z najlepszych wspomnień z całej tej
gry. Byli niepewni, zagubieni w nowej relacji i zdezorientowani. Z wahaniem
prosili o czułość, nieśmiało wymieniali się pocałunkami. Patrzyli na siebie
ukradkiem, kiedy czuli się niezauważeni. Teraz wspomnienia tamtego popołudnia
wydawały się uroczo niewinne, choć minęło zaledwie kilka dni. Szaleńcze tempo
przechodzenia przez kolejne poziomy dawały wrażenie, że minęły miesiące, ale
tak naprawdę tydzień temu dopiero wyznali sobie uczucia. Dziwnie było o tym
myśleć teraz, kiedy w całkowitej swobodzie oglądali zachód słońca, trzymając
się za ręce jakby byli ze sobą od lat. Zniknęła nieśmiałość i niepewność, ale
do rutyny też było im daleko. Nowe i stare zarazem, dziwne i normalne. Może w
rzeczywistości też by tak było? Może tak wyglądają związki budowane na
wieloletniej przyjaźni? Może nie powinien w ogóle o tym myśleć, tylko skupić
się na tym, że ich dłonie pasują do siebie tak dobrze, że wydają się być do
tego stworzone?
- Kocham cię – mruknął leniwie, głosem
zachrypniętym od długiego milczenia. Cry nawet nie drgnął mimo nagłego
przerwania ciszy; otworzył tylko oczy i spojrzał na niego, równie leniwie
odpowiadając:
- Ja ciebie też.
To zdanie zawisło między nimi, tak po
prostu, bez żadnych „ale”. Tak właśnie miało być. Nie było nic więcej, co
mogliby powiedzieć, to wystarczyło. Słońce malowało ich sylwetki pomarańczem i
czerwienią, a oni siedzieli w ciszy i patrzyli w niebo. Świat wokół nich się
zatrzymał i nic innego się nie liczyło. Było dobrze. Kochali się.
***
Pewds opierał się o ramię Cry’a i rysował
palcem wzorki na jego kolanie. Nie wiedział, kiedy się do siebie zbliżyli, ale
było to gdzieś podczas gdy niebo zmieniło kolor z ciepłych czerwieni i różów w
chłodne fiolety i błękity. Zbliżał się wieczór, co poza widocznymi oznakami na
ciemniejącym niebie można było stwierdzić też po coraz to chłodniejszym
wietrze. Siedzieli jak najdłużej mogli, ale gdy Cry zaczął delikatnie drżeć,
Pewdie natychmiast ogłosił powrót do mieszkania i mimo protestów bruneta
zaciągnął go tam siłą. Gdy tylko znalazł się w środku ruszył do kuchni zrobić
herbatę. Cry podążył za nim, wciąż z uśmiechem na twarzy.
- To nie koniec planów wieczornych –
zagadnął, wsypując sobie do kubka zdecydowanie za dużo cukru. – Mam coś jeszcze
w zanadrzu.
- Zamieniam się w słuch – Pewds obrócił
się tyłem do kuchennych szafek by móc spojrzeć na swojego chłopaka. Cry zbliżył
się do niego, praktycznie napierając całą swoją sylwetką. Szwed poczuł, jak
nagle robi mu się gorąco i pomyślał tylko, że herbata już mu się na nic nie
przyda. Szczególnie, że Cry nachylił się do jego ucha, a jego ciepły oddech na
szyi wcale mu nie pomagał w opanowaniu się.
- Zaszczycisz mnie swoją obecnością… -
zaczął szeptem, a Pewdie poczuł, jak ciarki przebiegają mu po plecach. – Na
seansie filmu z Leo Di Caprio?
Zanim do Pewdsa dotarło, jaka była treść
pytania, Cry już był daleko od niego, zajęty zalewaniem herbaty. Z perfidnym
uśmieszkiem osoby, która dobrze wie, co właśnie zrobiła.
