Świat, w którym chcieliśmy żyć. Rozdział dziewiąty, część trzecia.

***
Mimo tego, że sytuacja nie wyglądała najlepiej, gracze nie przestali próbować wydostać się z pokoju. Chociaż regał z książkami nie chciał się przesunąć z powrotem na swoje miejsce, Cry, Pewds i Minx z całych sił napierali na niego plecami. Kristen natomiast po nieudanym wyważeniu drzwi nogą, spróbowała jeszcze raz barkiem. Za trzecim razem osunęła się na ziemię, dysząc ciężko i masując obolałe ramię.
- Drzwiami nie wyjdziemy – warknęła pod nosem. Pewdie odsunął się trochę od opornej półki, próbując pociągnąć ją do siebie i przewrócić, ale gdy już mu się wydawało, że ta metoda działa, okazało się, że wyciągnął tylko jedną z desek na której spoczywały książki, które spadły na niego.
- Oknem też nie – powiedział zrezygnowany, kopiąc porozrzucane po ziemi tomy. – Ale skoro nie możemy stąd wyjść, to może cokolwiek jest za drzwiami nie będzie mogło też wejść tutaj?
- Nie liczyłbym na to – odparł Cry, nasłuchując dźwięków, które wydawały się przybrać na sile. – Jakkolwiek tu wejdą, musimy być na to gotowi, bo to może być dla nas jedynym wyjściem.
- Musi tu być jakieś przejście, cokolwiek! – krzyknęła Michelle, wyraźnie wzburzona. Ruszyła do obrazu na ścianie i próbowała go podnieść i ściągnąć z gwoździa. – Ukryty korytarz, przycisk, dziura w podłodze…
- Minx, hej, uspokój się – Krism ruszyła w jej kierunku, chcąc jej dodać otuchy. – Nic nam nie będzie, wyjdziemy stąd prędzej czy później, okay?
Zanim zdążyła podejść do niej bliżej i dotknąć jej ramienia w geście pocieszenia, nagle rozległ się huk i spory fragment ściany koło obrazu posypał się. Gracze stanęli bliżej siebie, czekając aż pył pokruszonego tynku opadnie. Nikt nie odważył się odezwać. W napięciu słuchali cichego, niskiego warczenia oraz dźwięku kawałków ściany chrzęszczących pod ciężarem czegoś, co właśnie wchodziło do pomieszczenia. Gdy w końcu z szarego dymu wyłoniła się postać kobiety w zielonej sukni z upiornym uśmiechem ostrych zębów i szaleństwem w oczach oraz niepokojąco długimi paznokciami wbitymi w ziemię, podziało się kilka rzeczy na raz. Pewds i Cry przeszli na dwie przeciwne strony pokoju, wiedząc, że tak będzie jej trudniej zdecydować się na cel i łatwiej odciągnąć ją od reszty grupy. Minx krzyknęła coś do Krism, która nie oglądając się za siebie ruszyła z pełną prędkością w stronę drzwi, wpadając na nie z impetem w ostatniej, desperackiej próbie wyważenia ich z zawiasów. Michelle chciała za nią pobiec, by jej pomóc, ale w tym momencie kobieta z obrazu ruszyła w jej kierunku, widząc w niej najłatwiejszą ofiarę. Cry ruszył przed nią, odciągając od niej uwagę potwora, po czym odbiegł w inną stronę, od czasu do czasu broniąc się znalezionymi po drodze książkami.
- Musimy wyjść przez tą dziurę! – krzyknął Pewds, a jego głos przedarł się przez panujący w pokoju chaos. Cry skinął głową, wiedząc, że to najrozsądniejszy pomysł, ale Minx przez moment zawahała się i spojrzała na Krism, czekając na jej decyzję.
Do pokoju weszła kolejna dama, tym razem w błękicie. Pewdie zaklął pod nosem, kiedy ruszyła w jego stronę, z uporem maniaka próbując zanurzyć swoje pazury w jego ciele. Blondyn wziął przykład Cry’a i zaczął nerwowo krążyć po pokoju, jednocześnie krzycząc do towarzyszy:
- Szybko, zanim wejdzie ich tu więcej!
- Nie wiemy, dokąd prowadzi ta dziura! – odkrzyknęła Kristen, która w międzyczasie zaczęła próbować oderwaną okładką książki otworzyć zamek w drzwiach. – Prawie mi się udało, dajcie mi chwilę!
- Nie mamy chwili! Krism, nie bądź głupia i chodź, zanim zginiemy tu wszyscy!
Dziewczyna nawet nie zaszczyciła go spojrzeniem, tylko dalej uparcie starała się otworzyć drzwi. Cry spojrzał niespokojnie na swojego chłopaka. Nie chciał jej tu zostawiać, ale jeśli odmawiała współpracy, nie miał zamiaru tutaj ginąć. Jeśli jednak pozwolą Krism na jej niezbyt pewny plan, Minx też zostanie, co będzie oznaczało śmierć dwóch osób na ich sumieniu. Szczególnie, gdy obie damy z obrazów zmieniły swój cel na jakiś bardziej nieruchomy, bezbronny i stojący przy drzwiach.
- Krism, uważaj! – Pewdie zwrócił swoim zawołaniem uwagę dziewczyny, ale nie przyniósł zamierzonych rezultatów: zamiast uciekać, kopnęła potwora w twarz, zwalniając trochę jego atak, po czym z większym zapałem zaczęła gmerać przy zamku, który w końcu puścił z cichym kliknięciem. Kristen uśmiechnęła się, odwracając się do reszty grupy.
- Mówiłam, że mi się uda – stwierdziła, po czym otworzyła drzwi. Zza których od razu rzuciły się na nią dama w czerwieni i bezgłowy manekin.
- Kristen! – Michelle rzuciła się w jej kierunku, ale Cry chwycił ją za ramię, powstrzymując ją przed tym. – Puszczaj! Kurwa, ona tam umrze, zostaw mnie…
- Zginiemy wszyscy, jak stąd nie wyjdziemy – odparł chłodno, czując, jak serce łomocze mu w piersi. Nie zważając na protesty Minx, chwycił ją w pasie i przerzucił ją sobie przez ramię, by było mu wygodniej biec. Rzucił ostatnie spojrzenie w stronę przygniecionej przez stwory, krztuszącej się własną krwią Krism i szybko zdecydował, że nie da rady jej uratować bez ryzyka dla własnego życia. Pewds pociągnął go za ramię mocno, dając znak, że mają okazję wyjść przez dziurę w ścianie, więc bez słowa i z wierzgającą się i krzyczącą Minx na ramieniu ruszył za przyjacielem.
Po przejściu przez dziurę w ścianie trafili znowu do labiryntu korytarzy, po którym nie tak dawno chodzili. Wszystkie manekiny i obrazy znajdujące się w okolicy ożyły i wyraźnie poszukiwały nowych ofiar, gracze ruszyli więc pewnie w stronę ostatnich drzwi, jakich jeszcze nie otworzyli, modląc się by były otwarte. Michelle przestała krzyczeć i z mniejszym zapałem próbowała się uwolnić, ale za to zaczęła płakać. Cry poczuł, jak jej płacz rozdziera mu serce, ale wiedział, że nie miał wyjścia. Wolał uratować jedną osobę, zamiast poświęcić dwie. Miał tylko nadzieję, że Minx to zrozumie. Albo chociaż da radę sama przejść resztę gier i nauczy się żyć w świecie bez swojej ukochanej.
Kiedy w końcu dotarli do celu, drzwi ku ich wielkiej uldze były otwarte na oścież. Bez zastanowienia przekroczyli ich próg, zatrzasnęli je za sobą i biegli tak długo korytarzem, aż nie poczuli się całkowicie bezpiecznie. Pewds osunął się na ziemię i spojrzał na obrazy powieszone na czerwonych ścianach przejścia; przedstawiały białe głowy z porcelany, tylko teraz niepokojąco uśmiechnięte i płaczące krwią. Gracz wzdrygnął się i odszukał wzrokiem Cry’a, który właśnie kładł rozpaczającą Michelle na ziemi. Gdy już skończył, podszedł do Pewdiego i siadł pod ścianą tuż koło niego.
- Wszystko okay? – zapytał, widząc, jak ciężko oddycha brunet. Cry zaśmiał się krótko, chowając twarz w dłoniach.
- Pozwoliłem jej umrzeć – odparł łamiącym się głosem. Pewds bez słowa położył dłoń na jego plecach, delikatnie je masując. – Zostawiłem ją tam, na pastwę tych potworów i teraz sam czuję się jak potwór.
- Hej, nie jesteś potworem – Pewdie zniżył głos, nachylając się bliżej. – Krism podjęła decyzję. Głupią, przyznaję, ale własną. Wierzyła, że jej się uda, nie wiem, czy nie ufała nam czy chciała udowodnić nam i sobie, że potrafi to załatwić inaczej i to doprowadziło ją do zguby, ale to nie twoja wina. Sama o tym zadecydowała.
- Ale Minx już nie. Wyciągnąłem ją stamtąd wbrew jej woli, bo nie chciałem, żeby i ona musiała umierać. Czy zrobiłem źle? Nie wiem, Pewds, powinienem ją tam zostawić?
- Nie wiem, Cry. Według mnie zrobiłeś dobrą rzecz: uratowałeś jej życie – wyjaśnił Pewds, obejmując go ramieniem i pozwalając, by położył głowę na jego barku. – Minx może myśleć inaczej, Krism może też miałaby inne zdanie. Ale nie myśl o sobie źle dlatego, że z dobrych pobudek chciałeś komuś pomóc. Straciliśmy jedną osobę zamiast dwóch. Jak dla mnie to dobry wynik. Nie najlepszy, ale też nie najgorszy.
Amerykanin skinął głową, mrucząc podziękowania i coś jeszcze, czego Pewds już nie podłapał, bo wymamrotał to w jego ramię. Nie dopytywał jednak, zamiast tego trzymając go blisko i ze smutkiem patrząc, jak Minx jęczy i płacze w rozpaczy, usilnie starając się nie myśleć o tym, co czuł, kiedy myślał, że Cry nie żyje.
Musiało minąć dobre pół godziny, gdy tak siedzieli i mężczyźni zaczęli się martwić, że jeśli Michelle nie przestanie tak gwałtownie płakać, może zacząć wymiotować. Na szczęście, zanim którykolwiek z nich odważył się podejść do niej i spróbować ją pocieszyć, płacz zmęczył ją na tyle, że po prostu straciła przytomność. Po upewnieniu się, że oddycha bez problemu i ma puls, Pewds ściągnął swój płaszcz i okrył nim Minx, po czym spojrzał się pytająco na Cry’a.
- Czekamy, aż się ocknie, czy lepiej ją zostawić samą?
Cry przegryzł wargę, a następnie przetarł twarz wierzchem dłoni. Nie ośmielił się spojrzeć na omdlałą kobietę przed nim.
- Nie sądzę, żebyśmy byli pierwszą rzeczą jaką chciałaby ujrzeć po przebudzeniu – zaczął, ale zajęło mu trochę, żeby dokończyć swoją myśl. – Ale jeśli ją zostawimy i coś ją zaatakuje…
- Trzeba jej znaleźć bezpieczne miejsce – podsumował Pewds, chociaż dobrze wiedział, że Cry miał na myśli zupełnie co innego. – Na końcu tego korytarza jest jakiś pokój, sprawdzę, czy się nada. Chcesz iść ze mną?
Amerykanin nie spojrzał się na niego i tylko pokręcił głową przecząco. Pewdie przyjął tą odpowiedź i bez słowa ruszył do drzwi tajemniczego pokoju, mając nadzieję, że nic go tym razem nie zaatakuje.
Ku jego ogromnej uldze, pomieszczenie było całkowicie bezpieczne. Nie było duże: mieściło się tam tylko kilka regałów z książkami i stoliczek, a ściany ozdobione były jednym, abstrakcyjnym obrazem. Mężczyzna sprawdził jeszcze wszelkie zakamarki, by móc z pewnością stwierdzić, że nieprzytomnej Minx nie będzie nic grozić, po czym wrócił do swojego chłopaka. Był bardzo zadowolony z tego, że tak szybko udało im się znaleźć schronienie, ale cały jego dobry humor zniknął, gdy zobaczył jak bardzo przygnębiony jest Cry. Siedział naprzeciw Minx, skulony, chowając twarz w ramionach. Nerwowo drapał się po dłoni, ale chyba robił to nieświadomie, bo nie przestał nawet wtedy, gdy zauważył podchodzącego do niego Pewdsa.
- Nada się? – spytał cicho, podnosząc się na nogi. Pewdie przez chwilę nie mógł zrozumieć, o co mu chodzi, zanim nie przypomniał sobie po co w ogóle od niego odszedł.
- Mały, przytulny, bezpieczny – potwierdził, delikatnie chwytając Michelle i unosząc ją na rękach. – Sprawdziłem dokładnie.
- Dzięki – odparł Cry, siląc się na słaby uśmiech, po czym ruszył przodem. Otworzył Pewdiemu drzwi, by mógł wnieść dziewczynę do środka i stanął w progu, czekając, aż ją położy na ziemi. – Myślisz, że tak będzie najlepiej?
- Zostawić ją samą sobie?
- Nie jestem pewien, czy da sobie radę sama – brunet nie przestawał drapać swojej dłoni, wyraźnie zestresowany. – Jeśli będziemy chcieli ją wziąć ze sobą, obawiam się, że może nie chcieć współpracować z mordercą swojej dziewczyny.
- Cry… - zaczął Pewdie z oburzeniem w głosie, ale Cry przerwał mu gestem dłoni.
- A jeśli ją zostawimy i coś jej się stanie, to równie dobrze mógłbym ją tam zostawić na śmierć – dokończył. – Czyli spierdoliłem sprawę tak czy inaczej.
- Cry, proszę cię – Pewds chwycił go za ramiona i zmusił go do spojrzenia mu w oczy. – Uratowałeś jej życie. Spędziłeś więcej czasu z Michelle niż ja, więc lepiej jesteś sobie w stanie odpowiedzieć na pytanie: Czy Minx da radę przetrwać sama?
- Jest… jest twarda. Nie poddaje się i… jest sprytna.
- Czyli?
- Czyli ma większe szanse sama, niż z nami – Cry westchnął ciężko, po czym potrząsnął głową, jakby chciał coś odgonić. – Dobra, okay, tak będzie najlepiej. Masz rację.
- Sam doszedłeś do tego wniosku, ja tylko zadawałem pytania jak twój prywatny terapeuta – uśmiechnął się Pewds. Pocałował go krótko w czoło, chwycił go za dłoń i delikatnie pociągnął w stronę drzwi. – A teraz weź się w garść i chodźmy skończyć tą grę.
Cry dał się wyprowadzić z pokoju bez oporu. Ostatni raz zerknął na Minx, śpiącą pod granatowym płaszczem Pewdiego, po czym zamknął drzwi i wraz ze swoim chłopakiem ruszył schodami w dół, do kolejnych zagadek i przeszkód.