- Przestań się mną bawić! – syknął
blondyn, wciąż rozkojarzony. – Myślisz, że możesz sobie tak kusić bez żadnych
konsekwencji? Nie skończyłem z tobą jeszcze.
- Odbiorę to jako obietnicę – odparł Cry,
zabierając kubki z blatu i idąc w stronę salonu. Zatrzymał się w progu tylko na
chwilę, pytając bezczelnie: - Idziesz?
Pewds zrobił obrażoną minę, ale tak
naprawdę świetnie się bawił. Nie miał jednak zamiaru tego okazywać, odkrzyknął
więc w odpowiedzi, że dopiero za chwilę i, nie spiesząc się w ogóle, zaczął
przeszukiwać szafki. Dopiero gdy znalazł jakieś słone i słodkie przekąski
raczył wejść do salonu, gdzie Cry przeglądał właśnie selekcję pozostawionych im
DVD.
- „Titanic” czy „Romeo i Julia”? –
zapytał, prezentując oba pudełka. Przez chwilę udało mu się nawet zachować
powagę, zanim zobaczył minę Pewdsa i parsknął śmiechem.
- Jaja sobie robisz, prawda? – Szwed
podszedł bliżej, by obejrzeć dokładniej wybór.
- Proponuję spróbować Incepcję znowu, może
tym razem się uda?
- Przestań drwić, wybierz coś dobrego. I
przestań się tak szczerzyć.
Ostatecznie postawili na „Wilka z Wall
Street", uznając, że jest jednym z mniej tragicznych filmów z filmografii
Di Caprio. Otworzył paczkę chipsów i usiadł na kanapie, gotowy na seans. Cry
usiadł obok niego chwilę później, rzucając się w pierwszej kolejności na słone
przekąski, jakby wcale nie zjadł dużego obiadu kilka godzin wcześniej. Pewds
nie skomentował tego, tylko szturchnął go lekko w bok, żeby się przesunął. Po
chwili przepychania się w końcu się ułożyli i mniej lub bardziej skupili na
oglądaniu. Ten wieczór znacznie się różnił od ich ostatniego maratonu filmowego
– po pierwsze, kończyli za chwilę rozgrywkę, po drugie, właśnie na sobie leżeli
i nie powodowało to u nich żadnego dyskomfortu. Pewdie aż uśmiechnął się pod
nosem na samo wspomnienie tamtej nocy; był wtedy nieźle spanikowany, a teraz
wydawało mu się, że nie miał do tego powodu. Posyłał Cry’owi ukradkowe
spojrzenia, ale bez strachu, że zostanie na tym przyłapany. Tak właściwie to
tylko połowicznie wiedział co się dzieje w filmie. Głównie skupiał się na swoim
chłopaku. Badał wzrokiem jego wpatrzoną w ekran twarz. Szeroko otwarte oczy zza
odbijających błękitne światło telewizora okularów; lekko otwarte usta, całe w
okruszkach chipsów; roztrzepane włosy, gładkie czoło, kształt nosa,
zakrzywienie brody. Chłonął ten obraz, próbował wyryć w pamięci każdy szczegół.
Chciał zamknąć oczy i wciąż być w stanie przywołać twarz ukochanego, bo
nieważne jak bardzo Cry przekonywał go, że wyjdą z tej gry cali, zdrowi i razem
– przepowiednia Alice wciąż rozbrzmiewała w jego myślach i chociaż przestał już
płakać z jej powodu, nie zamierzał marnować ich – być może – ostatniej chwili
razem. Może było to bezcelowe, ale robił co mógł, by nie zapomnieć jego twarzy.
Nawet jeśli zginie, mógłby przeżyć chociażby w jego pamięci.
- Oglądasz w ogóle ten film? – Cry
szturchnął go łokciem, widząc, że zupełnie nie kontaktuje. Gdy Pewds ocknął się
z myśli, brunet uśmiechnął się do niego niepewnie. – Jeśli ci się nie podoba to
powiedz, znajdziemy coś innego… Albo w ogóle zajmiemy się czymś innym…
- Wybacz, zawiesiłem się – przeprosił,
sięgając po herbatę i upijając spory łyk. – Okazało się, że Leonardo Di Caprio
wcale nie jest najpiękniejszym mężczyzną na świecie, bo ostatnie dziesięć minut
spędziłem patrząc się na ciebie.
- Jeśli słodzisz mi, żeby się odegrać za
mój flirt, to nieźle ci idzie – Cry wyciągnął się, by sięgnąć do szyi blondyna
i złożyć na niej pocałunek. – Ale serio mówię, jak ci się nudzi to daj mi znać,
chcę, żeby ten wieczór był przyjemny dla nas obu.
- Nie, w porządku, chcę obejrzeć ten film
– zapewnił Pewds, trochę zawstydzony. – Tylko… chciałbym cię prosić o
przysługę.
- Dla ciebie wszystko.
- Poprzytulamy się?
Cry nie odpowiedział, tylko przysunął się
bliżej. Wsunął ramię za plecy Szweda, obejmując go w pasie i położył głowę na
jego ramieniu. Pewds nachylił się, pocałował go w czoło i rozsiadł się
wygodniej, niemalże rozpływając się w jego objęciach. Rzeczywiście, było mu o
wiele łatwiej skupić się w tej pozycji. Zamiast wpatrywać się w niego maślanym
wzrokiem, mógł obejrzeć film i jednocześnie być blisko kochanka. Było mu ciepło
i czuł się bezpiecznie, może nawet za bardzo. Film był naprawdę dobry i mimo
tego, że już go widział, oglądał go z zainteresowaniem, wciągnięty w akcję.
Zaśmiał się parę razy, czasem spinał się przy bardziej dramatycznych sytuacjach.
Ku jego zdumieniu, oglądanie filmu było skutecznym sposobem, by odwrócić uwagę
od zbliżającego się wyzwania i po prostu się odprężyć. Mógłby tak leżeć i
oglądać ten film w nieskończoność.
- I jak wrażenia? – zapytał Cry, gdy tylko
pojawiły się napisy końcowe. Pewds wstał z półleżącej pozycji i mruknął
przeciągle, rozprostowując kości. Trochę się zasiedział.
- Już go wcześniej widziałem, ale dalej mi
się podoba – podsumował, uśmiechając się. – Akurat się zrelaksowałem.
- Dobrze to słyszeć, taki był mój cel –
odparł, składając na jego ustach krótki, pojedynczy pocałunek. – To można iść
spać.
Pewdie zerknął na zegar, zaskoczony.
Jakimś cudem zrobiła się już dwudziesta druga, chociaż wydawało mu się, że
jeszcze chwilę temu siedział na balkonie w ciepłych promieniach słońca. Czas
naprawdę biegł tu inaczej niż w rzeczywistości.
- Sprawdzałeś może szafki? Może mamy jakąś
broń albo sprzęt na jutrzejszą grę?
- Zupełnie o tym zapomniałem – Cry
poderwał się z kanapy, przeciągając się. – Powinniśmy sprawdzić, bo jeszcze
wyjdziemy bez przygotowania.
- Widzisz, taki byłeś zajęty romantycznym
wieczorem, że zapomniałeś o najważniejszym. Co byś beze mnie zrobił?
- Tak, tak, jesteś moim bohaterem,
uratowałeś mi życie – odparł brunet, uśmiechając się pod nosem. – Jak już mamy
za sobą wychwalanie twoich zasług, to może pomożesz mi szukać? Poszukaj tutaj w
salonie, ja przeszukam dokładniej sypialnię.