***
Korytarz na dole pomalowany był w odcienie fioletu, miłym dla oka po niezliczonych przejściach i pokojach w nieciekawych szarościach. Na jego końcu znajdował się stolik z wazonem pełnym wody oraz napis na ścianie. Pewds od razu ruszył go przeczytać, gdy Cry leczył ranę na ramieniu poprzez włożenie róży do naczynia.
- „Który to może być?” – Pewdie spojrzał się zdezorientowany na towarzysza, który tylko wzruszył ramionami. – „Który z nas?”.
- Nie dowiemy się, jeśli nie pójdziemy dalej – odparł Cry, wymijając go i idąc w prawo, tak jak skręcał korytarz. Gdy Pewds go dogonił, wszystko było już jasne: dotarli do rozgałęzienia, gdzie dwa mniejsze przejścia prowadziły do dwóch fioletowych drzwi. Te pierwsze, bliżej nich, były oczywiście zamknięte; ruszyli więc koło pustego obrazu w ramie do drugich, które otworzyły się bez problemu. Gracze spojrzeli na siebie, bez słów podejmując decyzję, po czym razem weszli do środka.
Pokój okazał się być zupełnie niegroźny. W jego centrum wisiał duży obraz różowego królika o czerwonych oczach, a po obu jego stronach stały regały z książkami i długie półki pełne porcelanowych figurek kolorowych zwierzątek, zrobionych na podobieństwo tego na obrazie. Mimo tego, że w normalnej sytuacji taka kolekcja króliczków byłaby urocza, Cry czuł się bardzo niespokojny w ich towarzystwie, a Pewds wyglądał na przerażonego. Zmusili się jednak do dokładniejszego sprawdzenia pokoju. Pewdie postanowił sprawdzić regały z książkami, trafiając tylko na jakieś dziwne teksty o nieświadomym popadaniu w szaleństwo, które przez swoją tematykę niezbyt mu się podobały i wzmagały tylko jego poczucie dyskomfortu. Cry natomiast zabrał się za oglądanie porcelanowych figurek. Nie było w nich nic ciekawego, aż do momentu, gdy jedna z nich sama z siebie spadła z półki, roztrzaskując się na drobne kawałki i doprowadzając Amerykanina do zawału.
- To nie ja! – wykrzyknął, unosząc dłonie w obronnym geście i odsuwając się od kawałków porcelany. Miał już udać, że nic się nie wydarzyło i kontynuować swoje poszukiwania, gdy nagle zauważył metaliczny błysk między pozostałościami figurki królika. Ostrożnie podszedł do tajemniczego przedmiotu i odetchnął z ulgą, gdy okazał się on małym, fioletowym kluczem. Chwycił go i skinął na Pewdsa, że mogą opuścić przerażający ich pokój.
Od razu ruszyli w stronę poprzednio niedostępnych drzwi, o wiele bardziej rozluźnieni teraz, gdy nie obserwowało ich kilkanaście czerwonych oczek. Cry bez wahania przeszedł obok pustego obrazu, ale dopiero gdy skręcił w stronę fioletowych drzwi zauważył, że Pewdie za nim nie podąża.
- Co się stało? – spytał, zaniepokojony widokiem Szweda intensywnie wpatrującego się w brązowe płótno na ścianie.
- Słyszysz ten dźwięk?
Cry podszedł bliżej, zerkając na obraz. Pojawiła się na nim niewielka czerwona kropka, której na pewno nie było tam wcześniej i rzeczywiście, można było usłyszeć ciche dudnienie, dobiegające jakby zza ściany…
Kropka nagle zaczęła się gwałtownie powiększać i przeradzać w główkę czerwonej róży. Dziwny, niezidentyfikowany dźwięk także przybrał na sile i dołączyło do niego narastające drganie ziemi. Cry nie zdążył się zorientować, co tak właściwie się dzieje, gdy nagle tuż przed jego twarzą wystrzelił długi, zielony korzeń, rosnący z podłogi przed obrazem. Odruchowo odskoczył do tyłu, unikając potencjalnego niebezpieczeństwa, zanim zorientował się, że tych korzeni wyrasta więcej i że oddzielają go od jego chłopaka.
- Pewds! – Cry rzucił się do przodu, mając nadzieję przebić się przez zielsko zanim zupełnie zablokuje mu drogę, ale nie zdążył. W frustracji kopnął najbliższą mu łodygę, ale gdy ta wygięła się groźnie w jego stronę, zrezygnował z przemocy wobec rośliny.
- Cry, nic ci nie jest? – usłyszał przytłumiony krzyk zza muru zieleni.
- Nie, a tobie?
- Jestem cały. Wygląda na to, że musimy sobie dać radę sami.
- Co, jeśli się zgubimy? – Cry zaczął poważnie rozważać zapasy z agresywnymi korzeniami.
- To dojdziemy do końca gry na własną rękę i spotkamy się na mecie – odparł Pewds beztrosko i Cry poważnie pozazdrościł mu takiego podejścia do sprawy. – Nie martw się, damy sobie radę ze wszystkim. Kocham cię.
- Cię też – odparł brunet, uśmiechając się do siebie. Odwrócił się od rośliny, decydując się jednak nie forsować jej siłą, po czym ruszył do fioletowych drzwi, mając nadzieję, że nie widział się z Pewdiem po raz ostatni.

***

Nie trzeba mu było wiele by stwierdzić, że pokój za drzwiami zdecydowanie mu się nie podoba. Był ciasny, zawalony tekturowymi pudłami i stało w nim kilka rzeźb bez głów oraz sztaluga. Cry ostrożnie podchodził do kolejnych kartonów i sprawdzał ich zawartość. Jedyne co tam znalazł to tubki z farbami, przyrządy i sterty płócien, westchnął więc ciężko i ruszył z powrotem na korytarz, by poinformować Pewdsa o braku przydatnych narzędzi. Zanim jednak zdążył podejść do drzwi, światło w pokoju zgasło na chwilę, a gdy wróciło, przed wyjściem z pokoju stał jeden z bezgłowych manekinów. Cry odskoczył gwałtownie, wystraszony, po czym rozejrzał się po pozostałych rzeźbach. Na szczęście stały tam, gdzie wcześniej. Brunet odetchnął z ulgą, mamrocząc coś o nienawiści do tej gry i wszystkiego co jej dotyczy, a następnie, nie mając innej opcji, wyszedł drugimi drzwiami. Za nimi znajdowały się schodki, na końcu których było dwoje okien. Cry ledwie wszedł na pierwszy stopień, gdy nagle światło zaczęło powoli gasnąć. Mężczyzna zamarł w miejscu, zaalarmowany, ale gdy po chwili znowu zrobiło się jasno, kontynuował swoją wspinaczkę po schodach. Na ich szczycie znalazł zakręt w prawo i kolejną serię stopni, tym razem prowadzących w dół.
- Świetnie, poćwiczę nogi – mruknął, patrząc w okna, które z jego strony były matowe i niewiele było przez nie widać. Wyraźnie mógł za to zobaczyć człekokształtny cień, który powoli przeszedł koło niego, oddzielony tylko warstwą mlecznego szkła. Cry odskoczył, zaskoczony, po czym bez oglądania się za siebie zbiegł po schodach, prawie poślizgując się na rozlanej na korytarzu czerwonej farbie. Ostrożnie ją ominąwszy, ruszył po kolejnych schodkach w górę i ku swojej wielkiej uldze odkrył, że były to już ostatnie. Spoglądając przelotnie na malowidło klauna bez nosa, przeszedł do końca korytarza i przez następne drzwi.
Nie mógł powstrzymać warknięcia frustracji, gdy zobaczył, że następne pomieszczenie ma gigantyczną dziurę w podłodze, przez którą raczej nie da rady przeskoczyć. Gdy miał się już zastanawiać, czy uda mu się to zrobić łapiąc się rękami drugiego brzegu, usłyszał dobiegające z dołu kroki. Położył się więc na brzuchu, ledwie wystając poza krawędź i zajrzał do dziury. Niedługo później w zasięgu jego wzroku pojawił się blondwłosy mężczyzna, wyglądający zaskakująco znajomo.
- Pewds, żyjesz! – wykrzyknął Cry, machając do niego. – Dawno cię nie widziałem.
- Minęło pięć minut! – odkrzyknął Pewdie, ale wyglądał na szczęśliwego. – Przeszedłem przez dziurę w ścianie i utknąłem tutaj. Wiszą tu jakieś sznurki, wiesz może do czego?
- Czekaj – Cry rozejrzał się dokładnie po swoim pomieszczeniu, dopiero teraz zauważając pięć haczyków uwieszonych u sufitu. Do jednego z nich przyczepiony był ruszający się obraz oczu. Wystarczająco długi, by posłużyć jako most nad przepaścią. – Pociągnij za czwarty od lewej!
- Dobra! – Pewds nie zadawał pytań, tylko posłusznie wykonał polecenie i chwilę później obraz spadł z haka, z hukiem uderzając o krawędzie dziury. – Co zrobiłem? Żyjesz?
- Pomogłeś mi – odpowiedział Cry, zadowolony. Podszedł do ruszającego się malowidła, ale zanim postawił na nim stopę, zawahał się i kulturalnie spytał, czy może przejść. Oczy najwyraźniej zrozumiały jego prośbę, bo zamknęły się i nie otworzyły ponownie, póki nie przeszedł na drugą stronę. Tam znalazł ruszające się pudełko, które ostrożnie ominął oraz dziwnie wyglądający klocek. – Hej! Nie potrzeba ci może takiego niebieskiego graniastosłupa trójkątnego?
- Takiego niebieskiego czego?
- Taka bryła z trójkątem w podstawie?
- No może potrzeba – Pewds zrobił kilka kroków i po chwili znów się odezwał: - Mam tu taką dziurę w kształcie trójkąta!
- Zrzucę ci go, zobacz sobie – odparł Cry, po czym kopnął klocek w stronę dziury. W napięciu czekał na jakiś sygnał lub dźwięk i po minucie Felix w końcu krzyknął z radości.
- Dzięki, otworzyłeś mi drzwi! – zawołał.
- Do usług – odparł, uśmiechając się. – Zejść tam do ciebie? Nie jest wysoko, może sobie nic nie połamię?
- O ile bardzo bym chciał nie musieć robić tego bez ciebie, tak myślę sobie, że mogę jeszcze potrzebować twojej pomocy. Jeśli oboje będziemy tu i nie będziemy mogli rozwiązać jakiejś zagadki to możemy utknąć i już stąd nie wyjść.
- Masz rację – westchnął Cry, chociaż bolało go to, że musiał mu ją przyznać. Tak było rozsądniej. – Dobra, to trzymaj się. I do zobaczenia, czy coś.
Pewdie pożegnał się z nim i po chwili dało się słyszeć trzask zamykanych drzwi. Cry zerknął na korytarz przed sobą i po wzięciu kilku głębokich oddechów, niechętnie ruszył przed siebie.

***
Pewds z wielką ulgą opuścił pokój, w którym wcześniej był z Cry’em. Chociaż jego towarzysz nie wydawał się tak samo przerażony widokiem gigantycznego obrazu makabrycznej twarzy o czerwonych oczach, Pewdie czuł się w nim bardzo osaczony. Dziwne laleczki o niebieskiej skórze, rozczochranych czarnych włosach i takich samych szkarłatnych ślepiach tylko pogarszały to uczucie. Kiedy więc przeszedł przez dziurę w ścianie i pomógł Cry’owi rozwiązać jego problem, miał nadzieję, że nie będzie musiał ich już widzieć. Z pomocą Cry’a otworzył drzwi znajdujące się w rogu pokoju i trafił do długiego korytarza. Nie musiał iść nim długo, by ujrzeć na jego końcu jedną z tych upiornych lalek, koło której widniał napaćkany farbą napis „Nie lubię być sama, Pewdiepie, zabierz mnie ze sobą”. Blondyn naturalnie zignorował jej prośbę, obrzydzony myślą o noszeniu czegoś tak okropnego. Przeszedł zaledwie dwa metry i spotkał kolejną lalkę, dokładnie taką samą jak ta poprzednia. Obrócił się, by spojrzeć znowu na pozostawioną w tyle szmaciankę, ale już jej tam nie było. Pewds poczuł, jak dreszcz przebiega mu po plecach. Ona za nim szła.
Następny napis na ścianie był prostym pytaniem „Dlaczego mnie nie weźmiesz?”. Pewdie znacznie przyspieszył kroku, skręcił w prawo i ku swojemu wielkiemu niezadowoleniu znowu napotkał laleczkę, która z coraz większymi pretensjami pytała go dlaczego ją ignoruje. „Nienawidzisz mnie?” głosił napis na ścianie i Pewds tylko mruknął w odpowiedzi, że to właśnie czuje. Szybki krok zmienił się w lekki trucht, przestał się też zatrzymywać by przeczytać to, co mają mu do powiedzenia przerażające zabawki. Korytarz wydawał się nie kończyć i tylko czasem zakręcał, dając mu nadzieję, że to koniec, tylko po to by rozczarować go kolejnym długim przejściem i uparcie podążającą za nim lalką. Kiedy więc w oddali zobaczył drzwi, pobiegł do nich niemalże sprintem. Biegł tak szybko, że na pewno wpadłby wprost na nie, gdyby nie nagłe pojawienie się przed nimi kolejnego materiałowego potwora, który sprawił, że Pewds gwałtownie wyhamował.
- Nie możesz mnie zostawić w spokoju?! – wybuchnął, czując, jak serce wali mu w piersi. Z obrzydzeniem odsunął lalkę stopą z dala od drzwi. Nacisnął na klamkę, ale drzwi nie zechciały się otworzyć. Warknął więc pod nosem i zwrócił się do zabawki, nie myśląc nawet o tym, że będzie rozmawiał z martwym przedmiotem. – Nigdzie cię nie wezmę, nie będę się z tobą bawił, daj mi spokój i pozwól mi przejść!
Jeszcze raz szarpnął za klamkę, nie spodziewając się, że ta metoda zadziała i ku swojemu wielkiemu zdziwieniu drzwi ustąpiły przed nim, wpuszczając go do kolejnego pomieszczenia. Był to jeden z tych pokojów, w których był już wiele razy podczas tej gry: duży hol pełen obrazów w którym znajduje się kilka mniejszych pokojów, do których dostęp uzyskuje się poprzez rozwiązywanie zagadek. Pewds rozpoczął więc zapoznawanie się z każdym z nich, zaczynając od największego, stojącego w centrum. Tak jak się spodziewał, był zamknięty, zresztą tak samo jak pokój na prawo i ten z drzwiami, nad którymi widniał rysunek rośliny. Jedno pomieszczenie było pełne czerwonego dymu, który był tak duszący, że Pewdie natychmiast z niego wyszedł. Ostatnie miejsce, jakie mógł sprawdzić, było niewielkim pokojem z paletą farb na ścianie i siedmioma piedestałami ustawionymi na środku. Niewielka tabliczka pod drewnianą paletką mówiła, że należy zebrać siedem farb, które stworzą tęczę i pozwolą mu przejść. Nie wiedział, gdzie przejść i po co, ale nie miał zamiaru z tym dyskutować. Nie znalazłszy nic pomocnego, odwrócił się do drzwi z zamiarem opuszczenia pokoju, gdy nagle usłyszał nad sobą kroki. Zamarł w miejscu, nasłuchując uważnie.
- Czy ktoś tu jest? – odezwał się znajomy głos. – Przepraszam, jeśli ci przeszkadzam w pracy, ale muszę znaleźć wyjście…
- Cry!? Do kogo ty mówisz? – Pewds cofnął się w głąb pomieszczenia, dopiero teraz zauważając dziurę w suficie.
- Pewds! – głowa Cry’a pojawiła się w otworze, cała i zdrowa. – Tu gdzie jestem nad płótnem lewituje paletka i pędzel, chciałem nawiązać kontakt z… w sumie sam nie wiem. Wszystko okay?
- Poza tym, że nie wiem co robić, to wszystko w porządku. Jak sobie radzisz?
- Roztrzaskałem kilka porcelanowych głów i poraniłem się kawałkami, ale za to przywołałem rybaka z powrotem do obrazu – im dłużej mówił, tym bardziej Pewdie utwierdzał się w przekonaniu, że Cry może nie jest tak zdrowy na jakiego wygląda. – Nieważne, trochę utknąłem, bo potrzebuję nazwy jednego obrazu, żeby wejść do pokoju. Nie ma go tu nigdzie, a jeśli był wcześniej w galerii, to też go nie pamiętam.
- Opisz mi go, może ja sobie przypomnę!
- Takie pagórki i gwieździste niebo?
- Coś kojarzę, daj mi chwilę! – odparł Pewdie, już wychodząc na korytarz. Był przekonany, że gdzieś widział podobne malowidło.
Nie szukał zbyt długo; ledwie wyszedł z pokoju, a opisany przez Cry’a obraz od razu rzucił mu się w oczy, wisząc na ścianie obok. Podpisany był jako „Zachwycająca noc”. Zawrócił więc z powrotem do pomieszczenia, podał Cry’owi nazwę, a potem słuchał tylko, jak jego chłopak dziękuje mu i szybko wybiega przez drzwi. Pozostawiony sam sobie, do Pewdsa dotarło, że chociaż pomógł drugiemu graczowi, to sam dalej nie wiedział, co ma ze sobą zrobić. Poszedł więc rozglądać się po najbliższym otoczeniu, próbując znaleźć jakąś wskazówkę.
To, co zauważył zaraz po wyjściu z pokoju to nagłe pojawienie się prześladującej go szmacianej lalki, którą oczywiście zignorował, czując jednak nieprzyjemny dreszcz gdy obok niej przechodził. Cała reszta korytarza wydawała się pozostawać niezmienna, poza tym, że z jednego z obrazów wystawał hak na lince, na którym zaczepiona była karteczka. Pewds mógł przysiąc, że nie było go tu wcześniej – zauważyłby raczej wystający poza płótno przedmiot. Karteczka informowała go, że ma w jej miejscu zawiesić parasol. Pewdie był trochę zmieszany, nie miał pojęcia, o co dokładnie mogło chodzić, ale zanotował w myślach zadanie znalezienia parasolki, po czym ruszył w dalszą drogę. Przy drugim obejściu całego pokoju zauważał znacznie więcej rzeczy: ruszające się malowidło żonglera przerzucało w rękach kule, ale jedna z nich różniła się kolorem, a roślinka nad drzwiami zamkniętego pokoju rozwinęła się w drzewo. Myśląc, że jest to dość duża zmiana, Pewds jeszcze raz spróbował wejść do pomieszczenia i tym razem drzwi stanęły otworem. Za nimi znalazł niewielką bibliotekę; jedna część pokoju była zablokowana regałami, ale dało się za nimi dojrzeć małą różową kulkę. Nie ważne jak mocno napierał na półki, nie chciały się ruszyć. Poddał się więc, sfrustrowany, po czym przeszedł na drugą stronę pomieszczenia. Tytuły książek niewiele mu mówiły, więc zamiast zagłębić się w lekturze ich, przesuwał je tylko by sprawdzić, czy nic się za nimi nie kryje. Nie spodziewał się znaleźć czegokolwiek, więc gdy nagle zza jednego z tomów wypadła niewielka zielona kula, aż odskoczył. Pochylił się nad nią, by dokładniej się jej przyjrzeć. Wyglądała tak samo jak ta różowa, za regałami. Była miękka i przezroczysta, wypełniona po sam czubek zieloną cieczą. Zgadując, że jest to farba, którą miał odnaleźć, Pewds wyciągnął po nią dłoń. Ledwie musnął ją palcami, kulka nagle zniknęła mu z oczu. Odsunął się natychmiast, zaskoczony.
- Mam nadzieję, że właśnie wszystkiego nie zepsułem – mruknął pod nosem, rozglądając się jeszcze po pomieszczeniu. Zielona kula z farbą wydawała się jednak zupełnie wyparować, więc szybko porzucił poszukiwania jej i wyszedł na korytarz.
Z braku innych opcji, postanowił jeszcze raz odwiedzić pomieszczenie wypełnione duszącym go gazem. Zanim wszedł do środka wziął głęboki oddech, po czym zasłonił usta i nos dłonią, przygotowując się do szybkiego przeszukania pokoju i szybkiego go opuszczenia. Mimo tego, że taka metoda powinna zmniejszyć ból przychodzący ze znalezieniem się w zamkniętej przestrzeni pełnej gazu, wcale nie pomagała aż tak bardzo. Pewdie ogarnął wzrokiem wnętrze, czując, jak oczy mu łzawią i ku swojej wielkiej uldze zobaczył czerwoną parasolkę, bardzo blisko drzwi. W trzech krokach do niej podszedł, chwycił i ignorując ucisk w płucach zawrócił do drzwi, wręcz z nich wypadając. Wziął serię głębokich oddechów, czując nieprzyjemne pieczenie w gardle i piersi, po czym przypomniał sobie o róży, którą wsunął do tylnej kieszeni spodni. Wyglądała na bardzo zwiędłą, co oczywiście od razu zmusiło go do działania: doczołgał się do stojącego nieopodal wazonu, włożył do niego kwiat i poczuł nagłą ulgę, gdy ból w jego klatce piersiowej nagle ustał. Odpoczął chwilę, po czym wziął parasolkę i ruszył do obrazu z hakiem. Zaczepił na nim znaleziony i okupiony cierpieniem przedmiot, po czym z zachwytem patrzył, jak zanurza się w obrazie i znika z widoku, pozostawiając tylko błękitne płótno. Następnie wrócił do pomieszczenia z paletą farb, zatrzymując się tylko na chwilę przy obrazie żonglera, by upewnić się, że niebieska kulka, którą na niej widział, była poszukiwaną przez niego farbą. Odkrył też, że koło ramy znajduje się niewielka klawiatura numeryczna, na której wyświetlały się cztery zera i pytanie „Kiedy powstałem?”. Pewds nie miał pojęcia, jaka jest odpowiedź i co wpisać, zignorował to więc i ruszył dalej, pragnąć pogadać z Cry’em i dowiedzieć się, czy może mu jakoś pomóc.
- Nareszcie jesteś! – przywitał go okrzyk radości, ledwie przekroczył próg drzwi. – Nie umiem ruszyć bez ciebie, ale ty chyba całkiem nieźle radzisz sobie beze mnie.
- Wybacz, nagle otworzyły się jedne z drzwi, a w obrazie pojawił się hak i musiałem na nim zawiesić parasol – wyjaśnił Pewdie, po czym zdał sobie sprawę, że brzmi tak samo szalenie jak Cry przedtem.
- To chyba moja zasługa – odparł brunet skromnie. – Otworzyłem jakieś drzwi, ale to nie były żadne u mnie. A ten hak to pewnie od rybaka. Swoją drogą dziękuję za parasolkę, przyda mi się.
- Nie ma za co? – odparł Szwed niepewnie. Nic nie rozumiał i chyba nawet nie chciał zrozumieć. – Prawie umarłem za tą parasolkę. A tak w ogóle, to też możesz mi się przydać. Nie wiesz może, w którym roku powstał obraz „Żongler”?
- Nie wiem, ale za chwilę będę wiedzieć. Czekając na ciebie ukradłem jakąś książkę o dziełach Guerteny i może będzie tu informacja o tym obrazie – Cry zamilkł na chwilę i słychać było tylko szelest przewracanych kartek. - Dzieła… alfabetycznie… Z… Mam! „Żongler” z roku 6223.
- Nie było jeszcze takiej daty.
- Co ja mam ci poradzić, taka jest tu podana – odparł Cry, zamykając tom z trzaskiem i podnosząc się z ziemi. – Mogę ci jeszcze jakoś pomóc?
- Nie, pójdę zobaczyć co z tym żonglującym ziomkiem i jakby coś się miało dziać, to się tu spotkamy.
- Jasne. Trzymaj się i nie umieraj, proszę.
- Postaram się, ale niczego nie obiecuję – odpowiedział Pewds, uśmiechając się, po czym wrócił do żmudnego rozwiązywania zagadek i prób wydostania się z tej przeklętej gry.
Tak jak się spodziewał, wpisanie odpowiedniej daty do klawiatury numerycznej poskutkowało i żongler wyrzucił z obrazu kulkę z niebieską farbą. Tak jak poprzednia, kula zniknęła mu sprzed nosa pod wpływem dotyku. Chcąc odwlec w czasie powrót do wypełnionego gazem pokoju, zrobił jeszcze jeden obchód po korytarzach, tym razem znajdując jeszcze leżącą samotnie żółtą farbę. Zauważył też, że upiorna lalka, którą uparcie omijał wzrokiem, zmieniła swoje położenie. Fakt ten przeraził go na tyle mocno, że po rozważeniu wszystkich za i przeciw wrócił się do pomieszczenia, do którego bardzo nie chciał wracać. Tak, jak poprzednio, zakrył usta i nos dłonią i po chwili psychicznego przygotowywania się na możliwą śmierć, przekroczył próg i wszedł do pokoju. Mimo tego, że gaz nie zniknął, pokój nieznacznie się zmienił. Na końcu pokoju, przy ścianie, znajdował się wazon, do którego teraz skapywała woda z sufitu. Pewds sięgnął po swoją różę, zamierzając szybko przejść przez pomieszczenie, odzyskać zdrowie i zobaczyć, czy jest coś jeszcze w tym pokoju wartego sprawdzenia. Zgodnie ze swoim planem, szybko przemierzył długość pokoju, niespokojnie patrząc się na kurczącą się i marniejącą mu w oczach różę, z wielką ulgą widząc wypełniony do połowy wazon, który od razu pomógł mu odnowić siły. Nieco spokojniejszy, rozejrzał się po otoczeniu i zauważył wiszący niedaleko sznurek. Chociaż nie miał pojęcia, co się stanie, gdy za niego pociągnie, zaryzykował próbę. Podbiegł do niego, modląc się, by jego kwiat wytrzymał wystarczająco długo, a następnie mocno szarpnął za sznur i w napięciu czekał na następstwo swojego działania. Przez chwilę wydawało mu się, że nic się nie zmieniło; po chwili jednak dotarło do niego, że nieco łatwiej mu się oddycha i że czerwony dym wypełniający pokój powoli się rozrzedza. Pewds odczekał jeszcze chwilę z zakrytymi ustami, po czym powoli odsunął dłoń i wziął głęboki oddech, patrząc się nerwowo na zwiędłą różę. Ku jego wielkiemu szczęściu i uldze, kwiat pozostał niezmiennie zmarnowany, a powietrze było na tyle czyste, że mógł oddychać bez bólu. Zadowolony z poprawy swojej sytuacji, włożył różę do wazonu i już miał wyjść sprawdzić co dalej, gdy zauważył kolejną kulkę z farbą, tym razem fioletową. Dotknął ją opuszkami palców i kiedy już zniknęła, wyprostował się i opuścił pokój.
Jego dobry humor zniknął tak szybko, jak się pojawił. Wyszedłszy na korytarz, przypomniał sobie, że prześladująca go lalka zmieniła położenie i to zmusiło go do powrotu do pomieszczenia z gazem. Teraz nie miał innego pomysłu jak sprawdzić, co ma mu do powiedzenia tym razem. Podszedł więc do niej, ale zanim odczytał napis wymalowany koło niej na ścianie, zauważył, że malowidło drzewa nad drzwiami obrosło w jabłka. Przekonany, że wcześniej ich tam nie było, zaryzykował wejście do pokoju i sprawdzenie, czy będzie już mógł przesunąć regał i dostać się do farby. Ku jego zaskoczeniu, półki zniknęły całkowicie. Powoli, obawiając się podstępu, Pewds zbliżył się do różowej kulki. Nic złego się nie wydarzyło, a kulka tak jak poprzednie zniknęła pod wpływem dotyku. Pewdie sprawdził więc drugą stronę biblioteczki, by upewnić się, że niczego nie przegapił. Kiedy już przeszukał cały pokój, nie zostało mu nic innego jak znowu wyjść na korytarz i zrobić kolejny obchód w poszukiwaniu dalszych wskazówek. Szczerze mówiąc, coraz bardziej go to irytowało.
- Mam wrażenie, że kręcę się w kółko bez celu – mruknął pod nosem, dosłownie zataczając koło wokół pomieszczenia w centrum. Niepokojąca go lalka zniknęła z poprzedniego miejsca, więc nie mógł jej nawet sprawdzić. Z jednej strony go to cieszyło, z drugiej obawiał się, że zabawka z koszmarów nie przestała go prześladować.
Zgodnie z zasadami działającymi wszechświatem, gdy tylko pomyślał o podążającej za nim szmaciance, pojawiła się ona w zasięgu jego wzroku. Oparta o ścianę, z tym samym upiornym uśmiechem i nieco dziwnie nadętym brzuchem. Szwed zamknął oczy, pragnąc, by zniknęła gdy już je otworzy, ale oczywiście to się nie wydarzyło. Zrezygnowany i bez innych pomysłów pochylił się więc nad lalką, spoglądając na napis na ścianie.
- „Podniosłam coś dobrego… Teraz to mój skarb” – przeczytał i jego wzrok od razu powędrował do brzucha lalki, który wydał mu się nietypowo duży. Z nieukrywanym obrzydzeniem uklęknął na jedno kolano i podniósł zabawkę, dopiero teraz zauważając, że jej korpus jest rozdarty. Zanim jednak zdobył się na odwagę by sięgnąć ręką do wnętrza, z brzucha lalki wypadła niewielka czerwona kulka i potoczyła się po podłodze. Pewds natychmiast upuścił szmaciankę jakby go oparzyła. Farba jak zwykle zniknęła pod jego dotykiem, ale jego radość z myśli, że została mu jeszcze jedna tylko farbka do znalezienia została natychmiast zamieniona w przerażenie, gdy usłyszał cichy śmiech za plecami. Odwrócił się gwałtownie, gotowy do ucieczki lub walki, akurat w momencie, w którym upiorna zabawka zniknęła za progiem drzwi do głównego pokoju, teraz otwartych. Pewds przełknął ślinę i niepewnie stanął przed wejściem. Klamka była zimna w dotyku. Blondyn rozważył wszystkie za i przeciw, ale wiedział, że jak na razie to była jego jedyna opcja. Wziął więc głęboki wdech i zdecydowanie wszedł do środka, nie dając sobie szansy na stchórzenie.
Wnętrze pokoju było podobne do tego, w którym znalazł się na samym początku: co prawda rama obrazu była mniejsza i pusta oraz brakowało regałów z książkami, ale upiorne lalki tak samo siedziały w rzędach na przeznaczonych do tego półkach. Z tą różnicą, że było ich znacznie więcej i okupowały też podłogę, zostawiając tylko wolne pasmo, by mógł przejść. Pewdie próbował wyobrazić je sobie jako śmieszne przytulanki, ale jego wyobraźnia nie była tak bujna. Starając się więc zignorować lalki zupełnie przeszedł przez całą długość pomieszczenia, by zebrać ostatnią kulkę z białą farbą, a potem w ten sam sposób wrócił do drzwi, z zamiarem szybkiego opuszczenia tego koszmarnego miejsca. Pociągnął za klamkę i spotkał się z szczękiem zamka. Krew odpłynęła mu z twarzy, a pot wystąpił na czoło. Szarpnął jeszcze raz, ale drzwi nie chciały się otworzyć. Gdzieś w głowie pojawił mu się obraz Krism rozszarpywanej przez damy z obrazów i jego wysiłki stały się bardziej zdesperowane. Walił w drzwi, krzyczał, próbował sforsować ten przeklęty kawałek drewna, który trzymał go w pokoju wprost z jego najgorszych snów. Dopiero gdy odsunął się trochę, chcąc wyważyć drzwi ramieniem, zauważył na nich napis: „Pobawmy się w szukanie skarbów! Kto? Kto? Kto ma klucz?”
Pewds odwrócił się na dźwięk dzwonu. Pomieszczenie zaczęło powoli pogrążać się w półmroku, podłoga pod jego stopami drżała lekko, a rytmiczne bicie dzwonu było znakiem upływającego czasu. Mężczyzna rzucił się do lalek i bez zastanowienia rozrywał im brzuchy, szukając klucza. Z szmacianek wypadały kamienie, robaki i kłębki włosów, ale Pewdie nie miał czasu na obrzydzenie. Jego ręce poplamione były niebieską i czerwoną farbą z wnętrz innych, ale klucza nigdzie nie było. Zostały mu ostatnie dwie lalki, ale gdy ruszył w ich stronę zauważył, co odliczały uderzenia dzwonu. Z pustej wcześniej ramy wystawała teraz para niebieskich rąk, na których opierał się tułów i głowa potwora o roztrzepanych czarnych włosach, wielkich czerwonych oczach i szalonym uśmiechu. Pewds potknął się o jedną z zabawek w próbie ucieczki i wylądował twardo na plecach. Czołgając się niezgrabnie do drzwi, z przerażeniem obserwował, jak stwór wychodzi z obrazu i także zaczyna ciągnąć się po ziemi za pomocą rąk. W ostatniej desperackiej próbie Pewdie pociągnął za klamkę, modląc się w duchu, by mimo wszystko się otworzyły. Drzwi jednak pozostały zamknięte, a zimna, błękitna dłoń o długich palcach zacisnęła się wokół jego kostki, wciągając go w głąb pomieszczenia.