Pewds skinął głową bez słowa i od razu
zabrał się do roboty. Nie musiał szukać długo – szuflada na samym dole w
przeciwieństwie do poprzednich dwóch wypełniona była po brzegi nie płytami DVD,
a różnego rodzaju sprzętem. Dwie sztuki pistoletów ręcznych, kij bejsbolowy i
łom; trochę nabojów, latarki, sznury, mapa oraz kompas, butle z alkoholem, apteczka, dwa
duże plecaki i – najbardziej zaskakujący element – pudełko, w którym znajdowało
się przynajmniej z pięćdziesiąt rac. Nie chciał myśleć, na co mogłyby się im
przydać; zamiast tego po prostu zawołał Cry’a do pomocy i zabrał się za
wkładanie zawartości szuflady do plecaków. Podzielił przedmioty na dwie kupki,
w miarę po równo dla każdego z nich, wahając się pomiędzy łomem a kijem
bejsbolowym. Na szczęście Cry rozwiązał ten problem za niego.
- Łom dla mnie, przywykłem do niego –
sprzątnął mu narzędzie sprzed nosa, wsuwając je do torby. Pewdie udał, że się
obraża, wykrzywiając usta w grymasie, ale jedno spojrzenie na kochanka
wymachującego łomem jak batutą przywróciło mu uśmiech. Pokręcił głową z
niedowierzaniem i wrócił do pakowania się. Ułożenie wszystkiego w plecaku
zajęło mu może dziesięć minut. Miejsca zostało akurat na prowiant; cała reszta
była upchana po brzegi.
- Jak myślisz, na co nam te race? – spytał
Cry, rujnując wysiłki blondyna, żeby się nad tym nie zastanawiać. – Wydawałoby
się, że będą tylko ściągać uwagę potencjalnych wrogów, nie?
- Może wrzuci nas do labiryntu i będziemy
musieli się w nim odnaleźć? Albo coś w tym stylu… - odparł, sam niezbyt
przekonany swoimi słowami. Nie miał pojęcia, a Alice była na tyle
nieprzewidywalna, że mogła wymyślić wszystko. Jak na przykład podrzucenie im
rac, których i tak potem nie użyją.
- Za proste, to ostatnia gra, nie odpuści
nam tak łatwo. Może będziemy rzucać nimi w potwory? To byłoby fajne…
- Gadasz głupoty, chyba serio powinniśmy
iść spać – Szwed pokręcił głową z niedowierzaniem i wstał z ziemi. Plecak
położył pod ścianą, po czym zwrócił się do kochanka z uśmiechem. – Co powiesz
na kąpiel?
- Kradniesz mi plan na romantyczny wieczór
– poskarżył się Cry, także podnosząc się z ziemi. Chwycił Pewdiego za rękę i
pociągnął go delikatnie w stronę łazienki. – Wybaczę ci to, jeśli pozwolisz mi
zapalić świeczki. I wlać płyn z bąbelkami.
- Sam ci je nawet zapalę – odparł,
składając mu pośpiesznie pocałunek na policzku.
Ostatecznie odpuścili sobie świeczki,
pragnąc tylko gorącej kąpieli i całej nocy nieprzerwanego snu. Cry nie darował
jednak płynu do kąpieli, tłumacząc, że zasługuje na przynajmniej odrobinę
luksusu. Kiedy wanna była pełna, brunet bez chwili zastanowienia ściągnął z
siebie ubrania, rzucając je w najdalszy kąt łazienki, po czym zanurzył się w
przyjemnie ciepłej wodzie. Pewds zawahał się przez chwilę, nagle zbyt świadomy
swojego ciała. Wczoraj nie miał problemu z tym, że Cry zobaczył go nagim; teraz
nagle sama myśl sprawiała, że czuł się niepewny i trochę nawet zdenerwowany.
- Wszystko okay? – Amerykanin od razu
zauważył jego niezręczność i patrzył się na niego skonsternowany. Pewdie
przestąpił z nogi na nogę i wziął głęboki oddech. „Co ci się dzieje, stary?” spytał
sam siebie, zbierając koszulkę w ręce i przeciągając ją przez głowę. – Mogę się
odwrócić, jeśli się krępujesz…
Ku jego zdziwieniu, Cry wcale z niego nie
drwił; patrzył się tylko pytającym wzrokiem, jak Pewdie próbuje się rozebrać.