***
Cry znowu utknął. Dziwny dym, który nie pozwalał mu przejść do jednych z drzwi nareszcie zniknął, ale klatka schodowa, którą znalazł, zablokowana była manekinem bez głowy, który uparcie nie chciał się ruszyć. Reszta pokojów była już przeszukana, poza jednym, do którego najwyraźniej potrzebował klucza. Z braku lepszych pomysłów postanowił wrócić więc do pokoju z lewitującą paletą farb i pędzlem, by zobaczyć, jak radzi sobie Pewds i czy nie ma może jakichś wskazówek odnośnie tego, co mają dalej robić. Ku jego zaskoczeniu, pomieszczenie, do którego wszedł, nie było już szare i ponure – nad dziurą w podłodze powstał most z tęczy, zapewniając bezpieczne przejście na drugą stronę. Cry nie miał zamiaru czekać, aż zniknie, szybko przedostał się więc na drugi brzeg, zabrał z niego miedziany klucz, po czym wrócił na korytarz. To wydawało mu się trochę za proste; ledwo narzekał na to, że nie wie co robić, a tu jak na jego zawołanie znalazł rozwiązanie dla swojego problemu. Założył jednak, że w jakiś sposób musiał się do tego przyczynić Pewdie i nie myśląc o tym więcej ruszył do ostatnich zamkniętych drzwi, gotowy na zmianę otoczenia, które po tak długim czasie eksploracji już mu się nudziło. Zdecydowanym krokiem przemierzył kryjące się za drzwiami podwójne schody i po chwili znalazł się w nowym pokoju, całym w odcieniach fioletu. Mając nadzieję, że nie mylił się i gdzieś w okolicy znajdował się Pewds, Cry ruszył wzdłuż korytarza, dokładnie się rozglądając.
Nie wiedział, gdzie powinien zacząć szukać, więc instynktownie wybrał główny pokój jako swój pierwszy cel. Im bliżej jednak był uchylonych drzwi tego otóż pomieszczenia, tym bardziej podenerwowany był. Wydawało mu się, że z jego wnętrza dochodzi cichy płacz i zawodzenie. Dopiero gdy znalazł się metr od wejścia dotarło do niego, że słyszy także niewyraźne mamrotanie, a głos brzmiał bardzo podobnie do głosu Pewdiego. Bez zastanowienia wparował do środka, znajdując pokój udekorowany pluszowymi i porcelanowymi królikami, takimi jak te w pokoju wyżej. Felix siedział skulony pod ścianą, obrzucając spanikowanym wzrokiem króliki dookoła niego i w kółko błagając je, by nie robiły mu krzywdy. Nawet, gdy Cry uklęknął przed nim i chwycił jego twarz w dłonie, mężczyzna zdawał się go nie zauważać. Hiperwentylował, trząsł się i mówił nieprzerwanie słowa, które czasem nie miały sensu.
- Pewds! To ja, Cry. Proszę, ocknij się – Amerykanin był teraz równie przerażony, co jego chłopak, chociaż z zupełnie innych powodów. – Jestem przy tobie, spójrz na mnie.
Pewdie nie spojrzał mu w oczy; zamiast tego zacisnął powieki, mocniej objął kolana i zaczął płakać, jeszcze bardziej roztrzęsiony. Chociaż brunet bardzo nie chciał tego robić, zależało mu na tym, by ocucić przyjaciela. Odsunął się kawałek i wymierzył mu siarczystego policzka, który chyba nareszcie przywrócił go do rzeczywistości. Potok słów ustał i znów otworzył oczy, ale jego wzrok był nieobecny. Cry rozważał ponowne spoliczkowanie go, ale spróbował przemówić mu do rozsądku bez przemocy.
- Jesteś bezpieczny, jestem przy tobie – powiedział niepewnie, gładząc policzek, który przed chwilą uderzył. – Pewds, błagam, wróć do mnie. Nie daj się kontrolować tej grze, ocknij się. Cokolwiek się wydarzyło, obiecuję cię już więcej nie zostawiać, dlatego proszę cię. Pewds.
Blondyn zamrugał gwałtownie i rozejrzał się dookoła, ale już zdecydowanie bardziej świadomy otoczenia. Otarł łzy z policzków, zaskoczony, że się tam znalazły, po czym spojrzał zaskoczony na Cry’a, który uśmiechał się do niego z wyraźną ulgą na twarzy.
- Co się stało? – spytał, mając nadzieję, że otrzyma odpowiedź. Zamiast tego dostał coś znacznie lepszego: Cry nachylił się i złączył ich usta w niezgrabnym, ale pełnym emocji pocałunku. Pewdie poddał się temu, ale wciąż próbował sobie przypomnieć, dlaczego znalazł się w tym pokoju. Coś mu w tym wszystkim nie pasowało i nie był pewien, czy powinien w ogóle chcieć sobie o tym przypominać. W końcu ocknął się ze łzami w oczach, a Cry patrzył się na niego jakby zobaczył ducha.
- Miałem nadzieję, że ty mi powiesz – Cry odsunął się w końcu i przyjrzał mu się dokładnie, szukając ran, ale wyglądało na to, że Pewds doznał uszczerbku tylko na zdrowiu psychicznym. – Dobrze cię widzieć, bałem się o ciebie.
Pewdie nie odpowiedział, tylko pocałował go krótko i przytulił się do niego. Cry automatycznie go objął, pozwalając mu trochę odpocząć i rozkoszując się towarzystwem drugiego mężczyzny po okresie rozłąki. Kiedy Pewds w końcu się odsunął, Amerykanin aż jęknął z niezadowolenia.
- Wiem, ale chce się stąd jak najszybciej wynieść – powiedział tylko Szwed, wstając na nogi. – Niewiele pamiętam, ale wiem, że to był najgorszy moment mojego życia i chciałbym nie znaleźć niczego, co mogłoby go pozbawić tego tytułu.
Cry skinął tylko w odpowiedzi, po czym poprowadził go do schodów, którymi dotarł na dół, myśląc sobie, że we dwójkę mają większe szanse na przesunięcie tego manekina, który wcześniej przeszkadzał mu w ruszeniu w dalszą drogę. Pewds był niepokojąco cichy przez całą drogę do celu i Cry nie miał pojęcia, czy był to znak, że próbował przypomnieć sobie wydarzenia z tamtego pokoju, czy że nie miał ochoty rozmawiać. Chociaż sam miał pragnienie by pogadać o czymkolwiek i jakoś zapełnić panującą między nimi ciszę, nie potrafił znaleźć tematu, na który mogliby zacząć rozmowę. Poddał się więc i po prostu szedł obok niego w milczeniu, decydując się tylko na nieśmiałe chwycenie jego dłoni i ściśnięcie jej w geście otuchy. Pewdie najwidoczniej to docenił, bo posłał mu jeden z jego zmęczonych, ale szczerych uśmiechów, które Cry miał okazję otrzymywać często w czasie całej ich rozgrywki. Widząc, że Pewds jest w stanie odsunąć na chwilę czarne myśli, Cry poczuł się znacznie lepiej i z większą dozą energii ruszył w stronę odkrytej przez siebie klatki schodowej, zdeterminowany wydostać się z tej gry z ukochanym u swego boku. Nie zauważył nawet tego, że róża, którą trzymał w tylnej kieszeni, wysunęła mu się i spadła na ziemię, zostając w tyle.
Manekin, którego wcześniej nie był w stanie ruszyć, tym razem bez problemu poddał się i przesunął w lewo, dając im zejść po różowych schodkach. Bez słowa i w pełnej zgodzie, gracze od razu ruszyli w dół. Zejście było dosyć długie, ale chęć wydostania się z nawiedzonej galerii była silniejsza, więc zignorowali zmęczenie nóg, które zaczęli odczuwać. Nie mogli jednak zignorować tego, że stopnie pod ich stopami nagle zaczęły wyglądać jak narysowane kredkami świecowymi przez dziewięciolatkę. Trudną do pominięcia była także nagła zmiana otoczenia. Ściany i sufit pokryte były teraz obrazkami serduszek, kwiatków i gwiazdek na czarnym tle, ścieżka na ciemnej podłodze nabazgrana była różową kredką, tak jak namalowane elementy otoczenia – roślinki przy drodze czy domki. Od czasu do czasu z góry spadały zabawki, a duży napis na ścianie przy schodach twierdził, że gdy gracze podążą za strzałką, przejdą do szkicownika. Zdezorientowani mężczyźni popatrzyli po sobie tylko, po czym trzymając się mocno siebie ruszyli według drogowskazu, docierając do białego domku. W środku znaleźli zrobione z tektury meble pokolorowane oczywiście świecówkami, dużo bajek dla dzieci i niedziałający zegar. Nie znalazłszy niczego cennego lub wartego uwagi, ruszyli w dalszą drogę, tym razem idąc po prostu tam, gdzie prowadziła ich ścieżka, czasami tylko skręcając. Po przejściu lasu pełnego gołych drzew natrafili na niewielki plac z różowym budynkiem na środku. Klucz do niego mieli odnaleźć w pudełku z zabawkami.
- Nie podoba mi się to miejsce – mruknął Cry, ruszając na poszukiwanie klucza. Cisza panująca w „szkicowniku”, jak nazwał to miejsce drogowskaz, nie pomagała w odczuwanym przez niego niepokoju. Nieświadomie zaczął ściskać dłoń Pewdsa mocniej i niemalże podskoczył, gdy ten zaczął gładzić wierzch jego dłoni kciukiem.
- Mnie też nie, ale jeśli dobrze pamiętam, to już jest końcówka tej gry – odezwał się Pewdie spokojnie, a Cry kiwnął głową na potwierdzenie jego słów. Ostatnie minuty Ib pamiętał najlepiej. Szczególnie, że zdobył jedno ze złych zakończeń. – Spokojnie, pobłądzimy trochę, znajdziemy wyjście i wszystko będzie dobrze.
- Obyś miał rację – brunet zatrzymał się przy ogrodzeniu, przy którym latały motylki i rozejrzał się. Mogli iść dalej przed siebie albo skręcić i spróbować wejść do małego, białego domku po prawej. Zakładając, że pudełko z zabawkami ma większe szanse znaleźć się w budynku niż na środku drogi, gracze skierowali się na prawo i bez trudu otworzyli drzwi do domu.
Miał tylko dwa pomieszczenia, oddzielone ścianką. W większym pokoju, jadalni, stał stół z wazonem pełnym kwiatów oraz wieszak na ubrania. Po obejrzeniu wszystkich mebli i dekoracji mężczyźni udali się do mniejszego pokoiku, mając nadzieję znaleźć tam więcej potencjalnie przydatnych im rzeczy, jednak tam też doznali rozczarowania. Były tam bowiem tylko duża komoda pod ścianą, duży pluszowy królik i puste wiadro. W szafkach nie znaleźli niczego ciekawego, przytulanka na nic im się nie przydała, Cry chwycił więc wiadro mając nadzieję, że może chociaż ono będzie miało jakieś zastosowanie. Następnie obaj zebrali się i ruszyli z powrotem do dużego pokoju. Zanim jednak zdążyli do niego wejść, usłyszeli dźwięk otwierających się, a potem zamykających z trzaskiem drzwi wejściowych. Ostrożnie, niemalże na palcach wycofali się, używając zabawkowego królika jako tymczasowej kryjówki. Pewds czuł, jak serce wali mu w piersi, gdy wsłuchiwał się w kroki osoby, która właśnie weszła do domu. Przez chwilę pocieszał się tym, że nie słyszy szurania ramy o podłogę, więc nie mogła być to dama z obrazu, ale gdy w końcu usłyszał głos włamywacza, zdał sobie sprawę z tego, że było o wiele gorzej.
- Pewdiepie? Cry? – zachrypnięty, kobiecy głos dobiegł z pokoju obok. – Wiem, że jesteście gdzieś tutaj, zostawiliście ślady.
Pewdie widział, jak jego chłopak prostuje się na dźwięk słów Minx, po czym próbuje się podnieść. Szybko pociągnął go z powrotem w dół, obejmując w klatce piersiowej, by nie próbował się wyrwać.
- To Minx – szepnął Cry błagalnie. – Powinniśmy porozmawiać, wytłumaczyć się…
- Nie, nie powinniśmy – odparł Pewds krótko, ale widząc, że Amerykanin przygotowuje się do zawołania Michelle i zwrócenia jej uwagi na ich położenie, zakrył mu usta zdecydowanie. – Szuka nas i wątpię, że robi to dlatego, że pragnie współpracy.
Cry był wyraźnie zdenerwowany, ale zanim zdążył się wyswobodzić i coś mu odpowiedzieć, Minx znalazła się przerażająco blisko nich. Chociaż na szczęście nie weszła do mniejszego pokoju całkowicie, zatrzymując się na progu, to gracze i tak mogli ją zobaczyć. Wyglądała na bardzo zmęczoną, ale zdeterminowaną. Włosy miała rozwiane, z kieszonki w jej sukience wystawała żółta i czerwona róża, a w drugiej ręce trzymała jakieś narzędzie malarskie. Choć żaden z graczy nie znał jego nazwy, wydawał się dość ostry. Cry’a najbardziej martwiła jednak nie broń, którą władała, a szkarłatna róża, którą ze sobą nosiła. Brunet powoli sięgnął dłonią do tyłu i z przerażeniem stwierdził, że jego kwiat nie jest bezpiecznie włożony do kieszeni. Nie odważył się ruszyć w stronę kobiety, by odzyskać jego własność, czekał więc w napięciu i obserwował, jak Minx rozgląda się pobieżnie po otoczeniu, po czym zdecydowanym krokiem opuszcza dom, trzaskając za sobą drzwiami. Pewds w końcu go puścił i Cry poczuł, jak ogarnia go panika.
- To była moja róża – wyznał głosem wyższym, niż zazwyczaj. Jego myśli galopowały w szaleńczym tempie. Kiedy ją zgubił?
- Niemożliwe, nie – odparł Pewdie, także czując narastający strach. Wiedział, że Cry nie kłamie, ale nie chciał w to uwierzyć.
- Nie wiem, gdzie i kiedy ją upuściłem, nie wiem jak to się stało…
- Nieważne – Pewds opanował się szybciej, widząc, że Cry’owi zaczynają drżeć ręce. – Musimy ją dogonić i odebrać jej jakoś ten cholerny kwiatek, zanim zrobi ci krzywdę.
- Jak? Biega z jakimś nożem czy innym ostrzem i jest w tym momencie niebezpiecznie niepoczytalna. Jeśli mnie zobaczy, wystarczy, że wyrwie całą główkę róży i już po mnie!
- Nie możesz panikować, Cry. Wdech, wydech, ruszajmy dalej i spróbujmy się stąd wydostać bez konfrontacji z Minx, zanim cię zabije – odparł Pewdie, szybko dostosowując się do sytuacji. Nie miał zamiaru pozwolić mu umrzeć. – No już, weź się w garść.
Amerykanin posłusznie wziął głęboki oddech i skinął głową, dając znak, że mogą ruszać dalej. Pewds uśmiechnął się do niego w geście pocieszenia, po czym pocałował go w czoło i ponownie chwytając go za dłoń, wyprowadził z domu. Postanowili wrócić się tą samą drogą, upewniając się jeszcze raz, że nie przegapili czegoś, co potrzebowało pilnie wiadra. Nie znaleźli takiej rzeczy, ale za to nieco zabłądzili i natrafili na niewielkie jeziorko przy drodze. Bez słów zgodzili się ze sobą, że jedyne co mogą zrobić, to napełnić wiadro wodą – Cry nachylił się więc nad nakreśloną kredką taflą jeziora i napełnił kubeł po brzegi. O dziwo, nie zauważył różnicy w wadze niesionego wiadra.
- Co teraz, podlewamy kwiatki? – westchnął Pewdie, ruszając bezmyślnie przed siebie. Nie podobało mu się to, że musi robić serię głupich zagadek zamiast dorwać Minx i zabrać jej skradzioną różę. Problem był taki, że nie wiedział nawet gdzie jej szukać, zostało mu więc tylko podążanie za kolejnymi wskazówkami. Jeśli w ogóle miał jakieś.
- To wcale nie jest taki głupi pomysł – odparł Cry, zatrzymując się nagle. Pewds podniósł brwi, zaskoczony, że coś co powiedział przypadkowo może być rozwiązaniem dla problemu wałęsania się bez celu. – Ten kwiatek jest jakiś taki… nierozkwitnięty.
Rzeczywiście, jeden z wielu rysunkowych tulipanów rosnących przy drodze schowany był jeszcze w pączek. Cry naprawdę nie miał żadnej innej genialnej idei, więc po prostu wylał trochę wody na zwinięty kwiatek. Ku jego zdumieniu ten plan naprawdę zadziałał: tulipan rozwinął swoje płatki, a we wnętrzu kielicha leżał mały klucz. Pewds wyciągnął go ostrożnie, obawiając się przez chwilę, że kwiat odgryzie mu rękę, ale gdy kluczyk bezpiecznie znalazł się w jego dłoni, mógł przeczytać, że otwiera on galerię. Gracze ruszyli więc wzdłuż drogi, poszukując odpowiednich drzwi i mając niewielką nadzieję, że poprowadzą one do właściwej galerii sztuki, tej z rzeczywistości, co będzie oznaczać także koniec gry. Oczywiście taki obrót spraw był zbyt piękny, by móc być prawdziwym. Galeria okazała się być podłużnym białym budynkiem z rysunkiem palety farb nad głównymi drzwiami, we wnętrzu której znajdowało się pojedyncze pudełko i nabazgrane kredkami karykatury wszystkich graczy. Cry z niepokojem rozpoznał na ścianie rysunek siebie i Pewdsa w strojach z gry; z całej kolekcji obrazów na ścianie wyglądali jednak najmniej niepokojąco. Narysowany obok nich portret Minx przedstawiał ją uśmiechniętą, z nożem w jednej dłoni i dwoma kolorowymi różami w drugiej. Najbardziej przerażający był jednak ostatni obraz – przedstawiał Krism, leżącą z otwartymi oczami wśród rozsypanych płatków róż z wyraźnie widocznymi ranami na całej powierzchni jej ciała. Ona także uśmiechała się upiornie.
- Hej – Cry podskoczył, słysząc głos Pewdiego za swoimi plecami. Musiał długo wpatrywać się w murale, bo blondyn zdążył otworzyć już skrzynię i wyciągnąć z niej kartkę z symbolami oraz niewielkie lustro. – Wszystko w porządku?
- Próbuje grać na moich emocjach – odparł cicho, odwracając wzrok od namalowanej na ścianie Kristen. – Wie, że mam poczucie winy z powodu śmierci Krism i to wykorzystuje.
- To się jej nie daj – powiedział Pewds zdecydowanie, kładąc dłoń na jego plecach i powoli wyprowadzając go z budynku. Cry zastanawiał się, jakim cudem Szwed mógł być tak spokojny, chociaż był świadkiem tego, co stało się z Minx i Krism. Z drugiej strony, nie brał w tym czynnego udziału tak jak Cry. – Musimy tylko stąd wyjść. Chcesz o tym pogadać, chcesz się katować dalej? Pozwolę ci, wysłucham cię, udzielę rady i przytulę. Tylko jak już będziemy bezpieczni, okay?
- Jasne, wyjdźmy stąd – szybko się zmobilizował, chociaż zauważał, że coraz trudniej mu to przychodzi. Chyba rzeczywiście poczucie winy zżerało go od środka.
Z dwoma nowymi przedmiotami o nieznanym przeznaczeniu mężczyźni postanowili po prostu chodzić według wyznaczonych ścieżek, aż nie znajdą czegoś nowego. Ta metoda działała we wszystkich poprzednich przypadkach i teraz też okazała się najbardziej skuteczna. Dzięki niej gracze natrafili na skute lodem drzwi oraz narysowane słońce, które dawało prawdziwe światło. Cry, w chwilowym przypływie geniuszu, chwycił lusterko i skierował padające na drogę promienie na oblodzone wejście domu. Po krótkiej chwili drzwi stanęły otworem, a zimna warstwa przeźroczystego kryształu zmieniła się w mokrą plamę. Obaj ruszyli do środka, natrafiając na serię przycisków ułożonych w kwadrat oraz planszę z kolorowymi symbolami.
- Ty jesteś lepszy w mapy, będziesz wciskał guziki w odpowiedniej sekwencji, a ja ci powiem jaka to sekwencja – zadecydował Cry, nie pytając się przyjaciela o zdanie, po czym powędrował do planszy, stając na polu „start”. Pewds mruknął coś pod nosem, cicho i po szwedzku, po czym posłusznie stanął pośrodku kwadratu z kartką w ręce, czekając na wskazówki. Serce, oko, księżyc, słońce. Pewdie po kolei stawał na odpowiednich przyciskach, za każdym razem bojąc się, że uruchomi jakąś pułapkę. Wszystko szło jednak sprawnie i gdy już nacisnął na „gwiazdkę, coś zielonego, jakiś czerwony zawijas… czy to jest kot?” jak określił to Cry, na środku pokoju pojawił się maleńki klucz z plastiku. Pewds ostrożnie chwycił go w dwa palce, po czym skinął dłonią na swojego chłopaka i razem poszli szukać przeznaczenia dla owego klucza.
Ku ich rozczarowaniu, nie był on przeznaczony do różowego domu na środku mapki, do którego próbowali się dostać od samego początku. Nie było jednak tragedii; dzięki kluczowi udało im się wejść do niewielkiego białego domku, w którym w końcu znaleźli poszukiwane pudełko z zabawkami. Był to jedyny przedmiot w pokoju. Pudło było duże, niebieskie, a gdy mężczyźni podeszli na tyle blisko, by do niego zajrzeć, okazało się także, że jest bezdenne. Cry powoli wsunął do jego wnętrza dłoń, próbując po omacku znaleźć ostatni potrzebny im klucz i modląc się w myślach, by nic nie wciągnęło go do środka. Pewds tylko obserwował go ze zmartwieniem, czasami zaglądając do pudełka, jakby miał szansę cokolwiek w nim zobaczyć.
- Nic z tego, nie potrafię nawet sięgnąć dna – westchnął Cry, wyciągając rękę i podpierając nią biodro. – Może musimy znaleźć coś długiego, czym będziemy mogli to wyciągnąć?
- Nie mam pojęcia – Pewdie jeszcze raz zajrzał do środka, usilnie próbując zobaczyć cokolwiek w panujących w schowku ciemnościach. – Ciekawe, jak głębokie jest to cholerstwo…
- Chcesz się przekonać?
Pewds drgnął na dźwięk dobrze znanego mu głosu. Nie zdążył się jednak obrócić, by zmierzyć się z Minx twarzą w twarz; kobieta uderzyła go czymś twardym w tył głowy, posyłając go prosto do przepastnego pudła z zabawkami. Ostatnim, co pamiętał, było wołanie Cry’a i twarde lądowanie na ziemi piętro niżej. Po tym stracił przytomność.

***

Cry upadł na plecy, ale na szczęście nie uderzył się w głowę, bo w locie zdążył okryć ją rękami. Nie oznaczało to jednak, że spadek wysokości jednego piętra był bezbolesny. Brunet wstał ze stękiem, czując pieczenie w żebrach i u dołu kręgosłupa. Przez chwilę obawiał się, że mógł nawet coś sobie połamać, ale gdy obmacał wszystkie obolałe miejsca z ulgą stwierdził, że jest tylko trochę poobijany. Gdy już upewnił się, że wszystko z nim w porządku, natychmiast przeszedł do poszukiwania Pewdiego, przy okazji orientując się w nowym miejscu. Dno pudła było nadzwyczaj duże i tak samo pokryte kredką, jak poprzednie pomieszczenie. Na ziemi leżały zepsute zabawki, dość strasznie wyglądające lalki o niebieskiej skórze oraz dobrze mu już znane porcelanowe głowy i rzeźby manekinów. Cry rozglądał się nerwowo, modląc się, by Pewds był gdzieś w pobliżu i by Minx była jak najdalej. Nie szukał długo; jego chłopak leżał na ziemi, najwyraźniej nieprzytomny, chociaż na szczęście jego róża była świeża i nieuszkodzona. Cry potrząsnął nim za ramiona.
- Cholera… - Pewdie wciągnął powietrze przez zęby, podnosząc się powoli. Masował tył głowy. – Musiałem się mocno uderzyć…
- Będziesz w stanie iść? – spytał Cry zmartwiony, od razu sprawdzając, czy uderzenie w głowę nie skończyło się rozcięciem albo wstrząsem.
- Nic mi nie jest, tylko trochę mi się kręci – odparł Felix. – Co z tobą? Wszystko w porządku?
- Zaliczyłem pewnie kilka sińców i trochę się potłukłem, ale żyję – Amerykanin uśmiechnął się słabo, po czym rozejrzał się niespokojnie. – Znajdźmy ten klucz, zanim znajdzie nas Minx.
- Na to może być już trochę za późno.
Mężczyźni odwrócili się gwałtownie, stając twarzą w twarz z Michelle. Uśmiechała się do nich słodko, w dłoni trzymając czerwoną różę. Kiwała się lekko na piętach i gdyby nie zaczerwienione od płaczu oczy, mogłaby nawet uchodzić za szczęśliwą.
- Hej, Minx – zaczął Cry, czując, jak podnosi się poziom adrenaliny w jego krwi.
- Dziękuję za rozwiązanie wszystkich zagadek – odparła kobieta, ignorując jego przywitanie. – Gdyby nie wy, znacznie trudniej byłoby mi za wami podążyć.
- Nie ma za co – warknął Pewds, wychodząc krok przed Cry’a by podkreślić, że nie pozwoli jej zrobić mu krzywdy. – Czy możesz oddać Cry’owi jego różę? Bylibyśmy wdzięczni.
- Co będę z tego miała?
- Pomożemy ci wyjść z tej gry.
- Żebym mogła zginąć w następnej? Nie, dziękuję – Minx natychmiast zmarszczyła brwi, patrząc się na nich ze wściekłością. – Pozwoliłeś Krism umrzeć. Mogłam ją uratować.
- Nie mogłaś – zaprzeczył Cry, siląc się na spokojny ton. – Nikt nie mógł. Zginęłybyście obie, a ja nie lubię przyczyniać się do śmierci innych ludzi. Nie mogłem ocalić was dwóch, ale mogłem ocalić ciebie. Nie oczekuję wdzięczności, chcę tylko, żebyś oddała mi różę i pozwoliła nam iść. Mamy taki sam cel jak ty: skończyć to cholerstwo i wrócić do domu.
Michelle zamilkła na chwilę. Wyglądała, jakby intensywnie się nad czymś zastanawiała. Po chwili pokiwała głową dwukrotnie i zwróciła się znów do Cry’a, tym razem uśmiechając się przebiegle.
- Nie – odpowiedziała krótko. Brunet spojrzał na nią błagalnie. – Mogłeś pozwolić mi chociaż umrzeć z nią, w tamtym pokoju. Kochałam ją, Cry, a ty odebrałeś mi możliwość śmierci przy boku ukochanej osoby. Gdyby to Pewdie był na miejscu Krism, postąpiłbyś tak samo? Zostawiłbyś go?
- Nie zostawiłbym.
- A gdybym siłą wyciągnęła cię z tamtego pokoju, jak byś zareagował?
- Na pewno nie próbowałbym cię za to zabić – powiedział Cry, niepewnie robiąc krok w przód. Pewds pozwolił się wyminąć, ale gotów był w każdej chwili interweniować.
- Naprawdę? Alice mówiła mi coś innego – warknęła Minx. Mężczyźni spojrzeli na siebie w zaskoczeniu. – Czy to nie ty zamordowałeś ostatnio grupę ludzi, która zagrażała Pewdiemu?
- Zagrażali też mnie. Poza tym, sami to na siebie ściągnęli – bronił się jak mógł, ale wiedział, że Michelle podjęła już decyzję. Nie pozwoli mu opuścić tego miejsca żywym. Nie po tym, jak Alice zaczęła nią manipulować. – Przepraszam. Chciałbym móc ją uratować i zrobiłbym to, gdybym mógł. Ale nie mogę, więc proszę cię tylko, żebyś pozwoliła nam pójść.
- Dobrze – Minx wyciągnęła z kieszonki różowy klucz i położyła go wraz z czerwoną różą na wyciągniętej dłoni. Cry przestał rozumieć, co się tak właściwie dzieje, ale ostrożnie podszedł do dziewczyny. Tak jak się spodziewał, dłoń zamknęła się w pięść gdy tylko sięgnął w jej stronę. – Klucz i twoja róża, w zamian róża Pewdiego.
- Nie ma takiej opcji – Amerykanin odsunął się gwałtownie i pokręcił głową. – W życiu się na to nie zgo-
- W porządku – Pewds minął go, zupełnie ignorując jego protesty i podał Minx swój kwiat. Kobieta chwyciła go, szczęśliwa, pozwalając blondynowi odebrać przedmioty z jej ręki.
- Oszalałeś?! – krzyknął Cry, czując, jak narasta w nim wściekłość. – Nie zgadzam się, nie ma mowy, to nie jest twoja decyzja!
- Jak to nie? – odparł Pewdie spokojnie, ale nie patrzył mu w oczy. – To mojej róży pragnie. To było oczywiste od samego początku. Chciała tylko wykorzystać swoją przewagę, żeby ją zdobyć.
- To mnie nienawidzi, to ja ją zabrałem z tego pokoju! – Cry szarpnął go za ramiona, zmuszając do spojrzenia mu w twarz. Felix nie był smutny czy przerażony; wyglądał na zdeterminowanego. Dopiero wtedy Cry zrozumiał, dlaczego Minx potrzebowała niebieskiej róży. – Chce, żebym patrzył na twoją śmierć.
Powiedział to szeptem, bojąc się, że gdy wypowie to na głos, stanie się to prawdą. Michelle jednak dobrze go usłyszała.
- Tak, Cry. Chcę, żebyś przeżył to samo co ja. Chcę, żebyś patrzył jak umiera i nie mógł nic z tym zrobić.
- Skąd wiesz, że nic z tym nie zrobię? – w dwóch krokach znalazł się przy niej, wściekły i z zamiarem uduszenia jej własnymi rękami. Zanim jednak zdążył sięgnąć jej szyi, uniosła różę i delikatnie pociągnęła za jeden z płatków.
- Nareszcie pokazałeś swoje prawdziwe oblicze – mruknęła z satysfakcją w głosie, wskazując ruchem głowy jego maskę. Cry zerwał ją z siebie, spoglądając na jej szalony uśmiech, po czym rzucił nią jak najdalej, rozłamując na kawałki.
- Nie potrzebuję jej, żeby się na tobie zemścić.
- Możesz mnie zabić, nie zależy mi – Minx wzruszyła ramionami. – Ale nie dasz rady tego zrobić zanim zabiję twojego chłopaka. A jeśli go kochasz i nie chcesz się przyczynić do jego śmierci, to będziesz grzecznie stał z boku i mi nie przeszkadzał.
Cry zacisnął pięści, ale nie poruszył się. Pewds posłał mu przepraszające spojrzenie, zanim zwrócił się do Michelle. Dziewczyna uśmiechnęła się do niego ciepło.
- Jak myślisz, Pewdie? Kocha cię…? – wyrwała jeden płatek, a na twarzy blondyna pojawił się ulotny grymas bólu. – Czy nie kocha…?
Na początku po prostu wyrywała płatek za płatkiem, powoli, spokojnie, śpiewnym głosem wyliczając „kocha, nie kocha”. Cry miał ochotę zamknąć oczy, ale zmusił się do oglądania tych tortur. Pewdie starał się dzielnie nie okazywać cierpienia. Im więcej płatków upadało pod stopami Minx, tym trudniej jednak było mu robić dobrą minę do złej gry. Kolana zaczęły mu się trząść, krople potu wypłynęły na czoło, a twarz pobladła drastycznie. Coraz bardziej widoczny efekt niszczenia róży wydawał się tylko dodawać otuchy Minx, która zaczęła iść w kierunku Pewdsa, rozkoszując się każdą mijającą minutą. Cry nie mógł nic z tym zrobić. Nic, tylko błagać.
- Minx, proszę cię – zaczął. Łzy napływały mu do oczu i był bliski paniki. – Nie musisz tego robić. To nie przywróci ci Krism, nie zmniejszy żałoby. Nie poczujesz nawet ulgi, że go zabiłaś. Nie idź tą drogą.
- Nie czerpię przyjemności, z tego, że on ginie – Michelle spojrzała na niego przelotnie, po czym ponownie skupiła uwagę na swojej ofierze. – Ale błagaj mnie dalej. To mi sprawia przyjemność.
- Weź moją różę, torturuj mnie, ile chcesz, ale zostaw go. On nic ci nie zrobił. To na mnie jesteś zła, to mojego cierpienia chcesz – Cry wiedział, że jego płacz jest tylko oliwą do jej ognia. Dziewczyna zaczęła się złośliwie śmiać. Pewdie upadł ciężko na kolana, oddychając płytko. Chwycił się za pierś, z coraz większym wysiłkiem próbując nie zemdleć. Cry wydawał się podążać w jego ślady, także klękając. Minx zatrzymała się na chwilę, z zainteresowaniem patrząc na bruneta, który wciąż na klęczkach czołgał się w jej stronę.
- Myślisz, że to zadziała? – prychnęła z pogardą, ale pozwoliła mu uczepić się swojej sukienki, czerpiąc wyraźną przyjemność z tego, że doprowadziła go do tego stanu. Dokładnie tak miała wyglądać jej zemsta: Pewds miał zginąć na jego oczach, a on miał ją prosić i błagać, tak jak ona błagała go by pozwolił jej wrócić do Krism. Szybko się jednak znudziła, szczególnie, że czekał na nią Pewdie, który był w coraz to gorszym stanie. Bezdusznie odrzuciła więc Cry’a, kopiąc go w brzuch i kontynuowała swoją zabawę z większym okrucieństwem.
- Kocha, nie kocha! – podniosła głos, prawie krzycząc. Straciła zmysły i dobrze o tym wiedziała. Wyrywała płatek za płatkiem i patrzyła tylko, jak Szwed w końcu pada na ziemię, plując krwią i mamrocząc niewyraźne prośby. – Jakie to uczucie, Cry? Jak to jest, patrzeć jak twoja miłość umiera!?
Nagle poczuła ostre ukłucie w sercu. Zachwiała się, wypuściła niebieską różę z dłoni i chwiejnie cofnęła się o kilka kroków. Zszokowana i zdezorientowana, odwróciła głowę, by spojrzeć na stojącego obok niej Cry’a. Był wyprostowany, wyraz jego twarzy był zdecydowany i może nawet kryła się w nim złość, chociaż oczy wciąż miał pełne łez. W jednej dłoni trzymał łodygę róży, a w drugiej garść żółtych płatków.
- Przepraszam, Minx – wyszeptał, wypuszczając płatki na ziemię. Michelle spojrzała na niego z niedowierzaniem. Przegrała. Musiał zabrać jej kwiat, gdy klęczał przed nią. Jak mogła tego nie zauważyć?
Bezwładnie zsunęła się na ziemię, z oczami wciąż szeroko otwartymi. Po chwili, jej serce przestało bić, zostawiając ją martwą wśród żółtych płatków róży.
Cry nie poczekał nawet, by się upewnić, że już nie żyje; ledwie upadła na podłogę, a on już był przy Pewdiem, obracając go na plecy i robiąc dokładny przegląd jego ciała. Blondyn o dziwo był jeszcze przytomny, ale oczy miał szkliste, a wzrok nieobecny. Cry otarł krew z jego bladych ust. Nie miał na sobie żadnych ran, które byłyby widoczne gołym okiem; musiała więc uszkodzić jego organy wewnętrzne. Oddech miał nierówny i płytki, włosy lepiły mu się do czoła, a jego skóra pokryta była gęsią skórką. Amerykanin spojrzał na leżącą niedaleko błękitną różę: Michelle na szczęście nie zdołała oderwać wszystkich płatków, ale przy marnie wyglądającej główce kwiatu uczepione było ich tylko trzy. Cry zastanawiał się przez chwilę, czy róża odzyska swoje płatki po włożeniu do wody, ale przełożył myślenie o tym na później, gdy zauważył ruch po swojej lewej. Jedna z upiornych lalek podniosła się i zaczęła iść w jego kierunku, chwilę później dołączyła do niej druga. Przerażony mężczyzna szybko podniósł osłabione ciało Pewdiego, zarzucił je sobie na plecy i zaczął biec przed siebie, szukając wyjścia. Wszystkie zabawki leżące wcześniej nieruchomo nagle ożyły i rzuciły się na nich. Cry nie zatrzymał się nawet na chwilę, chociaż nie miał pojęcia, gdzie idzie. Przez ten pośpiech prawie minął wyjście, które wcześniej zastawione było dwiema dużymi szmaciankami; zorientował się jednak i ostro skręcił w ich kierunku. Wbiegł po schodkach na półpiętro, przemierzył długi korytarz i znowu wszedł schodami wyżej. Dopiero wtedy, gdy już upewnił się, że nikt ich nie ściga, położył Pewdiego pod ścianą i uklęknął przy nim, łapiąc oddech. Jeszcze nie do końca docierało do niego, co właśnie się wydarzyło. Jeszcze piętnaście minut temu rozwiązywali zagadki, a teraz Cry zabił innego gracza, a Pewds był na skraju życia i śmierci. Najgorsze było to, że to wszystko wydarzyło się z jego winy. Gdyby zostawił Minx w tym pokoju i pozwolił jej umrzeć, już dawno skończyliby grę i mieliby święty spokój. Postanowił ją jednak uratować, myślał, że jeśli może jej ocalić życie, to warto to zrobić. I co? W efekcie musiał ją własnoręcznie zabić.
- Przestań się katować – usłyszał zachrypnięty głos Pewdsa. Nie wyglądał wcale lepiej, ale najwidoczniej był w stanie mówić. – Zrobiłeś co musiałeś.
- Nic z tego by się nie wydarzyło, gdybym nie próbował zgrywać bohatera – westchnął ciężko. – Zresztą, nieważne.
- Jesteś na mnie zły? – zapytał blondyn słabo i Cry nie mógł na niego nakrzyczeć, chociaż bardzo tego chciał. Nie miał jednak sił go okłamywać.
- Jestem. Ale porozmawiamy o tym, jak znajdziemy safe point, okay? Chcę stąd tylko wyjść.
Pewds pokiwał głową ze zrozumieniem i pozwolił się podnieść. Opierając się ciężko o ramię Cry’a, obaj wyszli z małego pokoiku, trafiając znów do dobrze znanego im szkicownika.
Różowy domek, do którego próbowali się dostać zanim trafili do pudła z zabawkami był w centrum planszy, więc droga do niego nie była trudna. Nie oznaczało to jednak, że szybko im zeszła. Pewdie ledwie podnosił nogi i co chwilę się potykał. Cry, chociaż nie był ranny, był bardzo zmęczony niedawną ucieczką, jak i całą grą. Ciężkie milczenie, które wisiało między mężczyznami wcale im tej podróży nie przyspieszało, ale nie mieli nawet o czym rozmawiać. Brunet był zbyt pochłonięty odtwarzaniem w myślach śmierci Minx i obwinianiem się za całą tą sytuację; Pewds natomiast niedawno pluł krwią i prawie umarł, więc mówienie było dla niego zbyt wielkim wysiłkiem teraz, gdy nawet nie potrafił iść prosto i o własnych siłach. Poza tym przygotowywał się na opieprz, który definitywnie go czekał gdy znajdą już miejsce do odpoczynku. Należało mu się, wiedział o tym dobrze. Odkąd trafili do świata Outlasta, obaj trzymali się mniej lub bardziej zasady niemieszania się i nienarażania życia w ochronie tego drugiego. Chociaż Pewdie miał swój powód by złamać ten pakt, nie mógł o nim powiedzieć Cry’owi. Jedyne co mógł zrobić w tej sytuacji to przyjąć na siebie całą jego złość i pokornie złożyć fałszywą obietnicę, że tego nie powtórzy.