- Dzięki, myślę, że to pomoże – mruknął w
odpowiedzi i, gdy tylko Cry odwrócił się całkowicie tyłem, ściągnął w kilka
sekund pozostałą garderobę. Dołączył do ukochanego, zanurzając się po szyję w
wypełnionej pianą wannie.
- Trema cię zjadła? – zagadnął wesoło
brunet, obejmując go luźno ramieniem. Pewds odpowiedział przyduszonym śmiechem.
- Nie wiem co mi się stało – odparł,
wzruszając ramionami. – Wczoraj wszystko było chaotyczne. Dzisiaj… Miałem czas
się zastanowić, co robię i okazało się, że mam jeszcze jakieś resztki wstydu i
godności.
- Rozumiem, spoko. Nic się nie trzyma
żadnych zasad, wszystko jest szybkie, nagłe i bez zastanowienia. Tylko
następnym razem po prostu mi powiedz, że czujesz dyskomfort, a nie, że
drepczesz w miejscu jakbyś coś przeskrobał i bał się powiedzieć nauczycielce.
- Odczep się ode mnie – Pewds szturchnął
go ze śmiechem. Cry ochlapał go wodą w odpowiedzi, ale po chwili przepychanek w
końcu przestali i po prostu oparli się o ścianę wanny, czerpiąc przyjemność z
chwili relaksu. Światło w łazience było ciepłe i delikatne i Pewdie czuł się
trochę, jakby za chwilę miał przysnąć. Jedyne co go trzymało przytomnym było
nieprzyjemne uczucie gdzieś w okolicach żołądka. Stresował się, okropnie się
stresował. Nie ważne, ile razy omawiał swoje obawy, ten ścisk w brzuchu
towarzyszył mu cały czas i nie chciał odpuścić. Jedyne co mógł zrobić, to nie
rozważać tysiąca scenariuszy i chociaż próbować udawać, że czuje się dobrze.
- Piękny jesteś, tylko jakiś taki
nieobecny – Cry musnął wargami jego ucho i przywrócił go do rzeczywistości. –
Gdzie się podziewasz?
- Myślę o tobie – odparł z uśmiechem i
pocałował go krótko. Nie nabrał go tym pewnie, ale przynajmniej mogli udawać,
że rzeczywiście wszystko jest w porządku.
- Marnujesz tylko energię – Cry przybrał
swój ulubiony ton zawodowego podrywacza. – Mógłbyś zamiast myślenia po prostu
działać.
- Nie wiem co masz na myśli – Pewdie
obrócił się do ukochanego i zaczął całować go po twarzy. – Przecież robię co
mogę.
Cry przytrzymał jego twarz, kładąc dłonie
na obu policzkach i nachylił się do pocałunku. Zaczął wolno, delikatnie,
narzucając tempo. Stopniowo przyspieszał, pogłębiał pocałunek; Pewds nie
pozostał bierny, dłońmi przesuwając po ciele kochanka, nerwowo, gdzie tylko
sięgnął. Lubił ten stan. Lubił, gdy czyste pożądanie odbierało mu zdolność
myślenia. Lubił, gdy tylko on i Cry liczyli się na tym świecie. Tylko oni i ich
krótka chwila namiętności.
- Zwolnijmy – powiedział, gdy w końcu się
od siebie oderwali. Ku jego zdziwieniu, Cry powiedział dokładnie to samo, nim
zaczął się śmiać.
- Dobrze, że obaj jesteśmy w stanie
trzeźwo myśleć – mruknął, odsuwając się trochę i biorąc głęboki wdech. – Ale
gdy już wrócimy…
- Nie wyjdziemy z łóżka przez tydzień –
dokończył Pewds, uśmiechając się radośnie. To była bardzo miła perspektywa: przeleżeć
tydzień albo nawet dwa i mieć tylko siebie. Aż ich plecy rozbolą od leżenia, a
usta zdrętwieją od całowania.