Używszy różowego klucza do otworzenia drzwi, gracze trafili na maleńki przedpokój. Były tam tylko bardzo długie schody w dół, więc powoli, stopień po stopniu, zaczęli nimi schodzić. Kolorowe rysunki ustąpiły miejsca kamiennym ścianom, bezkresna przestrzeń zamieniła się w ciasną klatkę schodową, na której nie mogli się zmieścić idąc obok siebie, więc Cry musiał ruszyć przodem i upewniać się co chwilę, że Pewds daje radę schodzić opierając się tylko o ścianę. Takim sposobem szczęśliwie dotarli na sam dół i ze zdziwieniem odkryli, że znowu znajdują się w holu głównym muzeum, tym z początku rozgrywki.
- To koniec? Możemy wyjść? – wychrypiał Szwed, znowu łapiąc się swojego chłopaka dla równowagi. Cry westchnął ciężko, rozglądając się po pomieszczeniu.
- Coś mi tu nie gra – powiedział w końcu i pociągnął Pewdsa ze sobą, prowadząc go po schodach na pierwsze piętro. – Nie ma ludzi, nawet na recepcji. Poza tym weszliśmy tam drzwiami, które teraz są schodami do szkicownika, więc wątpię, żebyśmy skończyli.
Pewdie skinął tylko głową, pozwalając się zabrać. Nie miał sił na nic, całe jego ciało pulsowało bólem i pragnął jedynie opuścić to miejsce i zregenerować siły. I porozmawiać z Cry’em na tyle umiejętnie, by nie znienawidził go do końca życia.
Piętro wyglądało normalnie; wszystkie obrazy pozostały niezmienione, a rzeźby stały tak jak poprzednio. Nic nie wskazywało na to, że wyjście miałoby być gdzieś w pobliżu. Zanim jednak przeszli ostatni korytarz i powrócili na dół, by przeszukać też wystawę na parterze, Cry zatrzymał się gwałtownie, co Pewdie odczuł jako nagły ból brzucha. Nie miał siły protestować, podniósł więc tylko głowę, chcąc zobaczyć co takiego sprawiło, że Amerykanin olał dobre samopoczucie przyjaciela i postanowił zacząć nim szarpać. Duży obraz, przed którym stali, na pierwszy rzut oka wydawał się nie różnić niczym od całej reszty dzieł w galerii. Dopiero gdy dokładniej mu się przyjrzał, zauważył, że płótno nie jest obramowane, a jego powierzchnia zdaje się delikatnie falować. Według tabliczki pod nim obraz nosił nazwę „Zmyślony świat”, a jego opis był zestawieniem zagadkowo brzmiących zdań: „Wszedłszy, nie będziesz mógł wrócić. Cały spędzony tu czas zostanie utracony. A więc, wejdziesz?”
- Utracony czas oznacza, że wrócimy do zwykłego świata? – powiedział Pewdie, upewniając się, że jego mózg nie podsuwa mu wniosków zrodzonych z czystej desperacji. – Wyjdziemy z gry?
- To najlepszy trop, na jaki wpadliśmy – odparł Cry, dotykając niepewnie malowidła. Palce jego dłoni bez problemu zanurzyły się w jego płynnej powierzchni, chłodnej i przypominającej konsystencją farbę. – Ryzykujemy?
- Nie przekonamy się gdzie nas to zaprowadzi, jeśli nie spróbujemy – podsumował blondyn i nawet udało mu się trochę wyprostować. – Chodźmy.
Cry upewnił się jeszcze, że trzyma Pewdiego mocno, po czym razem przekroczyli krawędź obrazu. Samo przechodzenie przez niego było doświadczeniem bardzo nieprzyjemnym; musieli zanurzyć się w całości w cieczy na tyle gęstej, że stawiała opór podczas przedzierania się przez nią, a jednocześnie rzadkiej, bez problemu dostającej się do nosa, uszu i ust, duszącej i przenikającej przez ubrania. Kiedy więc w końcu wydostali się na drugą stronę po, zdawałoby się, wiekach, obaj padli na ziemię bez tchu, łapczywie wdychając tak przyjemne powietrze. Na korytarzu, na którym się znaleźli, nie było żadnych ludzi. Mimo początkowej ulgi, że nikt nie doświadczył ich nagłego wypadnięcia z obrazu w ścianie, gracze poczuli się zaniepokojeni brakiem kogokolwiek w zasięgu wzroku. Dopiero po chwili do ich uszu doszedł przytłumiony dźwięk ożywionych rozmów i kroków stawianych przez zwiedzających galerię. Cry odetchnął głęboko, podnosząc się z podłogi i nawet uśmiechnął się słabo pod nosem. Znów mieli na sobie ubrania, które założyli na siebie tego ranka, a dwie róże, które schował za pasek spodni zniknęły. Chociaż póki nie znajdą safe pointu, nie mogli być pewni, że już zakończyli rozgrywkę, to wszystko wskazywało na to, że im się udało. Nawet Pewds, który jeszcze przed chwilą nie był w stanie postawić kroku bez podtrzymywania się czegoś, bez problemu podniósł się z ziemi, ignorując zupełnie pomocną dłoń swojego chłopaka. Przeciągnął się, upewniając się jeszcze, że na pewno nic go nie boli, po czym uśmiechnął się szeroko.
- Chyba nam się udało – stwierdził. Do korytarza weszła jakaś kobieta z dzieckiem na rękach, a za nią mężczyzna z wózkiem. Pewdie pomachał do nich energicznie, na co odpowiedzieli tylko krzywym spojrzeniem i pośpiesznym minięciem go. – Chodźmy znaleźć safe point, jestem głodny i marzy mi się spanie w wygodnym łóżku.
- Taa – odparł krótko Cry, nie patrząc się na niego. Lekki uśmiech, który pojawił się na jego twarzy po wyjściu z obrazu nagle zniknął, ustępując zaciśniętym w wąską linię wargom. Pewds skarcił się w myślach. Przez całą tą euforię spowodowaną przeżyciem kolejnej gry zupełnie zapomniał, że jest w trakcie kłótni kochanków i póki nie znajdą miejsca na spokojną rozmowę, Cry zapewne się do niego nie odezwie. Felix westchnął więc tylko i ruszył do wyjścia z muzeum, starając się usilnie ignorować nerwowy ucisk w żołądku.
Miasto na zewnątrz budynku muzealnego wyglądało inaczej niż to, po którym włóczyli się rankiem tego samego dnia. Kiedy miasto Maryland było raczej niewielkie i niezbyt nowoczesne, to okolica w której się znaleźli wyglądała jak samo centrum metropolii. Metropolii w samym środku epidemii, gdyż jak zwykle ludzi na ulicach było niewielu i raczej mieli stanowić tylko tło, a drogi były całkowicie przejezdne, co w wielkich miastach się nie zdarza. Jednak po dużych budynkach banków, firm i galerii handlowych, wysokich apartamentowcach i przeszklonych restauracjach oraz natłoku reklam papierowych jak i tych wyświetlanych na gigantycznych ekranach można było stwierdzić, że nie jest to wcale miejsce, które dałoby się zwiedzić w ciągu dnia. Z jednej strony była to ciekawa odmiana wśród poprzednio zwiedzonych miast i miasteczek, opuszczonych domków w lesie czy wiktoriańskich kamienic; z drugiej strony gracze zaczęli się obawiać, że mogą wcale nie odnaleźć safe pointu tak szybko jakby tego chcieli. Ich obawy zniknęły jednak niemalże tak szybko, jak się pojawiły. Tuż obok nich zatrzymała się żółta taksówka, a okno kierowcy zsunęło się w dół, ukazując pociągłą, wychudzoną twarz znudzonego mężczyzny.
- Mam panów zabrać do mieszkania, zapłacone z góry – wychrypiał niewyraźnie, wskazując tylko kciukiem siedzenia z tyłu. Pewds posłał przyjacielowi niespokojne spojrzenie, ale wiedział, że jest to obecnie ich jedyna opcja. Posłusznie usiedli więc na wskazanych miejscach i zapiąwszy pasy pozwolili kierowcy zabrać ich w tylko jemu znane miejsce.
Gdy po piętnastu minutach jazdy samochód zahamował, gracze znaleźli się przed wysokim, przynajmniej dwudziestopiętrowym, oszklonym budynkiem. Taksówkarz uprzejmie poinformował ich, że mają się zgłosić w recepcji po klucz, a gdy tylko wysiedli, odjechał od razu, zostawiając ich samych sobie. Mężczyźni weszli więc do apartamentowca, gdzie w bogato przystrojonym holu zostali przywitani przez bardzo miłą recepcjonistkę. Dostali kartę do pokoju dwadzieścia cztery, znajdującego się na dwunastym piętrze, po czym ruszyli do wskazanego miejsca. Wybrali schody, bojąc się zaufać windzie, ale okazało się to błędem; gdy w końcu doczołgali się na piętro, musieli oprzeć się na chwilę o ścianę, czując pieczenie w płucach. Kiedy już nieco odpoczęli, rozejrzeli się po otoczeniu. Korytarz, w którym byli, był zaskakująco długi. Przystrojony był obrazami w złotych ramach, a po obu jego końcach znajdowały się drzwi: odpowiednio do pokoju dwadzieścia trzy i dwadzieścia cztery. Jednak gdy odważyli się użyć karty i zobaczyć, co kryło się za drzwiami, odkryli, że to wcale nie był standardowy pokój z łazienką, jakiego się spodziewali, tylko gigantyczny, luksusowy apartament. Mieli zapewnioną przestrzenną kuchnię, salon z półkami książek, płyt, zestawem stereo i płaskim telewizorem oraz kanapą narożną; sypialnia była wielkości całego domku, w którym odpoczywali po pierwszej grze i znajdowały się w niej szafa, komoda i duże łoże. Okna zajmowały całą jedną ścianę apartamentu i pozwalały im wyjrzeć na panoramę miasta, skąpanego teraz w ciepłym świetle popołudniowego słońca. Największy podziw wzbudziła w nich jednak łazienka, równie duża co sypialnia, z wanną jacuzzi, prysznicem, porcelanową umywalką i ubikacją oraz półeczkami zastawionymi różnymi specyfikami do kąpieli i pielęgnacji.
- Nie powiem, Alice się postarała – skomentował Pewds, przeglądając się w kryształowym lustrze. – Chyba jej serce zmiękło.
- Czeka nas ostatnia rozgrywka, więc chyba po prostu się nad nami lituje. Pewnie myśli, że da nam trochę wygody zanim nas brutalnie zabije – odparł Cry, opuszczając łazienkę. Pewdie westchnął ciężko, setny raz w ciągu ostatniej godziny, po czym spojrzał się na swoje odbicie. Musiał z nim porozmawiać, przeprosić go, wyjaśnić swoje decyzje, ale też musiał uważać, by nie wygadać się o przepowiedni Alice. Nie lubił ukrywać przed nim rzeczy, ale wiedział, że robi to dla ich wspólnego dobra. Przetarł więc oczy, uderzył się w policzek otwartą dłonią w celu zmotywowania się, po czym wyszedł za chłopakiem do salonu.
- Siadaj – powiedział krótko, wskazując sofę. Cry spojrzał się na niego z uniesionymi brwiami, ale posłusznie zajął miejsce. Pewds usiadł obok niego, zachowując jednak pewną odległość. – Musimy porozmawiać.
- Oczywiście, że musimy – brunet zaczął strzelać stawami palców, ale nie spuścił wzroku. – Złamałeś obietnicę.
- Uratowałem ci życie – odparł. Uznał to nawet za zabawne, jak tą samą sytuację można postrzegać na dwa różne sposoby. – Nie żałuję tego i nie możesz mnie zmusić, żebym pożałował.
- Teraz jest za późno, żebym mógł interweniować, ale gdy prosiłem cię, żebyś nie oddawał Minx swojej róży, to zupełnie olałeś moją opinię na ten temat. To nie było ratowanie mojego życia przy okazji, to było umyślne narażenie życia, by mnie ratować – Cry w końcu odwrócił wzrok, nie mogąc już patrzeć ukochanemu w oczy. – Obiecaliśmy sobie, że nie będziemy tego więcej robić, a ty złamałeś tą obietnicę. Nie możemy tak, Pewds. Muszę wiedzieć, że mogę ci zaufać, kiedy mi coś przyrzekasz.
- Możesz mi ufać, tylko… - zaczął Pewdie, ale rozmowa okazała się trudniejsza, niż się spodziewał. Owszem, wiedział, że zwykłe „przepraszam” niczego nie zmieni, ale nie sądził, że jedno wykroczenie sprawi, że Cry przestanie mieć do niego zaufanie. – Słuchaj, nie chciałem patrzeć, jak umierasz, już raz musiałem to robić. Minx chciała zabić mnie, a skoro spełnienie jej pragnień oznaczało także ocalenie ciebie i uzyskanie szansy ucieczki, to nie widziałem żadnych powodów, żeby tego nie robić.
- Czy ty jesteś normalny? – Amerykanin podniósł głos, zrywając się z kanapy. – Ja mam jeden powód: mogłeś zginąć! Cholera jasna, Felix, to nie jest jedna z gier, gdzie zapiszesz postęp i możesz umierać nieskończoną ilość razy!
- Przecież wiem – powiedział Pewdie, siląc się na spokój. Także się podniósł, stając naprzeciw Cry’a. Pragnął mu powiedzieć, że to przez Alice, że odkąd powiedziała mu, że Cry nie przeżyje do końca gry nie potrafi już myśleć o niczym innym. – Ale nie oddałaby nam klucza, gdyby nie dopięła swego. Przykro mi, że tak to się potoczyło, ale jak już mówiłem, nie żałuję swojej decyzji. Poza tym, nic mi się nie stało.
- Ale mogło się stać. Nie rozumiem, odkąd ustaliliśmy, że nie narażamy swojego życia niepotrzebnie i nie poświęcamy się, nie miałeś problemu z trzymaniem się tego - warknął na niego Cry. - Przestałeś robić głupoty, żeby mnie ratować, więc dlaczego...
- Przestałem!? - głos Pewdiego zabrzmiał tylko trochę za głośno i zbyt agresywnie. - Z tego co pamiętam, ostatnio musiałem biegać po mieście w czasie apokalipsy zombie by ratować twoją dupę i nie nazwałbym tego mądrym zachowaniem.
Swoich słów pożałował zaraz po ich wypowiedzeniu. Cry patrzył się na niego z takim szokiem, że zrobiło mu się głupio i zrozumiał, co takiego powiedział. Nim jednak zdążył przeprosić, szok na twarzy drugiego mężczyzny zmienił się we wściekłość.
- Ah tak? To przypomnij sobie, kogo to była, kurwa, wina.
Zdanie to zawisło między nimi, ciężkie i pełne goryczy. Pewds zaniemówił i w otępieniu patrzył, jak Cry bierze głęboki oddech i odwraca się do okna, próbując ochłonąć. Obaj wiedzieli, że to co właśnie powiedzieli było pod wpływem emocji i że nie mieli tego tak naprawdę na myśli, ale wciąż byli zranieni. Pierwszy jednak złamał się Pewds, czując jak poczucie winy wraca ze zdwojoną siłą, przynosząc ze sobą łzy i ból.
- To dlatego nie mogłem pozwolić ci umrzeć - odezwał się cicho, zwracając na siebie uwagę bruneta. Ukrył drugi powód. - Już raz nawaliłem i nieomal cię nie zabiłem. Nie potrafiłem znowu dopuścić do twojej śmierci, Cry. Wiesz, że Minx nie zlitowałaby się nad tobą. Nie mogłem, nie dałbym rady, ja...
- Rozumiem - przerwał mu Cry, wzdychając ciężko. - Ale postawiłeś mnie w sytuacji, w której musiałbym oglądać twoją śmierć i... Nie rób mi tego więcej. Po to w ogóle ustaliliśmy tą zasadę, żebym nie musiał mieć twojej krwi na rękach, jak weźmiesz na siebie atak skierowany na mnie. Gdyby sytuacja była inna, nawet by mnie to nie ruszyło, ale gdy wymieniasz moje życie za swoje, to na to nie pozwolę.
- Przepraszam – wyszeptał Pewdie, chowając twarz w dłoniach. Żałował tego co powiedział, żałował tego, że zaczął tą rozmowę, ale nie potrafił pożałować tego, że zdecydował się złamać tą obietnicę. – Przepraszam. Przepraszam, Cry, przepraszam, przepra-
- Skończ już – brunet w jednej chwili znalazł się przy nim, przytulając go mocno. Dalej był wkurzony, ale nie potrafił stać obojętnie, gdy jego ukochany wyglądał tak żałośnie. Pogładził go po włosach i westchnął ciężko. – Nie rób mi tak więcej, Pewds. Proszę cię, obiecaj mi, że już tego więcej nie zrobisz. Okay?
Szwed podniósł głowę, by spojrzeć mu w oczy, ale jego spojrzenie nigdy nie spotkało się z jego; utkwił za to wzrok w jego nieco spierzchniętych, lekko rozchylonych ustach. Pewds zamrugał nieprzytomnie, próbując wyostrzyć nieco obraz przymglony łzami. Musi się skupić, spojrzeć swojemu przyjacielowi i kochankowi w twarz i obiecać. To słowo nie musi nic znaczyć, została im ostatnia gra – jeśli ją przeżyją, będą mieli mnóstwo czasu, żeby się o to kłócić. Teraz jednak musiał obiecać, załatwić to szybko i wrócić do dobrych relacji… Musiał tylko oderwać wzrok od jego ust…
Chęć pocałowania go wygrała nad potrzebą złożenia obietnicy. Pierwszy pocałunek był delikatny, ot zwykły całus. Kolejny był już bardziej porywczy, następny namiętny i chaotyczny, a ten po nim wilgotny i zaborczy. Pewdie zrobił krok do przodu, a potem jeszcze dwa, aż w końcu przyszpilił Cry’a do ściany. Znajdujące się po obu stronach twarzy bruneta dłonie zjechały niecierpliwie po szyi, zahaczyły o kołnierz koszulki i zsunęły się po biodrach. Choć początkowo Cry był w tym wszystkim pasywny, po chwili zaczął odpowiadać na jego pocałunki i dotyk, nawet jeśli był bardziej agresywny – jedną dłoń wplecioną miał we włosy Pewdsa, a drugą mocno trzymał przód jego koszulki, jakby w każdej chwili gotowy był odsunąć się i mu przywalić. Pewdie był jednak zbyt zaangażowany, żeby przejąć się ryzykiem. Jedna z jego dłoni powędrowała na dolną część pleców i bezceremonialnie wsunęła się w spodnie, zachłannie łapiąc miękki pośladek. Kiedy Cry gwałtownie chwycił go i obrócił plecami do ściany, Pewds momentalnie oprzytomniał. Zanim jednak zdążył się wycofać i pomodlić, żeby nie oberwał zbyt mocno za swoją śmiałość, poczuł jak Cry wsuwa nogę między jego nogi i mocno naciska udem na jego krocze. Nie powtrzymał gardłowego pomruku, który wydostał się z jego ust w reakcji na nową pozycję, tylko przerwał na chwilę atakowanie miękkich warg drugiego mężczyzny, by zamiast tego zająć się jego odsłoniętą szyją. Trochę kręciło mu się w głowie i zastanawiał się nawet przez moment, czy nie powinien się tym zmartwić, zanim Cry skutecznie odciągnął go od myślenia o tym poprzez niecierpliwą próbę ściągnięcia z niego koszulki. Pewds poddał się bez walki, unosząc ręce do góry i pozwalając zdjąć z siebie przeszkadzający im kawałek materiału. Gdy tylko jego T-shirt wylądował na podłodze, od razu wrócił do obmacywania się z kochankiem i całowania każdego odkrytego kawałka skóry. Nabrał pewności siebie i teraz już bez wahania przesunął dłoń z kształtnych pośladków na biodro, a potem na podbrzusze. Cry zadrżał, ale nie odtrącił jego ręki; Pewds posunął się więc o krok dalej, powoli wślizgując się pod bokserki i dotykając jego członka, który był już na wpół twardy.
- Pewds – wychrypiał Cry, patrząc się na niego spod przymkniętych powiek. Jego źrenice były tak duże, że ledwie widać było błękit tęczówek, które je otaczały. Szwed nie cofnął ręki, chociaż spodziewał się, że może za chwilę usłyszeć taką prośbę. Zamiast tego spojrzał mu w oczy, poruszając palcami na tyle, na ile pozwalały mu na to wciąż zapięte spodnie i w napięciu czekał na słowa, które miały nastąpić. – Mogę ci obciągnąć?
Tego się nie spodziewał. Oczekiwał raczej karcenia za bezczelność, może nawet dostania w twarz za przekroczenie granic, ale nie tego, że jego ukochany będzie chciał posunąć się dalej. Zatkało go na chwilę, ale gdy poczuł na sobie zniecierpliwiony wzrok bruneta od razu się ocknął i skinął głową. Zanim zdążył ogarnąć sytuację i spytać się, skąd ta nagła zmiana w jego zachowaniu, poczuł jak jego dłoń wysuwa się ze spodni i w ułamku sekundy Cry padł na kolana, nerwowo próbując rozpiąć zamek i uwolnić jego penisa z nagle zbyt ciasnej, jak zauważył Pewds, bielizny. Wystarczyło jedno spojrzenie ze strony Amerykanina, by Pewdie porzucił wszelkie pytania, które do niego miał; Cry w jednej dłoni trzymał jego członka, a drugą gładził jego biodro i patrzył się na niego pełnym pożądania wzrokiem, zanim otworzył nabrzmiałe od pocałunków usta i zamknął je wokół główki jego penisa, powoli wsuwając go głębiej. Blondyn mruknął przeciągle, czując przyjemne mrowienie rozchodzące się po całym jego ciele. Odruchowo chwycił kochanka za tył głowy, chcąc posunąć się chociaż odrobinę dalej, ale gdy Cry zaczął się krztusić, musiał się wycofać.
- Powoli, wyszedłem z wprawy – Cry uśmiechnął się prowokacyjnie. – To nie jest takie łatwe.
- Przepraszam, poniosło mn- ah – urwał w połowie zdania, gdy znowu poczuł na sobie wilgotny język. Ręka, którą brunet trzymał wcześniej na jego biodrze nagle zniknęła, więc Pewdie spojrzał w dół, szukając jej. To był błąd. Miał wrażenie, że za chwilę dojdzie, jak napalony nastolatek, który pierwszy raz w życiu zobaczył porno na laptopie rodziców. Cry poruszał głową w przód i w tył, rytmicznie przesuwając wargami po całej długości jego penisa, ale wzrok utkwiony miał w twarzy Pewdsa, oczekując jego reakcji. Gdy Pewdie jęknął i szarpnął kochanka za włosy, Cry odpowiedział gardłowym pomrukiem, którego drgania rozeszły się po jego członku, doprowadzając go do jeszcze większego podniecenia. Pewds był coraz bliżej orgazmu. Nie pomagał mu wcale widok drugiego mężczyzny, który z największym zaangażowaniem zajmował się robieniem mu loda i patrzeniem się na niego jak wygłodniałe zwierzę na ostatni kawałek mięsa. Tym bardziej, że dowiedział się już, gdzie znajduje się dłoń, której zabrakło mu na biodrze – Cry bezwstydnie się nią masturbował, dostosowując tempo ruchów ręką do ssania jego członka.
- Cry, poczekaj, ja… - wykrztusił, coraz mniej zdolny do logicznego myślenia. – Za chwilę dojdę…
- Dobrze – usłyszał w odpowiedzi, zanim jego kochanek wznowił porzuconą czynność. Jego głos był jeszcze bardziej zachrypnięty i to działało na Pewdsa w sposób, jakiego teraz bardzo nie chciał.
- Proszę, poczekaj, posłuchaj mnie – błagał i musiało to zabrzmieć bardzo zdesperowanie, bo Cry o dziwo go posłuchał. – Chcę dojść… razem z tobą…
- Cholera, Pewds – warknął Amerykanin, niezdarnie podnosząc się na nogi i od razu wpijając się w jego usta. Pewdie wykorzystał okazję i chwycił oba ich członki w jedną dłoń, narzucając stały rytm. Cry nakrył jego rękę swoją, zmuszając go do przyspieszenia. Całowali się chaotycznie i namiętnie, przerywając tylko czasem na kilka szybkich, ciężkich oddechów. Szwed był momentami pod wrażeniem tego, jakie dźwięki wydobywały się z ich ust: od cichych pomruków, przez gardłowe, niemalże zwierzęce warknięcia, aż po urwane, pełne błagań jęki. Cry zgubił gdzieś po drodze okulary i koszulkę, Pewds nawet nie był w stanie stwierdzić, kiedy dokładnie. Próbował to sobie przypomnieć, ale w tej sytuacji nie potrafił zebrać myśli nawet na chwilę. Szczególnie, że nagle przez jego ciało przeszedł jakby elektryczny impuls, przez który momentalnie zmiękły mu kolana i zawróciło mu w głowie i już po chwili dochodził, a tuż po nim Cry. Pewdie zabrał dłoń, nie mogąc już znieść dotyku, ale Cry nie był na tyle łaskawy. Nie zmieniając tempa przesuwał zaciśniętą dłonią wzdłuż ich członków, aż do ostatniej kropli spermy. Kiedy w końcu je puścił, nogi się pod nim ugięły i ciężko oparł się o ramię kochanka, obejmując go ramionami. Pewds odwzajemnił uścisk, pozwalając sobie na chwilę odpoczynku.
- Na przyszłość: nie będziemy tak rozwiązywać kłótni – mruknął Cry po chwili, gdy nieco odetchnął. Pewdie nie mógł powstrzymać śmiechu. Podobał mu się sposób, w jaki to powiedział: „na przyszłość”.
- Zakładasz, że będziemy się jeszcze kłócić? – zapytał zaczepnie, gładząc go po plecach.
- Oczywiście, każda para się czasem kłóci. Ale następnym razem nie rozwiążesz tego tak łatwo.
- Szkoda, to bardzo przyjemny sposób na pogodzenie się.
Cry szturchnął go w ramię, odsuwając się trochę. Spojrzał na swoją brudną od białej substancji dłoń i uśmiechnął się pod nosem.
- Przydałby nam się prysznic, nie sądzisz?
- Nie wiem jak ty, ale ja mam ochotę na długą kąpiel po dzisiejszym dniu – zaproponował Pewds, myśląc o wielkiej wannie i całym zestawie różnokolorowych kul do kąpieli. Cry westchnął, udając przez chwilę, że to rozważa. W końcu jednak skinął głową i udał się za chłopakiem do łazienki.
Nie mieli zbyt wiele ubrań do ściągnięcia. Wypełnili wannę gorącą wodą i wrzucili jakąś sól o zapachu róży, a gdy Cry testował, czy woda nie jest za ciepła, Pewds przygasił światła i zostawił zapalone tylko lampki wmontowane w obudowę wanny. Chwilę później dołączył do drugiego gracza, zanurzając się po szyję w przyjemnie pachnącej wodzie. Cry objął go i pozwolił mu położyć głowę na jego ramieniu. Przez chwilę siedzieli w ciszy, po prostu ciesząc się swoją obecnością i myśląc o tym, co się przed chwilą wydarzyło. Pewdie był zadowolony z tego, jak ostatecznie potoczyły się wydarzenia, chociaż gdzieś z tyłu głowy wciąż miał słowa Cry’a, które nie chciały go zostawić. Cry natomiast zajęty był robieniem sobie wyrzutów, że dał się ponieść chwili i nie miał w sobie nieco więcej kontroli. Jeszcze dzień temu mówił Pewdiemu, że nie mają się co spieszyć, a był wtedy pod wpływem alkoholu. Teraz, całkowicie trzeźwy, nie potrafił mu odmówić. Więcej, sam doprowadził do tego, że zaszli tak daleko. Nie ukrywał, że czuł się teraz jak skończony hipokryta.
- Nie żałujesz tego, prawda? – w końcu przerwał ciszę, chociaż bał się odpowiedzi. Miał nieprzyjemne wrażenie, że trochę za daleko się posunął. Jakby nie było, to nowa relacja i może jednak szli trochę za szybko.
- Oczywiście, że nie – Pewds spojrzał na niego jakby zwariował. – Dlaczego niby miałbym?
- To się potoczyło tak nagle, nie zapanowałem nad sobą i jak już mówiłem ostatnio, nie chcę, żebyś się poczuł przymuszony do czegokolwiek…
- Znowu za dużo myślisz – Pewdie westchnął ciężko, po czym pocałował go w policzek. – Nie jesteś jedynym, który pragnie, ma oczekiwania i obawy odnośnie tego związku. Ufam ci. Jeśli bym czegoś nie chciał, powiedziałbym ci i miałbym pełne zaufanie, że nie będziesz tego robił. Tak jak ty wiele razy mi odmawiałeś i posłusznie cię słuchałem. Jedyne czego żałuję to tego, że doszło do tego w niezbyt romantycznych warunkach.
- Ale przynajmniej obaj się wyżyliśmy – Cry także westchnął, zanurzając się nieco głębiej w wodzie. – Kocham cię. Nie chcę tego zepsuć, ale chcę też móc ci zaufać. Wybacz, że do tego wracam, ale… obiecaj mi. Że już więcej nie będziesz się za mnie poświęcać.
- Obiecuję – odparł zdecydowanie, tym razem niczym nie rozproszony. – Przepraszam cię za to i chociaż nie żałuję mojej decyzji, to nie chcę być nigdy powodem twojego cierpienia.
- Okay, dobrze – Cry uśmiechnął się, całkowicie szczerze i tak pięknie, że Pewdie musiał go pocałować chociaż raz. Cry odpowiedział tylko krótkim buziakiem, po czym wrócili do obejmowania się w ciszy i błogim spokoju.
Wyszli dopiero wtedy, gdy woda stała się letnia i Pewds zaczął pociągać nosem. Bez pośpiechu wysuszyli się ręcznikiem, ubrali w znalezione w szafie piżamy i ruszyli w stronę sypialni. Cry jednak zawrócił w połowie i bez słowa wytłumaczenia po prostu kazał Pewdiemu iść przodem, oczywiście obiecując mu, że za chwilę do niego dołączy. Szwed uznał to za dość nietypowe, ale był zbyt zmęczony, żeby oponować. Usiadł więc na łóżku, przez chwilę szukając najwygodniejszego ułożenia, po czym cierpliwie czekał na przyjaciela. Cry w końcu pojawił się w sypialni, trzymając dwa talerze z kanapkami, na widok których Pewds uświadomił sobie, że jest naprawdę głodny.
- Nie jedliśmy nic od rana – przypomniał brunet, podając mu jedzenie. Pewdie przyjął kanapki z wdzięcznością, od razu zabierając się za jedzenie ich. Ostatnio zupełnie zapominał, że powinien jeść regularnie, ale było to wyjątkowo trudne do wykonania, gdy cały dzień spędzał na walce o swoje życie. – Trochę byliśmy… zajęci, ale nie powinniśmy iść spać głodni.
- Gdyby nie ty, pewnie zorientowałbym się dopiero jutro rano – odparł między kolejnymi kęsami. Cry uśmiechnął się tylko, zajęty własnym jedzeniem. – Umarłbym bez ciebie.
- Dramatyzujesz.
- Może trochę. Tak już mam.
Pewdie odłożył pusty talerz na szafkę nocną. Cry chciał go stamtąd zabrać, ale Pewds chwycił go za nadgarstek, zabraniając mu. Odebrał mu jego naczynie, położył je w tym samym miejscu, po czym szarpnął go mocno, wciągając na łóżko.
- Olej to, zajmiemy się tym rano – mruknął, kładąc na nim ręce przy pierwszej okazji. Cry poddał się, pozwalając się dotykać i całować. Zostawił go tylko na chwilę, by obrócić się i zgasić lampkę przy łóżku, po czym znów odnalazł go w ciemnościach, wracając do łagodnych pieszczot.
- Kocham cię – wyszeptał, prawie niesłyszalnie, jakby był to jakiś sekret, który tylko oni mogą znać. Pewds pocałował go krótko, ale mocno.
- Ja ciebie też – odparł równie cicho, gładząc go po policzku. – Bardzo cię kocham i nigdy nie przestanę.
Powiedział to tak szczerze i otwarcie, że Cry nie mógł mu nie uwierzyć. Uśmiechnął się szeroko, czując, jak łzy napływają mu do oczu. Pozwolił sobie na jeszcze jeden pocałunek, zanim zapytał, ostatni raz tej nocy:
- Obiecujesz?
- Tak, Cry. Obiecuję.
-----------------------------------------------------------------------------------------------------------
Witam wszystkich!
Wow, wróciłam po miesiącu xD Udajmy, że wcale nie obiecywałam wrócić wcześniej i jak napisałam, że wrócę we wtorek to miałam na myśli dzisiaj xD
Rozdział taki z leksza +18, mam nadzieję, że nie czyta tego nikt młodszy (grozi palcem). Dajcie znać, czy wam się podobało, bo bardzo się stresowałam tą ostatnią sceną i potrzebuję jakiegoś wsparcia albo krytyki, żebym mogła poprawić.
Nie wiem czy są jakieś przypisy, ale jakby coś było niejasne to dajcie mi znać xD Piszę tą notkę na kolanie przed kartkówką ze szwedzkiego, także nie mam jak sprawdzić xD
Obiecuję wrócić szybko, bo na studiach nic nie robię xD
Do następnego!
Brofist!
~Maru <3