- Obiecujesz? – Cry zerknął na niego,
trochę z rozbawieniem, trochę z nadzieją.
- Obiecuję.
To chyba powoli stawało się tradycją:
obietnice składane podczas romantycznych kąpieli. Może trochę pod wpływem
chwili, a może przez jakąś nadzieję, że te obietnice się spełnią, Pewds obiecał
samemu sobie, że zrobi co w jego mocy, by doprowadzić ich obu do końca
rozgrywki.
W łazience nie było zegara, więc nie mieli
pojęcia, ile przesiedzieli w tej wannie nim w końcu zdecydowali się wyjść,
pomarszczeni od zimnej już wody. Wytarli się dokładnie, opasali ręcznikiem i w
milczeniu wrócili do sypialni. Po przebraniu się w piżamy od razu weszli pod
kołdrę, czując jeszcze chłód po kąpieli. Cry niemalże odruchowo wtulił się w
Pewdiego, ocierając się o jego ramię nim wygodnie się ułożył. Blondyn zniósł to
cierpliwie, ciesząc się samym faktem, że może go przytulić. Pasowali do siebie.
Tak naturalnie się uzupełniali, jak dwa elementy układanki, jak yin i yang.
- Ustawiamy budzik, czy śpimy, ile się da?
– mruknął Pewds po chwili, całkowicie zrelaksowany i bliski snu. Cry już chyba
nawet przysypiał, bo ocknął się na dźwięk jego głosu.
- Do oporu – odparł w odpowiedzi, opadając
znów ciężko na poduszkę. – Przyda się każda minuta snu, szczególnie, że jutro
będzie intensywnie. Poza tym im dłużej mogę to odwlekać, tym szczęśliwszy
jestem.
- Zrozumiałe – Pewdie uśmiechnął się lekko
i pocałował go w czoło. – To w takim razie dobranoc. Śpij dobrze.
- Ty też. Bez zamartwiania się na zapas,
bo się obudzę i cię skopię do nieprzytomności.
- To już wiem, jak cię obudzić.
Cry kopnął go lekko w kostkę i Pewds nie
potrafił powstrzymać śmiechu.
- Kocham cię, głupku – wyznał Cry,
układając się wygodniej. – I to się szybko nie zmieni.
- Ja ciebie też – Pewdie zamknął oczy i zamiast pogrążyć się w niepokoju, czuł tylko wszechogarniający spokój. – Ja ciebie też.
--------------------------------------------
Witam wszystkich, którzy jeszcze się nie
poddali i czekali cierpliwie, aż ogarnę swoje życie. Wiem, że przerwa była
bardzo długa i przepraszam, naprawdę przepraszam, że nie dawałam znaku życia.
Powodów było kilka: od studiów, przez dawno już nieaktywny fandom, aż po
ostatnie kontrowersje z Cry’em. Nie miałam pojęcia, że minęło aż tyle czasu od
ostatniego rozdziału, aż nie uświadomiła mi tego przyjaciółka.
Prawda jest taka, że mimo mojego zniechęcenia naprawdę
chcę skończyć tego (trochę zbyt długiego) fanfika. Nie potrafię zabrać się za
inne projekty pisarskie, bo gryzie mnie sumienie, że ten jeszcze nie jest
skończony. Chcę móc zrobić korektę i go wydrukować, żeby te 700+ stron patrzyło
się na mnie z półki i dawało mi poczucie, że udało mi się napisać coś tak
długiego i skomplikowanego. Chcę móc z dumą powiedzieć, że napisałam książkę,
nawet jeśli jest to "tylko" fanfiction.
Następnego rozdziału możecie się spodziewać 15.12, kolejnego 24.12, a epilog
wieńczący tą historię pojawi się 31.12.
Na podziękowania i wylewne pożegnania przyjdzie jeszcze czas, ale jeśli to
czytasz: dziękuję, że mnie wspierasz. Miłej lektury :)
Brofist!
~Maru <3
Komentarze
Prześlij komentarz