Komentarze

  1. NIE SPODZIEWAŁAM SIĘ TAKIEGO KOŃCA ROZDZIAŁU, NIE BYŁAM GOTOWA, JESUS CHRIST
    ty przyprawiasz ludzi, a szczególnie mnie o otarcie się o śmierć spowodowaną nagłym zawałem i hiperwentylacją ( ͡° ͜ʖ ͡°)
    to było takie piękne, że aż nie do opisania, brak mi słów

    daj znać jak poszła kartkówka ze szwedzkiego B)

    OdpowiedzUsuń
  2. WOOHOO SĄ SEKSY XD
    Naprawdę nie masz o co się martwić, jest zajebiście -u-
    (Poprzedni rozdział też był cudny, ale cały czas odkładałam skomentowanie na później, aż w końcu na śmierć zapomniałam, wybacz ;~;)
    Na szczęście mam te osiemnaście lat na karku, więc mogę legalnie czytać hentaje, don't worry XDD
    Tylko... Czytanie tego w szkole... heh... Nie polecam. Dostałam ataku fujoshi przed klasą z Gegry XD

    Z jednej strony szkoda mi dziewczyn, ale z drugiej... Tak jakoś przeczuwałam, że Minx coś trafi, od kiedy przeczytałam, że ma sukienkę Mary lol~

    No tak... typowy student XD

    Pozdrawiam i czekam na kolejny rozdział ^^

    OdpowiedzUsuń
  3. Przepraszam, że zasmiecam komentarze,ale
    Ponieważ książka bardzo mi się spodobała i chciał bym czytać dalej, ale nie wiem:
    1)czy to mi nie działa

    2)czy rozdział 10 jest jeszcze nie wstawiony?

    Jeśli to pierwsza obcja, to czy mógł bym prosić o podesłanie linka do rozdziału 10, pięknie proszę?

    OdpowiedzUsuń
  4. Bardzo fajnie napisane. Pozdrawiam serdecznie !

    OdpowiedzUsuń
  5. Hej, od dłuższego czasu czytam twoje opowiadanie i jestem bardzo ciekawa jego końca. Nie wiem czy coś się stało, czy po prostu nie masz czasu. Mam nadzieję, że kiedyś dokończysz, bo to mój ulubiony polski fanfic.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiem, że potwornie zaniedbałam, za co przepraszam. Prawda jest taka, że fandom nie żyje od przynajmniej dwóch lat i brak nowych materiałów sprawia, że entuzjazm też mi spadł. Ale zamierzam dokończyć i jeśli wszystko dobrze pójdzie może nawet w tym roku. Rozdział 10 jest napisany już do połowy i jak tylko ogarnę poprawkę na studia (początek września) to praca ruszy pełną parą. Chcę po prostu mieć skończony cały rozdział żebyście mogli go dostać część po części, już bez czekania.
      Jeszcze raz przepraszam, ale przyrzekam, że to skończę bo mi spać nie daje po nocach poczucie winy ;;
      Dziękuję za wsparcie i miłe słowa, to naprawdę motywuje <3

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty